Beataso, przytulam Cie bardzo mocno do mojego peknietego serducha. Dla mnie najwazniejsze bylo to zeby zdazyc powiedziec mamie to wszystko czego nie moglam jej powiedziec podczas naszego ostatniego pobytu u niej. Zabronilam swojemu bratu i jego rodzinie plakac przy mamie wtedy w piatek mimo, ze mama nie kontaktowala juz pod wpywem lekow i postepow choroby. Wychodzilismy co chwile na korytarz i tam chwile poplakalismy i wracalismy do niej. Opowiadalismy jej co sie u nas dzialo kiedy nas przy niej nie bylo. Pozniej kazdy z nas zostal z nia sam.Nie wiem co moj brat i bratowa do niej mowili, ja oprocz tego, ze ja kocham nad zycie powiedzialam: wiem, ze jak sie uprzesz to nas wszystkich przezyjesz, ale widze, ze nie dajesz rady. My sobie poradzimy, mozesz byc spokojna... Lzy mi ciekly strasznie, ale ja wiedzialam, ze mama juz nie ma sily, ze nie daje rady... Kiedy w piatek przyjechalismy do niej miala taka skore jak porcelanowa lalka, nie wiem czy miala problem z tarczyca czy tez spuchla od czegos innego, ale miala spuchnieta szyje. Reka za ktora ja trzymalam tez wydawala mi sie lekko spuchnieta. Do tego bardzo "chrapala", ale jakos tak nienaturalnie. Moze to wina sondy, ktora miala wlozona przez nos, bo juz samodzielnie nie przyjmowala pokarmow i wody. Wiem, ze miala tez podlaczany tego dnia tlen...
Wazne bylo dla mnie tez to, zeby mama nie odchodzila w samotnosci, ale wiem, bo kiedys mi mowila, ze nie chcialaby odejsc przy zadnym z nas. I sie uparciuchowi mojemu udalo! Odeszla przy swojej szwagierce, ktora byla z zawodu pielegniarka... Nam, zeby do niej dotrzec zabraklo 45 minut...
Tak sobie wczoraj to wszystko familijnie ukladalismy i doszlismy do wniosku, ze odeszla po swojemu, bo ona wszystko po swojemu wlasciwie robila!
Dzieki Wam tak naprawde wiedzialam co mnie czeka i mimo bolu przyjelam odejscie mojej mamy ze swojego rodzaju spokojem... Byly, sa i beda na pewno jeszcze momenty zalamania, ale dotarlo do mnie, ze nie ma odwolania od wyroku i dobrze bedzie jesli to nastapi szybko. Dla niej, bo nie bedzie sie meczyc i dla nas, bo nie bedziemy zamierac na dzwiek dzwonka telefonu...
Pozegnalam sie z nia i pogodzilam w pewnym sensie z tym co nieuniknione. Oczywiscie, ze mam zal do losu, do zycia, ze za szybko mi ja zabrano, bo mama miala zaledwie 63 lata, ale to juz moj taki zupelnie prywatny zal, gdzies na dnie ukryty...