1. Link do strony z możliwością wsparcia forum:
https://pomagam.pl/forumdss_2020_22

2. Konta nowych użytkowników są aktywowane przez Administrację
(linki aktywacyjne nie działają) - zwykle w ciągu ok. 24 ÷ 48 h.

DUM SPIRO-SPERO Forum Onkologiczne Strona Główna

Logo Forum Onkologicznego DUM SPIRO-SPERO
Forum jest cz?ci? Fundacji Onkologicznej | przejdź do witryny Fundacji

Czat Mapa forum Formularz kontaktowyFormularz kontaktowy FAQFAQ
 SzukajSzukaj  UżytkownicyUżytkownicy  GrupyGrupy  AlbumAlbum
RejestracjaRejestracja  ZalogujZaloguj

Poprzedni temat :: Następny temat
Zamknięty przez: jusia
2013-08-29, 18:09
UMIERANIE - jak rozpoznać, że to już blisko?...
Autor Wiadomość
egoiści 


Dołączyła: 03 Wrz 2012
Posty: 30
Pomogła: 5 razy

 #91  Wysłany: 2012-09-15, 22:32  


Czy utrzymująca się obniżona temperatura ciała też może być oznaką nadchodzącej śmierci, czy to nie ma kompletnie żadnego powiązania?

Czytają ten wątek parę tygodni temu wydawało mi się, że NIC się nie zgadza. Teraz widzę, że bardzo wiele się zgadza.

W ostatniej dobie życia Taty chyba przeczuwaliśmy, że to koniec. Ja bardzo bałam się wyjść od Taty, czułam niepokój.

Mój Tata stracił apetyt może.. 2-3 tygodnie przed śmiercią. Jadł coraz mniej, w ostatniej dobie nie zjadł nic. Nie chciał też pić. Utrzymywał się bezmocz.Tata był nieco bardziej nieobecny. Dzień przed śmiercią był całkiem energiczny, miał nawet zły humor (zazwyczaj nie miał siły, by mieć wyraźne humory). Kiedy przyszłam do niego w dniu śmierci, to leżał z półprzymkniętymi oczami, czasami je otwierał, ale nie reagował na mnie. Później mnie zauważył, ale odczułam, że jest nieco nieobecny. Nie mógł znaleźć sobie pozycji. Podnosiłam łóżko, przestawiałam poduszki, podnosiłam nogi. Ciężej oddychał, bardziej 'łapał' powietrze. Nie bredził, ale powiedział parę rzeczy, które miały sens, ale nijak się miały do tamtej chwili, kiedy przyszła lekarka, to normalnie jej odpowiadał.
Z relacji personelu oddziału wynikało, że przed śmiercią uspokoił się- dolegliwości też nieco ustąpiły.

Pytam o tę temperaturę, ponieważ parę dni przed utrzymywała mu się niska temperatura od ok 35,3 do 36,1. Dziwiła mnie ona, ale pielęgniarka jakoś wymijała się od moim pytań.
 
domaris 


Dołączyła: 17 Wrz 2012
Posty: 2

 #92  Wysłany: 2012-09-17, 20:23  


Mój tata ledwo chodził przez około tydzień - ostatnie dwa dni baaardzo postępujące osłabienie, kolana mu się uginały, nie potrafił stanąć na prostych nogach.
Czkawkę, owszem miał, nawet często, w ostatnich dwóch dniach. Zmarł w piatek dwa tygodnie temu. Wiedział, że tego dnia umrze - ja też, choć miewał gorsze dni i teoretycznie nic tego nie zapowiadało. Rano rozmawiał z pielęgniarką ( sprawdziła ciśnienie - wzorowe), po obiedzie przyjął gości. Ledwo, bo ledwo ale rozmawiał do ostatniej chwili. Około 3 - 4 godzin przed śmiercią zaczął bardzo się pocić, dołączył wielomocz - sikał sześć razy w przeciągu godziny ( to był pierwszy dzień w ciągu dwóch miesięcy choroby, kiedy nie wstał, by się załatwić, do tej pory sam chodził do toalety). Reszta potoczyła się piorunem. Coraz płytszy oddech, aż do zaniku.
Na kilka dni przed śmiercią unikał dotyku, chyba bolało go ciało. Ostatniego dnia jednak domagał się trzymania za rękę.
Około dwa tygodnie 'przed' zaczął mieć bardzo intensywne sny. Mieszały się z rzeczywistością. Mówił do siebie, rozmawiał z kimś takze na jawie. Tam jednak był taaaki radosny ...i zdrowy. Smutniał i posępniał, gdy wracał do rzeczywistosci.
Nie pogodził się z chorobą i ze śmiercią, choć ostatniego dnia o śmierć prosił.
 
absenteeism 
Administrator



Dołączyła: 14 Paź 2009
Posty: 13332
Skąd: Łódź
Pomogła: 9431 razy

 #93  Wysłany: 2012-09-27, 22:12  


Właśnie spędziłam godzinę na czyszczeniu wątku.

Wątku, którego tytuł brzmi - przypominam dla znających, informuję będących tu pierwszy raz: UMIERANIE - jak rozpoznać, że to już blisko?....


Ponieważ każdy z nas - Adminów, Moderatorów - ceni i szanuje swój czas, który dobrowolnie przeznacza na pracę tutaj, mając przy tym swoją normalną, etatową pracę, rodzinę, itp. itd., bardzo prosimy - szanujcie go również i Wy.

Staramy się, by Forum było czytelne, przejrzyste, by każdy z nowych użytkowników mógł łatwo znaleźć potrzebne mu informacje, by "stali bywalcy" również czuli się tu dobrze, mogli pomagać emocjonalnie i merytorycznie w odpowiednich ku temu miejscach. Wbrew pozorom, zajmuje to naprawdę sporo czasu. A nie wspominam przy tym o pracy typowo merytorycznej, jaka jest dla nas priorytetowa.

Dlatego też Forum podzielone jest na działy, a te zawierają wątki zatytułowane odpowiednio do treści, jaka powinna się tam znajdować.


Uprzejmie proszę więc o umieszczanie w tym wątku tylko postów związanych z jego tytułem - objawów odchodzenia, tego co dzieje się z bliską nam osobą tuż przed śmiercią.

Wszelkie inne posty będą przesuwane / wydzielane do innych wątków bez informowania o tym autora posta.

Z góry dziękuję za zrozumienie,
absenteeism w imieniu całej Moderacji
_________________
 
zajonczek 


Dołączyła: 24 Wrz 2012
Posty: 2
Pomogła: 1 raz

 #94  Wysłany: 2012-09-29, 23:49  


Dziś o 20 odeszła moja ukochana Mama.
Od momentu zdiagnozowania przezyla ciezkie 2 tygodnie.

W momencie diagnozy była już w stanie krytycznym, przerzuty od raka jajnika do wszystkich kości i wątroby, pluc i piersi.

Rak pojawił sie nagle i nagle zaatakował. Mama w ciagu 2 miesiecy z osoby chodzącej i odczuwajacej sporadyczne bole kosci miednicy (zdiagnozowane jako reumatoidalne zapalenie stawow) stała sie inwalida.

Najpierw trafila na OIOM, gdzie stwierdzono nieoperacyjny nowotwor z przerzutami, potem Mama trafiła do hospicjum, gdzie cudowni wolontariusze i siostry zakonne otoczyli Mamę troskliwą opieką i tłumaczyli co się może wydarzyć i co robić - pozwolili spędzić razem z Mamą dzień i noc aż do końca byliśmy przy Mamie. Wszystko do dnia dzisiejszego.

OPIS OBJAWOW jakie obserwowalismy przez 2 tygodnie:
- splątanie mowy
- unieruchomienie ciała
- ogromne zmeczenie
- bóle ciała i kości
- zapadnięte oczy
- nerwowe proby wstania z łóżka
- nastepujace omamy i brak kontaktu wzrokowego oraz splątanie mowy

ostatni dzien (nagle pogorszenie)
- bulgoczacy oddech (głosny ciezki i uciazliwy)
- oddech wykonywany calymi plecami - wyginanie sie w łuk
- wzrok nieobecny, reaguje tylko na głos bliskich

ostatnia godzina
- goraczka 40 stopni

W ostatnich minutach Mama otworzyła szeroko oczy i ogarnela wzrokiem wszystkich nas (pozegnala kazdego wzrokiem). Zrobiła kilka wdechów w coraz dluzzszych odstepach az do ustania. W ostatniej godzinie oddech sie wyciszyl i stal sie plytszy.

Mama wyglądała tuż po śmierci tak spokojnie i już bez cierpienia na twaorzy, wygladzily jej sie rysy i twarz nabrala pogodnego wyrazu tak dawno nie widzianego przez nas (Mama przez 2 miesiace cierpiala na pogłębiające się bole kosci).

Ciesze sie ze spedzilam z Mamą ostatnie 2 miesiące i nie rozstawalysmy sie. Odeszla dziś i wiem, że już nie cierpi. najgorsze jest to patrzenie na czyjes cierpienie i brak mozliwosci pomocy. Zblizająca się nieuchronna smierc.
 
izowita 



Dołączyła: 12 Paź 2012
Posty: 153
Skąd: Zawiercie
Pomogła: 17 razy

 #95  Wysłany: 2012-10-13, 06:10  


Bardzo żałuję, że nie trafilam na ten wątek wczesniej dopiero dziś kiedy w nocy umarł mój tato i nie bardzo wiedziałam co mam ze sobą zrobic do rana.

Gdybym wiedziala wczesniej jakie są objawy pewnie domysliłabym się wczoraj.
Własciwie to cos tam przeczuwałam.....

Gdy przyjechałam do mojego taty wczoraj o 17 miał juz podawany tlen zeby mu sie lepiej oddychalo, ale słyszałam ze oddech był płytszy i szybszy. o 17 mial temperaturę 37 st ale o 20 juz 36,6 - nawet spokojniej oddychal i skoro temperatura wróciła do normy to się trochę uspokoiłam nie domyslając się ze to byl objaw umierania.
Kontakt juz byl niemożliwy nawet podczas mycia otowrzył oczy i patrzył juz w przestrzen nie zawieszając na nas wzroku.
U nas zsinienie nie występowało na dłoniach i rękach - jedynie zauważyłam na kolanach zsinienia w formie takich krętych zacieków.
Poza tym leżał spokojnie, czasami tylko unosił swoją niesparaliżowaną rękę do góry jakby chcial coś złapać w powietrzu , zauważylam też że ta ręka i noga z niedowładem nie jest taka spięta tylko lekka i rozluźniona tak jakby niedowład minął

i ..... kilka razy przesłodko ziewał jak mały bobas lekko sie przy tym przeciągając.
W tym wszystkim postaram się zapamiętać własnie ten moment, bo wtedy wygladał na spokojnego i beztroskiego.
 
soraj 



Dołączyła: 04 Mar 2012
Posty: 117
Pomogła: 13 razy

 #96  Wysłany: 2012-10-14, 10:20  


Pare slow ode mnie byc moze komus pomoze. Spedzilam z moim Tata wiele czasu i podczas jego choroby wszystko inne zeszlo na dalszy plan. Tydzien temu bylam na delegacji w Polsce mieszkam w Londynie. W piatek rozmawialam z moim bratem i okreslil stan Taty jako zly ale niekrytyczny. Lekarz rowniez powiedzial mi ze nie jest to agonia. Nie zmienilam biletu i pojechalam od razu do Londynu. Wchodzac do domu z walizka otrzymalam sms od brata aby koniecznie wejsc na skypa. Tata byl bardzo pobudzony, klocil sie z moim bratem ze wezwal lekarza za jego plecami a on jest zdrowy. Troche ich uspokoilam. Tata troszeczke sie zrelaksowal. O czwarej rano w sobote brat zadzwonil ze cos sie dzieje. Tata byl bardzo splatany ale wciaz kontaktowa l tylko prosil aby mu pozwolic jeszcze zyc byc czlowiekiem.
Blagal mojego brata i mnie aby mu pomoc, mowil ze potrzebuje naszej pomocy. Brat wezwal pielegniarke ta podala zastrzyki po nich Tata juz nie mowil i nie otwieral oczu. Dostal makabryczna dawke jak to okreslila pielegniarka poniewaz mial silny organizm i byl strasznie pobudzony. Byl ksiadz po nim Tata jeszcze bardziej sie pobudzil i walczyl. Noc byla naciezszym okresem dla mojego Brata. Pomimo lekow nie spal rzucal sie, chcial wstawac uciekac choc nie mogl. Kopal mojego brata ktory byl kolo niego na lozku czasami nawet przyklal. Bardzo byl agresywny, pobudzony. Slyszal jak zadzwonil telefon wyciagal rece wiedzial ze to ja. Wolal mnie. W niedziele rano juz bylismy z mezem w Polsce. Weszlam jak uslyszal moj glos zaczal jak male dziecko wyciagac rece do gory i wydawac dzwieki. Bylam z nim. Uspokoil sie powoli. Czulam czy chce aby go podniesc. Uzywalam malego spryskiwacza aby spryskac mu usta wewnatrz bo oddychal ustami. Wargi smarowalismy wazelina. O 23:22 zauwazylam ze pojawila sie slina z jego ust. Podnioslam go do pozycji siedzacej aby sie nie zadlawil. Pokazal mi tylko glowa nie i juz nie mogl zlapac oddechu. Probowalam otworzyc mu usta ale byly bardzo zacisniete. W tym momencie poleciala mu lza. Byc moze ulgi. Walczyl do konca, byl dzielny i odszedl jak bohater. Umarl w moich rekach brat wszedl jak lapal ostatni oddech. Wtulilismy sie w niego i bylismy z nim dziekowalismy,przepraszalismy jezeli kiedykolwiek cos zaniedbalismy. Odszedl z nami w milosci, bardzo, bardzo kochany. I my poczulismy wielka milosc w nas poniewaz Tata jest w nas i zawsze bedzie. Byl jest i bedzie Mezczyzna mojego zycia.
_________________
mj
 
asiunia176 
PRZYJACIEL Forum


Dołączyła: 18 Kwi 2012
Posty: 284
Pomogła: 19 razy

 #97  Wysłany: 2012-10-14, 20:07  


Chyba jestem juz gotowa, aby opisać jak wygladało umieranie w przypadku mojego tatusia:
2 ostatnie tygodnie: pogłebiająca sie słabość, opuchnięte na maxa nogi,niemoc chodzenia, wstawania. lekko zółte oczka.
Ostatni tydzień: potrzeba opieki 24 na dobę, wstawanie - siadanie przy pomocy nas... nie spanie w nocy -drzemki w ciągu dnia.
5 dni przed: sny mieszane ,z jawą, brednie o śmierci, wołanie rodziców, wyciąganie rąk do góry, cały dzień wstawamy-lezymy, coraz częstsze "odloty", oczy zamglone, nieobecne, zapadniętniete - w czasie sny pół otwarte, ból całego ciała.
Tatusiowi do końca nie zanikl odruch picia, choć od 5 dni nic nie jadł.
Paznokcie zsiniały 3 dni przed śmiercią.
Dla mnie do końca był BOHATEREM!!! TATKU KOCHAM CIĘ I TĘSKNIE!!!!
 
kretka83 


Dołączyła: 07 Gru 2009
Posty: 311
Skąd: Łódź
Pomogła: 20 razy

 #98  Wysłany: 2012-10-21, 18:51  


Jakoś ja też czuję potrzebę, żeby opisać, jak to było u nas.
Mam te obrazy w pamięci na świeżo, wręcz powiedziałabym, że mnie prześladują. Może jak się wypiszę, to będzie mi lżej...

Tata zmarł wczoraj.
Od około miesiąca już nie wstawał, powolutku, z dnia na dzień był słabszy i bardziej zależny od innych (m.in. załatwiał się w pieluchy). Od około 2 tygodni Mama musiała go karmić, bo sam nie bardzo wiedział jak to zrobić, zresztą na leżąco (tylko z lekko uniesioną głową) samemu trudno się najeść. Z dnia na dzień jadł mniej, choć pragnienie mu dopisywało i pił sporo.
Na około tydzień przed śmiercią zaczął przesypiać większość dnia i bardzo słabo reagować na pytania czy inne bodźce.
Półtorej doby przed odejściem przestał przełykać i od tamtej pory też właściwie się już nie budził. Oddech zaczął się robić szybszy i płytszy, właściwe tylko przez usta (choć po podaniu tlenu do nosa zaczął oddychać nosem). Był odrobinę pobudzony, ale jakby przez sen - tak wyglądał jakby mu się coś śniło - pokrzykiwał, trochę ruszał ręką jakby próbował sobie twarz pocierać.
Na kilka godzin przed śmiercią to już nie wiem tak naprawdę czy spał, czy po prostu był nieprzytomny. Miał dosyć niskie ciśnienie i bardzo szybki puls (powyżej 120), prawdopodobnie wywołany bardzo szybkim, płytkim oddychaniem.
Około 2-3 godziny przed samym końcem oddech stał się jakby chrapliwy, jakby leciutko coś bulgotało. Zaczęły też mu sinieć palce, a dłonie i stopy zrobiły się zimne. Niecałe 2 godziny przed śmiercią była jeszcze pielęgniarka z hospicjum - powiedziała nam uczciwie, że stan jest krytyczny, że tętno na obwodzie jest niewyczuwalne, a ciśnienie w zasadzie nieoznaczalne, źrenice sztywne. Oceniła, że to kwestia najwyżej paru godzin.
Jakieś półtorej godziny później Tatusiowi lekko otworzyły się oczy (niestety nie udało się ich zamknąć - oczywiście Mama próbowała to delikatnie zrobić), oddechy stały się bardzo płytkie, a przerwy między nimi coraz dłuższe. Od momentu, gdy zauważyłyśmy, że coś się zaczęło dziać (oddech się zmienił) do ostatniego tchnienia minęło pewnie nie więcej niż 10 minut.
Przepraszam, że tak ze szczegółami, ale musiałam tego się pozbyć z głowy.
Nie było u nas na szczęście dziwnego pobudzenia, majaczenia, gorączki, wymiotów, jęczenia, rozpaczliwego łapania oddechu (nawet jeśli to przez krótki czas). Jestem bardzo, bardzo wdzięczna Bogu (czy ktokolwiek tym zawiaduje), że Tata odszedł tak spokojnie - jak na tę chorobę oczywiście.
Do samego końca był bohaterem

:heart:

[ Dodano: 2012-10-21, 19:54 ]
Aha, już jakieś 4-6 godzin przed śmiercią pojawiły się też zasinienia na kolanach.

[ Dodano: 2012-10-22, 18:42 ]
W ogóle chciałam bardzo podziękować za ten temat i uważam, że warto go przeczytać, nawet gdy się nam wydaje (słusznie lub nie), że TO jeszcze daleko.
Dzięki temu, co tu przeczytałam, wiedziałam, co się może dziać, jak można pomóc w tych ostatnich chwilach, jak łagodzić cierpienie, czego robić nie warto. Dzięki temu nie panikowałam gdy TO się zaczęło. Było mi strasznie ciężko, smutno, serce mi łomotało jak szalone, ale w głębi duszy byłam dziwnie spokojna.
_________________
Dziękuję za wszystko, Tatusiu [*]
 
hasi2105 


Dołączyła: 09 Lis 2012
Posty: 1
Pomogła: 1 raz

 #99  Wysłany: 2012-11-09, 13:19  


Od ponad 1,5 miesiąca czytam Wasze wypowiedzi, wylałam morze łez czytając to forum, cichutko przygotowałam się na śmierć Taty a tak naprawdę na śmierć mojego przyszłego teścia.
Piszę Taty bo dla mnie był Tatą , najwspanialszym człowiekiem jakiego poznałam w swoim życiu. Tata walczył z rakiem od 2009 roku, miał mięsaka, lekarze usnęli go i przez dwa lata był spokój, myśleliśmy że udało nam się zwyciężyć. Tego roku okazało się że rak powrócił, przerzuty do płuc, jedna, druga operacja, chemia , naświetlania …po prostu walka! skończyło się na przerzutach do mózgu.
Miesiąc temu Tata miał atak padaczki, zabrano Go do szpitala, od tego momentu Tata już nie wstawał, nie był w stanie przełykać, już prawie nic nie mówił. Jego ostatnie świadome słowa to zabierzcie mnie do domu. Ten miesiąc zostanie w mojej pamięci do końca życia, najpierw moja walka o to aby nie oddawać Taty do hospicjum, wszyscy znajomi mówili oddajcie Tatę do hospicjum , nie dacie sobie rady, mój narzeczony sam zaczął szukać hospicjum, w końcu po długich wojnach stanęło na tym iż zabieramy Tatę do domu.
Tak krótko był z nami bo tylko przez 7 dni
Przez pierwsze dwa dni karmiłam Tatę, ponieważ nie był w stanie przełykać, miał płynną dietę, leki podawane były wraz z jedzeniem. Jego stan nawet się poprawił, próbował mówić, był kontaktowy. Trzeciego dnia nie chciał jeść, pić, nie byliśmy w stanie podać leków, dzięki forum wiedziałam że mamy Go nie zmuszać do jedzenia, ze tak już będzie. Wbrew temu iż nie pił, oddawał bardzo dużo moczu, miał bardzo mocny intensywny zapach. Na nogach pojawiły się plamy, jakby krew się zatrzymała. Jego stan z godziny na godzinę się pogarszał. Przyjechała p. doktor z hospicjum podała zastrzyk i powiedziała ze jest to już stan agonalny, ze jest to kwestia może godzin. Ale Tata nadal był z nami, kolejnej nocy jego oddech stał się chrapliwy bulgotał, oddychał tak przeraźliwie głośno że było słychać oddech w drugim końcu mieszkania, mieliśmy wrażenie że utopi się w swojej wydzielinie, wezwaliśmy pogotowie. Chciałam tylko aby podali morfinę ,za to narzeczony upierał się ze mają Tatę odessać, sprzeciwiałam się bo wiedziałam ze to nie będzie na długo a tylko sprawi to Tacie ból i tez tak było, nie mogłam patrzeć jak wpychają Mu tą rurkę na siłę do przełyku. Pomogło na 15 minut. Przez ten cały czas Tata był ciepły, ani stopy ani dłonie, nie były zimne! W przeddzień śmierci (około 20 godz. przed )Tata dostał temperatury 40 stopni, nie dało jej się niczym zbić i pomimo tego iż miał wysoką temperaturę jego ciało było zimne natomiast dłonie i stopy nie. Robiliśmy zimne okłady w pachwinach aby Mu ulżyć, To było straszne, ta nie moc, walka z nienaturalną reakcja ciała, okładaliśmy mokrymi ręcznikami Jego zimne ciało, które w środku się paliło. Do tego miał silne drgawki, wyłam i modliłam się do Boga aby zabrał Tatę , żeby już nie cierpiał!!! Wg instrukcji p. doktor podawałam Tacie morfinę co 4 godz. ale w nocy był moment że po 2 godz. morfina już nie działała, całą noc siedziałam przy Taty łóżku trzymając Go za rękę pilnując czasu aby podać kolejną dawkę morfiny aby nie czuł bólu, po 2-ej w nocy kiedy podałam kolejną dawkę Tata już tylko leżał, jego oddech przestał być już tak chrapliwy, przestał bulgotać , co jakiś jeszcze czas miał drgawki ale już nie tak silne no i cały czas temp. 40 stopni. Jego oddech robił się coraz wolniejszy i wolniejszy i przyszedł ten moment , nie wiem jak i dlaczego ale czułam że jest to ostatnia chwila, zdążyłam tylko zawołać śpiącego obok na sofie narzeczonego żeby wstał bo Tata umiera, uklęknął obok łózka, położył rękę na Tacie, powiedzieliśmy tylko Kochamy Cię bardzo Tatusiu, po czym Tata mocno westchnął i zgasł jak świeczka.

[ Dodano: 2012-11-09, 13:58 ]
Trzy dni przed śmiercią
Tata przestał jeść i pić,
był pobudzony, próbował wstać pomimo tego że jedna część ciała była niewładna
oddawał bardzo dużo moczu który miał bardzo intensywny zapach
Dwa dni przed
do pozostałych objawów doszedł bardzo głośny, chrapliwy, bulgoczący oddech, tętno 120, twarz miała szaro-siny kolor, bardzo wyostrzyły się rysy, zapadły się policzki, oczy zrobiły się zakrwawione, ale suche, Tata prawie w ogóle ich nie zamykał. Nie było już z nim żadnego kontaktu.
20 godz. przed śmiercią:
Pojawiła się 40 stopniowa gorączka , której nie dało się niczym zbić, pomimo okładów i podawanych leków.
Występowały Drgawki
Jakieś 10 godzin przed odejściem Tata przestał być pobudzony, 8 godz. przed śmiercią przestał już tak głośno bulgotać- oddychać, pojawiły się już większe przerwy w oddechu, W ostatnich godzinach był całkowicie spokojny oddech stał się wolniejszy, aż całkowicie zanikł
 
Gnatoya89 



Dołączyła: 11 Gru 2012
Posty: 16
Skąd: Lubin
Pomogła: 2 razy

 #100  Wysłany: 2012-12-13, 23:18  


Wczoraj o 13.21 zgasła moja ukochana mama.
Widziałam kilka dni temu ten wątek na forum... dziś już jest troszkę spokojniej i w domu i w sercu więc postaram się wam szczegółowo opisać jak wygląda odchodzenie z mojego punktu widzenia, gdyż byłam przy mamie przez ostatnie najgorsze 2 miesiące jej choroby... Mam nadzieję,że to pozwoli wam lepiej przygotować się do odchodzenia ukochanej osoby, choć wiadomo do końca nikt z nas nigdy nie będzie przygotowany.
Moja mama miała raka płuc z przerzutami do mózgu ( przerzuty zostały we wrześniu usunięte) ale najgorsze raczysko pozostało... ale do rzeczy. w 3 dni przed
odejściem mama:

- miała na przemian wysoką i niską gorączkę ( od 35 stopni do maksymalnie 39)
- jej oddech był charczący ( wrażenie się miało jakby coś bulgotało w gardle i płucach)
- co kilka minut wydawała z siebie cichy jęk
- nie reagowała na bodźce wzrokowe
- nie mówiła
- nie jadła ( ale to trwało już od 3 tygodni)
- nie piła, nie przełykała ( jw.)
- była odwodniona mimo podawanych kroplówek i odżywki wieloskładnikowej


Na dwa dni przed śmiercią::

Do tych wszystkich rzeczy doszły następujące rzeczy:

- wyostrzyły się rysy twarzy
- oczy się jakby zapadły
- skóra na rękach i twarzy była koloru kawy z mlekiem
- skóra na stopie była fioletowa gdyż nie krążyła już krew mimo plastrów limfatycznych( przez brak przepływu stopa była zimna)
- To samo działo się na kolanie które było sparaliżowane po operacji mózgu

W dniu śmierci zaś doszły do tego:

- przerwa między jednym a drugim oddechem najpierw 30 sekund, następnie 40 ...
potem 70... i końcowo gdy stwierdziłam zgon 5 min,
- płytkie oddechy ledwo słyszalne
- temperatura ciała spadła do 34.5 stopnia
- całe ciało było już chłodne
- skóra na twarzy zrobiła się żółta
- nie oddawała moczu od 24 godzin przed śmiercią mimo podawanych płynów.



Moja mama odeszła wczoraj spokojnie. 3małam ją za rękę wcześniej podając morfinę mimo zakazów ojca.
Z mojej strony moi drodzy pragnę wam powiedzieć tylko tyle, jeśli macie możliwość zatrzymania kogoś w domu podawania wszystkich leków etc. tak jak ja zrobiłam to zróbcie to. Możecie być pewni,że waszej ukochanej osobie będzie się lepiej i spokojniej odchodziło wśród bliskich niż w hospicjum. O czym świadczy zgaśnięcie mojej ukochanej mamy którą było mi dane 3mać za rękę w jej podróży do lepszego świata.

[ Dodano: 2012-12-13, 23:26 ]
Zapomniałam dopisać,że na 2 dni przed śmiercią mama pluła żółcią.

__________________
Posty z kondolencjami przeniesione zostały do właściwego im wątku.
_________________
Żółw musi być aż tak twardy, bo jest aż tak miękki...
 
 
alaslepa 
MODERATOR



Dołączyła: 21 Lip 2012
Posty: 694
Skąd: Gdańsk
Pomogła: 313 razy


 #101  Wysłany: 2013-01-24, 19:22  


U mojej babci wystąpiły wszystkie objawy, jakie już w tym wątku były opisane(więc nie będę ich przepisywać). Jednym z objawów, który najbardziej świadczył że to się zaraz stanie był zapach. Tego nie da się opisać, to się po prostu wie. Gdy jesteśmy z kimś kto odchodzi to nawet będąc niewidomym możemy to wyczuć. U mojej babci ten zapach pojawił się ok. 6 godzin przed śmiercią.

O tym że śmierć jest blisko moja babcia chyba wiedziała od ok. 5 dni, chciała odejść w miarę godnie, bez bólu i przedłużania tego co nieuniknione. Nie przyjmowała pokarmów i płynów, chociaż z medycznego punktu nie było przeciwwskazań. To był jej świadomy wybór, jest to moja opinia i opinia lekarzy z hospicjum.
_________________
www.fundacja-onkologiczna.pl
 
baryz1 


Dołączyła: 03 Lut 2013
Posty: 4
Skąd: wielkopolska
Pomogła: 1 raz

 #102  Wysłany: 2013-02-03, 21:54  Re: Mój Tatko odszedł


Długo zastanawiałam się czy dopisać post od siebie,jednak pomoc jaką była treść waszych postów przeważyła.Znalazłam tę stronę poszukując pomocy ,mój Tato był umierający .
Był grudzień trzeci miesiąc naszej walki o godną śmierć przy raku żołądka ;bywało że Tato był agresywny .Lekarka z hospicjum mówiła ,że "to już "-od 3 miesięcy .Tato słabł ale jeśli nie liczyć ataków bólu {jeszcze nie tak silnych} nasze życie biegło normalnie .Czasem zastanawiałam się czy nie zaszła pomyłka ??ale nie po 3 miesiącu {agresja, wypieranie rzeczywistości }nastąpiło pogorszenie stanu zdrowia mojego Ojca.Drastycznie .......przez następnych 30 dni galop wyniszczenia dokończył dzieła śmierci.Dzięki waszej stronie wiedziałam co się dzieje ,jak się zachować i kiedy ucałować mojego Tatę po raz ostatni . :-( Dziękuje ....
Moje obserwacje ;
Tato miewał zmienne nastroje ,ale na miesiąc przed śmiercią wszytko się uciszyło .Stał się jakby
nieobecny ,ale słyszał nas na pewno.Miał zamknięte oczy ,które bardzo rzadko otwierał .2 tygodnie przed, przestawał powoli jeść {nie był głodny,szczęściem nie miewał wymiotów}
czasem zjadł trochę jogurtu lub miksowanej zupki dużo pił .Na tydzień przed śmiercią nie miał już tak silnego pragnienia ,zaczęły się kłopoty z przełykaniem ,musiałam rozpuszczać w wodzie tabletki z morfiną .Waga Taty spadała szybko,przy higienie widziałam coraz częściej kości wystające pod skórą.Już nie mógł się poruszać był bezwładny i ciężki |wht?!|
Bulgotanie przy oddechu które pojawiło się na 3 tygodnie " przed "zakończyło się rankiem w dniu śmierci .Tato zaczął oddychać szybciej ciśnienie było ok ale tętno zaczęło wzrastać .A i jeszcze gorączka ,która pojawiła się na kilka dni przed śmiercią była do końca .Tato był ciepły nie miał zasinień .Dopiero gdy oddech zaczął słabnąć ciśnienie spadało powoli ,cukier we krwi wzrósł strasznie .Ale Tato był w letargu nie cierpiał powoli odchodził w spokoju do końca trzymałam jego rękę i mówiłam by się nie bał .Powtarzałam ;wszytko będzie dobrze Tato a On po prosty nie wziął kolejnego oddechu .............Pewnie moje wspomnienia są chaotyczne ale to dopiero 2 tygodnie od śmierci mego Taty .
Jeszcze raz dziękuje wszystkim ,dzięki wam przeżyliśmy Tę chwilę w spokoju i jak trzeba było .....to ważne bo daje Mi spokój wewnętrzny .
Jeśli ktoś chciałby o coś zapytać czy pogadać ,czekam ......
_________________
Jestem spokojna bo wiedziałam co się dzieje .
To ważne dla mnie i było ważne dla mojego Taty ......
 
gabik 


Dołączyła: 29 Sie 2012
Posty: 46
Skąd: częstochowa
Pomogła: 3 razy

 #103  Wysłany: 2013-02-07, 19:30  


Czytam i ryczę, bo przypominam sobie ostatnie dni z życia Dziadka.

Z mojej strony powiem tak - miałam to "szczęście", że towarzyszyłam dziadkowi do ostatniego oddechu. Szczęście - bo wiem, że choć nie chciał, byśmy go widzieli w takim stanie, to było mu lżej, że była przy nim rodzina, że nie był sam i "szczęście" bo to były długie, wyczerpujące i pełne lęku chwile.
Wiedzieliśmy już dużo wcześniej, że to następuje - wątroba była bardzo zaatakowana, dosłownie - rozpadała się. Oznakami było chudnięcie, ospałość, ciągle podwyższona temperatura.
Ostatnie dwa tygodnie - lekkie otępienie, utraty świadomości (przestał mówić, mówił do osób, których nie było lub o rzeczach które się nie działy), ostatni tydzień tęczówki zrobiły się jasne (Dziadek miał brązowe oczy a tu nagle jasnoniebieskie). Przestał nas rozpoznawać, miał problemy z mówieniem.

Mam żal do pielęgniarki i lekarzy z domowego hospicjum, że nie potrafili powiedzieć wprost, że to agonia i nic się nie da zrobić.
Dziadek nie jadł - ciocia z babcią na siłę dawały mu pokarm (i po co, jak organizm z nim sobie nie radził, a rozpadająca wątroba tylko bardziej bolała).
Dziadek nie pił - a podawały mu płyny, sproszkowane tabletki przeciwbólowe (dopiero po walce z lekarzem dostaliśmy plastry).
Chwilami miałam wrażenie, że boli go skóra, bo w ostatnich godzinach nie dał się dotknąć - ponoć tak jest i powinno się unikać przekładania, dotykania, że niby każdy dotyk sprawia więcej bólu niż radości.
Pielęgniarka była przede mną w ostatnim dniu dziadka, widziała co się dzieje - nie powiedziała nam prawdy. Sama jeszcze podpowiadała, że można podać kroplówkę, która tylko przedłużyła mękę o parę godzin. Nie powiedziała, że można pomóc choremu w oddychaniu podkładając pod plecy a nie pod głowę poduszki itp.

Ogólnie - uważam, że lekarze nie są przygotowani do rozmów na temat umierania. A szkoda - bo przez to zamiast ulżyć, pomóc naszym bliskim - w dobrej wierze, w niewiedzy, robimy im czasem większą krzywdę.

No i taka uwaga ode mnie - choć to nasi ukochani - pamiętajmy o rękawiczkach. Dziadek dzień przed śmiercią bardzo się wypocił - taką galaretowatą cieczą. Strasznie z siebie wylał - wszystko było mokre a na twarzy tą galaretkę można było skrobać. Ciocia myła Go i przebierała bez rękawic i dostała jakiejś wysypki.
Z kolei po śmierci, wraz z ostatnim oddechem ulało się Dziadkowi taką zielonożółtą cieczą - odruchowo wytarłam to ręcznikiem papierowym (oczywiście bez rękawiczek, bo kto o tym myśli w takiej chwili). A, że miałam na palcu dość spore i świeże zadrapanie - to po godzinie palec spuchł, rana zaczęła ropieć i długo się goiła. Może to przypadek, ale lekarz nas wyzwał, że robiłyśmy to bez rękawiczek. Coś tam nam tłumaczył o procesach rozkładu - ale to może fachowcy się wypowiedzą....

[ Dodano: 2013-02-07, 19:34 ]
Cytat:
Ogólnie - uważam, że lekarze nie są przygotowani do rozmów na temat umierania. A szkoda - bo przez to zamiast ulżyć, pomóc naszym bliskim - w dobrej wierze, w niewiedzy, robimy im czasem większą krzywdę.

tak woli ścisłości - chodzi mi o lekarzy z Rawicza, bo z nimi mam styczność (tych z hospicjum i tych ze szpitala.
 
tatarka1 


Dołączyła: 15 Sty 2012
Posty: 2
Pomogła: 1 raz

 #104  Wysłany: 2013-02-26, 22:56  


juz minał rok jak opisałam etemy umierania swojego meza 1 dzisiaj chętylko powiedzieć że czas umierania u każdego człowieka jest inny to juzwiem z perespektywy czasu i analizy tego wszystkiego czego byłam świadkiem.Mąz mój tak naprawde zaczął umierać 19 września 2012 r ( wtedy nie wiedziałam jeszcze o tym) to był czas kiedy staciłam kontakt z mężem - przestał mówić widzieć, słyszeć leżał trzy dni nieprzytomny - po trzech dniach odzyskał przytomność - wzrok i słuch - mowy juz nie odzyskał - karmiłam poiłam i nie raz wyjmowałam tabletki - których juz nie łykał to jest tak że raz był świadomy i wtedy było ok , a czasem jednak był " na pół przytomny i wtedy własnie nie miał odruchy łykania.Umarł 8 stycznia 2012r - objawy sinienia, zimne stopy itp opisałam wcześniej i nie będe tego juz powtarzac.
Kuli nie pytaj ile to trwa tej odpowiedzi nikt nie zna u jednych jest to dzień u innych 10 dni a u mojego meza 4 miesiące - jesli nawet się zdarzy że osoba umierająca odejdzie i nas przy niej nie bedzie nie obwiniajcie sie to tak poprostu miało być,Ja byłam cały czas przy mężu mówic nie mogłam to spiewałam i kiedy wyadawało mi się że maż zasnął to wyszłam z psem nie było mnie 10 min, gdy weszłam do domu to tylko słyszałam zmieniony oddech chrapliwy zastanawiałam sie który to z kolei po czasie i po analixie doszłam do wniosku, że ten oddech który usłyszałam po wejściu do domu to był ostatnim oddchem - weszłam do pokoju i wtedy nic nie zauwazyłam, nie zwróciłam uwagi, że właśnie już nie słysze oddechu - wyglądał na spokojnie śpiącego człowieka - dopiero po dwóch godz, zaczęły zachodzic zmiany w wyglądzie takie charakterystyczne - myślę, że podczas walki meza z oddechem to twarz miał lekko obrzmiałą bo wyostrzony nos, "zapadnięte " policzki były wcześniej jak równiez wyostrzone rysy twarzy - ale to wszystko doszło do mnie dużo póxniej może po pół roku od smierci męza - nie znamy wyroków boskich i nie nam siebie winic za to co nastapi ważne by osoba odchodząca nie była sama,żeby czuła nasza miłość, bliskość, i ewentualne przyzwolenie na odejście.Jeśli zdarzy się jednak ,że nie będzie nas podczas ostatniego tchnienia nie wińmy siebie za to bo tak musiało być.Życze hartu ducha tym wszystkim którzy tego potrzebują BO ODCHODZENIE TO NAPRAWDĘ BARDZO TRUDNY MOMENT DLA BLISKICH -ta nasza nie moc, bezsilność i świadomość,że już tej osoby nie zobaczymy, nie porozmawiamy - ale to przychodzi pózniej chwila refleksji.
 
absenteeism 
Administrator



Dołączyła: 14 Paź 2009
Posty: 13332
Skąd: Łódź
Pomogła: 9431 razy

 #105  Wysłany: 2013-03-09, 06:20  


Po kolejnym czyszczeniu wątku (dzięki zgłoszeniu jednej z Forumowiczek) bardzo proszę o zapoznanie się wszystkich z tym postem.
_________________
 
Wyświetl posty z ostatnich:   
Ten temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Nie możesz załączać plików na tym forum
Możesz ściągać załączniki na tym forum
Dodaj temat do Ulubionych
Wersja do druku

Skocz do:  


logo

Statystki wizyt z innych stron
Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group