1. Link do strony z możliwością wsparcia forum:
https://pomagam.pl/forumdss_2020_22

2. Konta nowych użytkowników są aktywowane przez Administrację
(linki aktywacyjne nie działają) - zwykle w ciągu ok. 24 ÷ 48 h.

DUM SPIRO-SPERO Forum Onkologiczne Strona Główna

Logo Forum Onkologicznego DUM SPIRO-SPERO
Forum jest cz?ci? Fundacji Onkologicznej | przejdź do witryny Fundacji

Czat Mapa forum Formularz kontaktowyFormularz kontaktowy FAQFAQ
 SzukajSzukaj  UżytkownicyUżytkownicy  GrupyGrupy  AlbumAlbum
RejestracjaRejestracja  ZalogujZaloguj

Poprzedni temat :: Następny temat
Zamknięty przez: jusia
2013-08-29, 19:09
UMIERANIE - jak rozpoznać, że to już blisko?...
Autor Wiadomość
bladze 


Dołączyła: 04 Lut 2013
Posty: 112
Pomogła: 7 razy

 #106  Wysłany: 2013-03-09, 10:48  


W środę w nocy mama przestała móc przełykać tabletki, z płynami jeszcze próbowała sobie radzić. W piątek straciliśmy z nią kontakt, była splątana, rzucało rękami i nogami tak, że wyrwał się motylek. W nocy z piątku na sobotę zwiększono dawki leków do motylka, odstawiono wszystkie inne leki. Wstawiono Dexaven jako stały lek w zwiększonej dawce. W piątek wieczorem mama jeszcze chwilami z nami rozmawiała. W sobotę mówiła tylko pojedyncze słowa wyrywana z transu. W nocy z piątku na sobotę ostatni raz oddawała mocz ok. 4 rano, w sobotę przyjechał jej drugi syn i poznała go, ucieszyła się, dla niego chciała łyk rosołu i nutridrinka, nie potrafiła przełknąć. W piątek nie mogła już palić, nie była w stanie na tyle mocno zaciągnąć się papierosem. W sobotę była pielęgniarka, mierzyła ciśnienie 80/niezmierzalne. Mama walczyła do poniedziałku, w niedzielę około 22 oddała mocz w ilości ogromnej, w poniedziałek nadal nieprzerwanie walczyła z bezdechami dochodzącymi do 30 sekund, cały czas miała drżenie kończyn, nie potrafiła mówić, ale reagowała na obecność księdza, oraz na opowiadania o wnuku.. W niedzielę zaczęła się pocić i ręce robiły się zimne, ale szybko dawały się rozgrzać i pociły się. Ręce i stopy były sine już w sobotę. W niedzielę wleczorem zapadły się jakby gałki oczne, ale oczy cały czas były otwarte. Na jednym oku na białku pojawiła się jakaś plamka, ale oko nie wysychało, sprawdzaliśmy. W poniedziałek o 21.40 pojawił się bezdech, ten ostatni. Walczyła, by zaczerpnąć powietrza tylko chwilę jeszcze. Zasnęła. Z wyrazem ulgi na twarzy, a potem uśmiechu...
_________________
Błądzę, czyli Agata

Mama zasnęła 4.03.2013
 
Joasia51 


Dołączyła: 15 Lis 2012
Posty: 35
Skąd: Gliwice
Pomogła: 6 razy

 #107  Wysłany: 2013-03-28, 21:35  


Zanim zmarł mój mąż to czytałam często ten wątek, bo wiedziałam że to nastąpi tylko nie liczyłam, że tak szybko. Mój mąż miał raka przełyku złośliwego. 2 tygodnie przed śmiercią temperatura podniosła się do 39 stopni. Mąż zaczął miec kłopoty z oddychaniem. Zadzwoniłam do lekarki z hospicjum i przepisała mu antybiotyk. Codziennie przyjeżdżała pielęgniarka. Zdjęcie rtg płuc wyszło ok. ale osłuchowo lekarka ciągle coś słyszała na prawym płucu. Pielęgniarka załatwiła aparat tlenowy, oczywiście była też morfina co 4 godziny. Dwa dni przed śmiercią zaczęly się kłopoty ze stolcem. Robiłam mężowi lewatywę, a potem czopki. W sobotę wykąpał się z moją pomocą, bo już był słabiutki. Jak wycierałam go, to zauważyłam, ż jego stopy są sine i zimne. On pokazywał na swoje nogi/nie mógł już mówić/, a ja jak zwykle mówiłam, że jest wszystko ok i że co chce ...przecież jego nogi nie są spuchnięte...ale wtedy już się przestraszyłam. Ręce miał cieplutkie, ciśnienie niskie...100 na 60 i jeszcze co mnie zdziwiło zimne poty na szyi i czole. Mąż się pocił, ale na zimno.
W niedzielę nie chciał już jedzenia /był żywiony tylko przez jejunostomię/, ale kroplówkę chciał. Potem tylko oglądał telewizję. I tak siedzieliśmy do 2 w nocy. O 2 dałam mu morfinę, o 3 tlen, a potem zdrzemnęłam się bo byłam wykończona.. O 3.45 obudziła mnie dziwna cisza...patrzę na męża i już wtedy zrozumiałam, że ma dziwny wygląd...nie szarpałam go..nie wzywałam pogotowia, wiedziałam, że on już zasnął na wieki. On tego już chciał i prosił Boga o śmierć. Tak po prostu cichutko zasnął..obok mnie. Spoczywaj w spokoju..ja też kiedyś do Ciebię dołączę...
_________________
joasia 61
 
monikaaa 


Dołączyła: 03 Mar 2013
Posty: 3

 #108  Wysłany: 2013-03-28, 22:20  


Może nie powinnam tak mówić, ale ja też modlę się o śmierć dla babci :( Chyba tylko w ten sposób dozna ulgi i nie będzie cierpiała :(

babci ciężko jej się oddycha (pewnie to przez te przerzuty do płuc)
ma dziwne, nieobecne spojrzenie, załzawione oczy
gubi się w tym, co mówi, potrafi nagle pytać o to gdzie jest lub gdzie jest jej mama,
nie ma apetytu, pije kilka łyków wody dziennie
przestała podnosić się z łóżka, zaczęła nosić pampersy
od 2 dni ma biegunkę połączoną z krwawieniem
ma duży, nabrzmiały brzuch... :(
suchą skórę na stopach

Z tego co tutaj wyczytałam, domyślam się, że babcia powoli zbliża się do śmierci :( Myślę, że ona pragnie już umrzeć, jest wykończona i zmęczona...
 
alice 


Dołączyła: 18 Sty 2013
Posty: 211
Pomogła: 36 razy

 #109  Wysłany: 2013-03-29, 12:21  


po czym poznać, że to już blisko? :
- silne odwodnienie
- ból, na który często nie działają już środki przeciwbólowe
- na kilka godzin przed smiercią (dwie doby) nagły powrót sił, wstawanie z łożka, gdzie wcześniej chory tylko leżał, bo nie miał sił, czytanie gazety itp.
- kilka godzin przed śmiercią spłycony oddech, niemożność znalezienia sobie miejsca. chory raz chce wstać, raz się kłaść, to usiąść to wstać..
- przymknięte powieki (chory mówi, że chce mu się spać ale nie może zasnąć)
- silne pocenie się (zmiania piżamy nawet co godzine)
- niskie cisnienie krwi (90/60) wczesniej w normie
- zimne dłonie i stopy (ustaje krążenie krwi)

To, co mi się przypomniało na przykładzie mojego tatka...
 
monikaaa 


Dołączyła: 03 Mar 2013
Posty: 3

 #110  Wysłany: 2013-03-30, 23:29  [*]


Babcia umarła dziś o 17:55...
Dziękuję za to forum, dzięki temu co tutaj wyczytałam łatwiej mi było przygotować się do śmierci bliskiej osoby.

Babcia miała zimne dłonie i stopy, lewa strona była trochę bardziej zimna
wzrok uciekał Jej do tyłu
dziś od rana nie pozwalała nic przy sobie zrobić, "rzucała się" gdy chcieliśmy zmienić jej pampersy
Stan agonalny był od jakichś 3 dni
Wszyscy podnieśliśmy się z miejsca i podbiegliśmy do babci łóżka w momencie gwałtownego "falowania" klatki piersiowej, od tego momentu minęła może minuta i babcia odeszła

Bóg wysłuchał naszych modlitw i zabrał babcię do siebie. Już nie cierpi, bo cierpiała strasznie.
Będziemy za Nią tęsknić, już tęsknimy...
 
jolcia 


Dołączyła: 12 Kwi 2013
Posty: 1

 #111  Wysłany: 2013-04-12, 23:10  Babcia w ciężkim stanie na OIOMIE...


Babcia od dłuższego czasu ma problemy zdrowotne. Cukrzyca, astma, 38% wydolności jednej nerki(bo tylko jedną posiada), problemy z serduchem związane z migotaniem komór.W wieku 50 lat miała udar mózgu..w wieku 79 lat czyli jakies 2 lata temu drugi..miała wtedy zaburzenia naurologiczne..duże problemy z mową, chciała coś powiedzieć, ale nie mogła..plątał jej się język...plątały jej się wydarzenia, nie miała poczucia czasu..przykro było patrzeć jaka jest bezsilna..bo była strasznie zła..z tej bezsilności..widać było że walczy z nią wszystkimi siłami....i udało się jej..wyszła z tego! Moja silna babunia! Mimo, że jej się udało, lekarz przestrzegł nas, że babcia już nie będzie taka sama i żebyśmy doceniali każdy dzień z nią bo różnie może być. Tuż po udarze dwa lata temu wpadła w jakąś ogromną depresję, straciła poczucie własnej wartości, twierdziła, że do niczego się nie nadaje, że wszystkim wadzi...baliśmy się o nią ogromnie bo w tym czasie dużo spała, zamykała się w sobie, nie chciała rozmawiać, denerwowała się. Jej stan jednak ustabilizował się na tyle, że wpadła ze skrajności w skrajność. Z depresji...w super optymistyczny nastrój! Chyba pogodziła się z tym, że zapomina o pewnych rzeczach ( w końcu to starość!) że ma kłopoty z orientacją czasową, poddała się opiece, przestała buntować i żyła sobie spokojnie..uśmiechając się, żartując, opowiadając anegdotki..humor jej nie opuszczał. Miała gorsze dni, z gorszym samopoczuciem, ale nie narzekała...zawsze mówiła tylko "Nie martwcie się o mnie, do śmierci na pewno dożyję;)". Farbowała włosy, sama chodziła o laseczce, robiła sobie jedzonko, piła ukochanego Sprite'a z bąbelkami i planowała wyjazd na wieś do mojej mamy(jej córki) jak tylko zrobi się cieplej żeby złapać kilka promyczków słońca na tarasie. I wszystko byłoby dobrze..gdyby nie to, że jeden z wnuków 13 latek przyniósł do domu jakiegoś wirusa..a że babcia mieszka z 2-jką dorosłych i 2-jką nastoletnich osób..to wirus szybko się rozprzestrzenił po wszystkich. Cała czwórka kichała, kaszlała, mieli gorączkę...nie ominęło również babci... Tyle, że młodzi mają silne organizmy, więc szybciiutko wyleczyli się z choróbska...a babcię dosłownie ścięło z nóg..dostała wysokiej gorączki..od razu wezwali pogotowie..na SORZE czekała 12h na przyjęcie na oddział...Wylądowała na kardiologii...poniewąż przy astmie serduszko było słabe. Pierwszy dzień przebiegł znośnie..aczkolwiek była słaba i nie wstawała z łóżka..na drugi dzień humor jej się poprawił, dużo mówiła, poszła się wykąpać, chciała farbować włosy, później leżała, jadła i wszystko było w porządku. Kolejny dzień znowu rozgadana, opowiadała że już by mogła wyjść do domu...w weekend stan stabilny...a od poniedziałku znowu zaczęło się pogarszać...załapała zapalenie płuc..w tym wieku i z takimi obciążeniami jak astma i serce.. to...katastrofa. Zaczęła mieć problemy z oddychaniem, została podłączona pod tlen..oddech głęboki...ciężki...zachrypnięty...gęsta wydzielina z płuc, którą próbowała odkaszleć. Ciężko jej było jednak..męczyła się przy tym. Pytaliśmy lekarzy czy nie mogą jej pomóc i odciągnąć wydzieliny. Pielęgniarka powiedziała, że robią tak ale zazwyczaj u pacjentów nieprzytomnych dlatego, że przytomny mógłby się zdenerwować, zakrztusić i udusić...Babcia się buntowała jak lekarz, a potem ja, mama i siostra przekonywałyśmy żeby więcej siedziała, a nie leżała..nie chciała siedzieć..(uważała że lepiej się czuje jak leży na płasko), choć parę razy jak było jej naprawdę ciężko oddychać postanowiła jednak usiąść. Drugi dzień zapalenia płuc, przebiegł trochę lepiej, lekka poprawa samopoczucia, jadła coś nawet choć od początku pobytu w szpitalu..z każdym dniem jadła coraz mniej. Za to piła normalnie. Trzeci dzień czyli środa...wychodząc od niej, poczułam że coś jest nie tak... Już nie rozmawiała tak dużo, nie opowiadała...raczej się przysłuchiwała, nie chciała jeść...poszła się jeszcze samodzielnie załatwić, ale później już była zmęczona i ciągle spała.
W czwartek 11.04.2013 czyli wczoraj..jej stan się znacznie pogorszył...wylądowała na Oddziale Intensywnej Terapii, miała duży problem z oddychaniem, była bardzo słaba...Będąc u niej przez cały tydzień w szpitalu mogłam obserwować jak zmieniał się jej stan..zachowania..wygląd...Początkowe dni od zeszłego czwartku było naprawdę dobrze. Dniem przełomu był wtorek tego tygodnia...już nie błyszczała... zbladła, zniknęła iskierka w oku(którą zawsze miała), zastąpiło ją ogromne zmęczenie, zauważyłyśmy z mamą również drżenie ciała..podbródka i rąk. Wczoraj będąc na OIOMIE...zobaczyłam zupelnie inną babcię..taką spokojną, "wygasłą"...prawie ciągle zasypiała..Potem znowu się budziła i znowu zasypiała z tymi samymi objawami (nie wiem czy na to zasypianie mogły mieć wpływ również podawane leki?) Jak byłam u niej wczoraj to okrutnie zabolało mnie to, że jak chciałam ją złapać za rękę to się odpychała, jak chciałam pogłaskać po czole(te czynności zawsze wykonywałam widząc się z nią) to się denerwowała. Zrobiło mi się przykro, ale stwierdziłam że babcia nie chce okazywać swojej słabości i złości się na to, że jej się takie coś przydarzyło i że znowu jest bezsilna i chora i że znowu się nad nią użalamy i przychodzimy do niej i przesiadujemy. Jak ją chciałam złapać za rękę to mówiła, że już się lepiej czuje i żebym już szła bo po co będę tu siedzieć, że na pewno jestem zmęczona. Mimo to siedziałam przy niej, mówiłam do niej..odpowiadała mi...po czym chwila ciszy..i zasypiała. Jak śniła to wywracała gałkami ocznymi..miała strasznie niespokojny sen, powtarzała przez sen "idźcie już, idźcie już, nie siedźcie, idźcie, po co będziecie siedzieć!". Wyszłam ze szpitala przygnębiona, zapłakana, całkowicie zdruzgotana jej stanem... Obawiałam się, że nie przeżyje nocy...ale modliłam się gorąco o to, żeby wszystko było dobrze. Dzisiaj wyglądała bardzo źle. Parametry życiowe ma w normie ciśnienie 130/70 przy czym nieustanne migotonie komór. Oddychała dość szybko, ale bardzo ciężko przez te wstrętne płuca. Dzisiaj niewiele rozmawiałyśmy. Była bardzo słaba i zmęczona...widziałam po oczach..zniknął blask...był smutek...spokój..nie wiem czy zwątpienie czy pogodzenie się z nieuchronnością tego co może się wydarzyć. Ciągle prawie spała, ale ten sen był dziwny co chwilę przerywany..jakby co chwile łapała kontakt z rzeczywistością. Wyglądało to jakby nie chciała spać, ale ze zmęczenia nie mogło być inaczej. Ale wiedziała co się dzieje, że jestem, że siedzę przy niej. Tylko przestraszyła mnie swoimi "odjazdami"...tzn..Patrzyła na mnie uśmiechała się, coś powiedziała,ale krótko..ja jej coś opowiadałam..a po chwili jakby się zupełnie wyłączała...jej oczy były takie wypełnione pustką jakby zapatrzone w coś...jakby była gdzieś daleko..i przeraziło mnie to...Jak zasnęła nie mogłam powstrzymać płaczu...łzy same cisnęły się do oczu...lały strumieniami jak na nią patrzyłam i jak powoli zaczęłam sobie uświadamiać, że mogę ją niedługo stracić...ten najcenniejszy SKARB! Najcudowniejszą, najukochańszą, najmądrzejszą, najbarziej kochającą babunię....Tę samą która parę dni temu chciała farbować włosy, chodziła o własnych siłach i była taka rozgadana i wesoła. A teraz leży bezbronna jak dziecko...malutka moja..słabiutka i śpi...... Nie wiem czy to już nadchodzi najgorsze....nie wiem jak się do tego przygotować...nie mogę normalnie funkcjonować, o niczym innym myśleć...jest mi tak cholernie źle...Myślicie, że w takim stanie w jakim jest może jeszcze z tego wyjść? Najgorsze,że trafiła do jednego z najgorszych szpitali..cieszę się z jednej strony, że jest na OIOMIE, a nie na sali...tu jest pod stałą opieką, intensywną, ma o wiele lepsze warunki, ale drżę o jej życie..i zastanawiam się - jakby się jej polepszyło - czy nie zmianić szpitala na najlepszy(choć nie wiem czy się da i jaka jest tego procedura) bo w takim stanie to lepiej jej na razie nigdzie nie ruszać. Boże dodaj mi sił...żebym mogła uwierzyć, że jeszcze będzie dobrze....
_________________
jolcia
 
absenteeism 
Administrator



Dołączyła: 14 Paź 2009
Posty: 13332
Skąd: Łódź
Pomogła: 9431 razy

 #112  Wysłany: 2013-04-13, 15:39  


jolcia, czy babcia jest chora onkologicznie?
_________________
 
EndriuGie 


Dołączył: 06 Maj 2013
Posty: 2
Pomógł: 1 raz

 #113  Wysłany: 2013-05-06, 10:58  


Pięknie na ten temat napisał Ksiądz Jan Kaczkowski w swoim artykule JAK UMIERA CIAŁO?:
(źródło: http://www.zwrotnikraka.pl)

"Na dwa, trzy dni przed śmiercią skóra zaczyna inaczej odbijać światło, szczególnie w ciągu dnia. Z miękkiej, sprężystej staje się woskowa i sztywna. Zdecydowanie wyostrzają się rysy. Szczególnie nos, na jego środku pojawia się podłużne zagłębienie.

Przytomne osoby cały czas są ruchliwe, zachowują się jakby za kilkadziesiąt godzin nie mieli umrzeć - porządkują rzeczy, rozmawiają, jak gdyby nic się nie działo, jakby nie zauważali, że ich ciało powoli się zmienia.

Z pacjentami spotykam się przez kilka, czasami kilkanaście dni, odwiedzam ich kilka razy dziennie. Jednym z najtrudniejszych momentów jest chwila, gdy zauważam bruzdę na nosie. Wtedy wiem - to już czas. I często zastanawiam się, czy oni też to już wiedzą. Wydaje mi się, że nie. Mimo tego, że zdają sobie sprawę ze swojego stanu i intelektualnie pogodzili się ze swoim losem. Czym innym jest spodziewać się śmierci, nawet bliskiej aniżeli uświadomić sobie w poniedziałek rano, że umrę w środę, koło południa.

Na kilka godzin przed śmiercią aktywność ogranicza się już tylko do obrębu łóżka, poprawiania kołdry, sięgania po komórkę, układania poduszki, szukania wygodnej pozycji. Spojrzenie człowieka staje się nieobecne, czasami wzrok zawiesza się w niewiadomym, odległym punkcie. Oczy stają się szkliste. Umierający są w stanie normalnie rozmawiać, ale ich głos jest spowolniony, znika melodyczność - ton robi się jednostajny. Wtedy muszę być bardzo uważny i skupić się na tym, co mówią umierający.

W strumieniu słów przeplatają się zwykłe informacje (jaki to dzień tygodnia, kto był mnie odwiedzić, co jadłem) z ważnymi wyznaniami - pojawia się świadomość nadchodzącej śmierci, chorzy mówią o Bogu, o swoim lęku. Czasem opowiadają o odwiedzających ich bliskich zmarłych, którzy stają się dla nich realni na równi z żywymi. Jakby w momencie śmierci dwa światy: żywych i umarłych naturalnie się przenikały. W ciągu ostatnich kilku godzin życia człowiek staje się spokojny, poddaje się naturalnemu biegowi rzeczy.

Pierwsze zmieniają kolor paznokcie, a gdy dłonie i stopy sinieją, i stają się chłodne, oznacza to, że do końca zostało nie więcej niż dwie, trzy godziny. Wtedy umierający przeważnie traci świadomość, jeśli nie - to jest tylko w stanie odpowiadać przecząco lub twierdząco, czasem tylko ruchem głowy. Powieki opadają lub bywają półprzymknięte. Tylko pojedyncze osoby umierają z pełną świadomością - mówią ważne dla siebie rzeczy aż życie z nich uleci.

A gdy już nadejdą ostatnie chwile, oddech staje się coraz płytszy, człowiek przypomina rybę wyjętą z wody - łapie powietrze ustami. Mogą się zdarzyć nawet kilkunastosekundowe bezdechy. Mówi się, że wydaliśmy ostatnie tchnienie, ale to jest raczej wdech bez wydechu. Serce staje i przez cztery minuty obumiera mózg. Wtedy całe nasze ciało jeszcze przez kilkadziesiąt sekund jak gdyby ostatkiem sił próbowało złapać oddech. Potem nie dzieje się już nic. To koniec. Cisza i kompletny bezruch.

Trudno jest wtedy zrozumieć, że człowiek nic nie czuje, właściwie każdy obchodzi się z ciałem delikatnie, jakby żyło. A ono zaczyna bardzo szybko się zmieniać. Wprawdzie było woskowe, ale w ciągu pięciu minut po prostu zastyga. Staje się sino-szare i ewidentnie chłodne - temperatura organizmu dopasowuje się do temperatury otoczenia. Zgodnie z prawem ciążenia, krew, która nie jest już pompowana - opada, na plecach lub boku pojawiają ciemne wybroczyny - plamy opadowe. Jeszcze wtedy ciało jest nadal miękkie, za kilka godzin zesztywnieje. Potem trudno już zgiąć rękę lub rozprostować palce.

Jeśli ktoś nie może skonać, zapalam gromnicę, którą wkładam w dłoń umierającego i modlimy się litanią do patrona dobrej śmierci - św. Józefa lub do Wszystkich Świętych. Odmawiamy także Koronkę do Miłosierdzia Bożego. Te modlitwy zazwyczaj pomagają odejść.

Nawet jeśli ktoś ma wątpliwości co do istnienia Pana Boga i rzeczywistości nadprzyrodzonej, to dla mnie proces umierania - a także to, że ktoś kilkanaście minut wcześniej był integralną osobą, która żałowała, kochała, modliła się, czyli ewidentnie była i żyła - nie kończy jej istnienia. Teraz, gdy przestało bić serce, miałoby go nie być? Tak po prostu? W odstępie kilkunastu minut? Dla mnie fakt ustania pracy organizmu nie jest dowodem na to, że człowiek przestał istnieć. Zawsze mówię pacjentom, że trzeba przeżyć własną śmierć - to jest zwycięstwo duszy nad ciałem."



I JESZCZE TU: OBJAWY ZBLIŻAJĄCEJ SIĘ ŚMIERCI (AGONII) CHOREGO NA RAKA


http://www.zwrotnikraka.p...sie_smierci-192


"Jedną z końcowych faz umierania jest faza agonii. Jest to ostatnie 48 godzin w życiu osoby chorującej. Oto objawy agonii:

- głośny oddech, nazywany „rzężeniem przedśmiertnym“ – jest to typowy dla procesu umierania objaw fizjologiczny i dotyczy 90% umierających. Oddech ten jest spowodowany osłabieniem siły mięśniowej mięśni gardła, krtani i tchawicy oraz zaleganiem wydzieliny. Oddech ten jest często dużym zmartwieniem dla rodziny i bliskich, którzy obawiają się czy umierający nie cierpi. Choremu z charczącym oddechem można pomóc przez odpowiednie ułożenie (pozycja wysoka lub półwysoka), zachowanie właściwej temperatury (ok 19C) i wilgotności powietrza (55-60% wilgotności) oraz odsysanie wydzieliny z gardła chorego za pomocą elektrycznego ssaka (rozwiązanie dyskusyjne);

- wyostrzenie rysów twarzy, woskowa cera, brunatne zabarwienie skóry;

- zaburzenia w oddawaniu moczu;

- nasilony ból – związany z odleżynami, ból kostny;

- sinica dystalnych (najbardziej oddalonych od serca) części ciała (wargi, palce, płatki uszu);

- niepokój i pobudzenie psychofizyczne (omamy, urojenia, objawy wytwórcze i odbieranie bodźców nieistniejących);

- duszność i panika oddechowa (subiektywne uczucie trudności w oddychaniu, które zmusza pacjenta do zwiększenia wentylacji lub ograniczenia aktywności; lęk przed uduszeniem);

- suchość w jamie ustnej – jest dużym stresem dla bliskich. Pomocne w suchości może okazać się podawanie niewielkich ilości płynów, zwilżanie i nawilżanie (wazeliną) warg oraz ewentualne podanie kostek lodu do ssania;

- postępujące odwodnienie organizmu;

- podsypianie, utraty przytomności, brak kontaktu i utrudniona komunikacja z chorym."
 
martusia8953 


Dołączyła: 09 Maj 2013
Posty: 1
Pomogła: 1 raz

 #114  Wysłany: 2013-05-09, 16:59  Drobnokomórkowy rak płuc


Witam....jestem tu po raz pierwszy, wcześniej bałam się zaglądać, nie chciałam wiedzieć ile czasu nam jeszcze zostało....Łudziłam się do końca, nawet w dniu śmierci mamy wierzyłam, że będzie lepiej. Moja mama byłą najdzielniejszą kobietą na świecie, zdiagnozowali jej tego potwora w styczniu tego roku. Były już przerzuty do skóry. Później wszystko poszło w tempie ekspresowym: przerzuty do mózgu, trzustki, nadnerczy, kości....Do końca mamę nic nie bolało. Dostała trzy chemie, niektóre zmiany zmniejszyły się, inne narastały. Pamiętam każdą walkę z organizmem o dobre wyniki krwi, tak aby mogła dostać chemie....Wszystko było dobrze, mama do końca byłą samodzielna i pełna wiary. Kryzys przyszedł nad ranem, 1 maja...zaczęło jej się robić zimno, zaczęła mówić nieskładnie. Wezwałam pogotowie, zabrali ją do szpitala, podali sól i kazali zabrać do domu, mówiąc że nic nie mogą poradzić...Z godziny na godzinę było gorzej, słabła, przestała jeść, połykać, traciła świadomość, nie poznawała mnie....gdy czytam objawy zbliżającej się śmierci - u mamy wystąpiło wszystko. Pobudzenie, drżenie rąk, pocenie, zimne dłonie i stopy.....Zadaje sobie pytanie czy coś jeszcze mogłam zrobić? nie wiem, chyba nie......byłam przy niej do końca, starałam się ukryć łzy, nie wychodziło mi. Mówiłam, że spotkamy się tam u góry, żeby na mnie czekała. Nikt już nie pokocha mnie tak bezinteresownie jak Ona....minął dopiero tydzień, a mnie wydaje się, że nie ma jej już tak długo...tęsknie. Wczoraj wyprałam jej ubrania, sprałam jej ostatni zapach. Ona tak bardzo chciała żyć.....W tej chorobie śmierć przychodzi nagle, dlatego nie marnujcie ani minuty. Ja mojej mamie codziennie mówiłam jak bardzo ją kocham, w ostatnich chwilach już tego nie kojarzyła...tyle jeszcze chciałam jej powiedzieć. Trzymajcie się ciepło i bądźcie z Waszymi najbliższymi najdłużej jak możecie - tylko to możemy zrobić....Bezsilność ludzka jest taka okrutna;/
 
dla taty 


Dołączyła: 17 Lip 2013
Posty: 1

 #115  Wysłany: 2013-07-17, 12:17  


we wrzesniu mineloby dwa lata od kiedy dowiedzielismy sie o chorobie taty.przeszedl 2 operacje na tego glejaka,ktory poczatkowo byl gwiazdziakiem... radioterapie skonczyl w styczniu ubieglego roku,przyjmowanie chemii na przelomie lutego i marca tego roku.czul sie dobrze.funkcjonaowal normalnie ,prowadzil samochod do lutego wlasnie.wtedy tez pierwszy raz sie przewrocil i od tego dnia powoli slabl ale bronil sie przed tym nie prosil o pomoc,ktora my proponowalismy,denerwowal sie,gdy chcielismy pomagac w przejsciu z kuchni do pokoju.w marcu zaczal miec klopoty z mowieniem do tego stopnia,ze w sumie z czasem przestal sie odzywac,bo wolal nie mowic,niz gadac bez skladu.17 maja byl niespokojny ,nie mogl usiedziec w miejsscu ale usmiechal sie i kontaktowal z nami jak kazdego dnia.w nocy z 17 na 18 dostal wysokiej goraczki 39 stopni,wezwalysmy pogotowie ale gdy zobaczyli historie choroby powiedzieli,ze tak juz bedzie i podali pyralgine w zastrzyku.zalatwilismy kroplowki z lekami przeciwobrzekowymi i przeciwpadaczkowymi.przyjezdzala pielegniarka, caly dzien spal a wieczorem obudzil sie i powiezial do mnie czesc....zjadl jogurty napil sie wody i poogladal telewizje,nastepnego dnia rano bylo gorzej goraczka juz nie spadala a jezeli juz to z 39.9 na 39.6.od poludnia juz nie otwieral oczu,nie pil,na nogach zrobily sie plamy opadowe,kolana zsinialy,zeszla cala opuchlizna ze stop i dloni,pozostal jedynie obrzek twarzy.okolo godz 22.00 pojechala pielegniarka i zostala najblizsza rodzina babcia mama i my trzy corki,oddech stal sie ciezki i charczacy,dwa razy nabral powietrze w usta i dwa razy powolutku wydychal a ten ostatni wydech trwal tak dlugo jakby z kazdej czasteczki ciala ulatywalo powietrze....i koniec wiecej nic juz nie bylo....proces smierci trwal raptem 2 dni ..... nie moge sie z tym pogodzic....tesknie...
 
ela26 


Dołączyła: 08 Lis 2012
Posty: 51
Pomogła: 1 raz

 #116  Wysłany: 2013-07-29, 23:22  


WITAM
MOJA MAMA JEST W HOSPICJUM- TAK TO NAZYWAM - CHOĆ TO ODDZIAŁ PALIATYWNY
TRAFIŁA TAM WCZORAJ
NIESTETY PRZEZ TO ŻE ZBIERAŁA SIĘ WODA W BRZUCH - OSOCZE 4 LITRY WYSSALI
Z BRZUCHA WCZORAJ
JEST CHUDZIUTKA
DROBNIUTKA
BEZ SILNA
SERCE MI PĘKA BO TO NIE MOJA MAMA - NIE TA KTÓRĄ MIAŁAM
NOGI PUCHNĄ JEJ JAK ABY ZEJDZIE Z ŁÓZKA - I TE CZERWONE USTA I JĘZYK - CZERWONY JAK POMIDOR
MAMA OGÓLNIE CZUJE SIĘ DOBRZE NIE BIERZE ŚRODKÓW PRZECIW BÓLOWYCH - BOLĄ JĄ PLECY OD LEŻENIA - JEDYNIE BOK LEWY
NIE CHCE JEŚĆ
SAME WODNISTE RZECZY - TYPU KASZE NA MLEKU CZY OBIADKI DLA MALUCHÓW
NIE MA SIŁY PODNIEŚĆ SIĘ Z ŁÓZKA
NIESTETY HOSPICJUM DOMOWENA MOJEJ ZASRANEJ WSI JEST JEDYNIE STACJONARNE
A TAK BYM CHCIAŁA BY BYŁA W DOMU BY
MÓC BYĆ PRZY NIEJ NON STOP
_________________
mamusia - 25.08.2013 - mój aniołek
 
niki 
PRZYJACIEL Forum



Dołączyła: 15 Lip 2011
Posty: 890
Pomogła: 236 razy

 #117  Wysłany: 2013-07-29, 23:49  


ela26, czy ty naprawdę nie czytasz tego co piszą Ci administratorzy ?
czy może uważasz że duże litery nadają wiekszego dramatyzmu ? lub może duże litery przyciągają uwagę?
jest wrecz przeciwnie, stale olewanie uwag administratorów forum powoduje ze trudno jest nawet czytać takie posty

plisss pisz normalnie

mama odchodzi i jedyne co możesz zrobić to być przy niej,
to brutalne ale nic więcej nie możesz zrobić
bądz z nią az do końca
współczuję Ci bardzo
_________________
Nawet jeśli niebo zmęczyło się błękitem, nie trać nigdy światła nadziei.
 
małaja 


Dołączyła: 16 Sie 2013
Posty: 1

 #118  Wysłany: 2013-08-16, 14:50  


Witam ... przeczytałam cały wątek i nie mogę uwierzyć że to się już zaczęło :cry:
cały czas wierzyłam że jej się uda. Teściowa walczy już 3 lata ale coraz bardziej słabnie. Jesteśmy przy niej cały czas. Straciła apetyt, śpi a dzisiaj mówiła od rzeczy.Nic jej nie boli. Dziękuję za ten wątek bo nie miałam pojęcia, że odejście osoby bliskiej można przewidzieć. Dzięki Wam nie będę się bała pożegnania i jej odejście nie będzie zaskoczeniem .
odeszła.... we śnie przy rodzinie.... będzie nam Jej bardzo brakować :-(
 
aga.s 



Dołączyła: 17 Lut 2010
Posty: 110
Skąd: Pabianice
Pomogła: 7 razy

 #119  Wysłany: 2013-08-17, 23:22  


W końcu znalazłam odpowiedni wątek... Żałuję tylko że tak późno.
Moja Mama zmarła 5 dni temu, z dnia na dzień jest jednak coraz gorzej.

Teraz już wiem, że Mama umierała już właściwie 2,5 tygodnia od daty śmierci. Straciła zdolność kontaktu, nie potrafiła się wysłowić, dużo spała, z dnia na dzień była coraz słabsza. Około 2,5 tyg. przed śmiercią przestały pracować jelita, straciła apetyt ale zdolność przełykania pozostała do końca. Zaczęło się splątanie, drżenie rąk i nóg, niezdolność do utrzymania widelca czy szklanki, senność, przymknięte i nieobecne oczy. Strasznie chciała wyjść z domu, szarpała drzwi, okna, krzyczała. Dzień przed śmiercią zabraliśmy ją na jej ukochaną działkę. Była bardzo słaba, nie wiem czy wiedziała co się dzieje. Wszystko ją bolało, nie pozwalała się dotykać. Kilka dni przed śmiercią przestawały powoli pracować nerki, moczu oddawała bardzo mało. Nogi opuchnięte, ciastowate.
Do tego pobudzenie - wstawała, siadała, nie mogła znaleźć sobie miejsca.

Trzy dni przed śmiercią Mama się ze mną pożegnała. Nagle wstała, wzięła mnie za rękę i powiedziała "cześć... aguniu... to koniec... trudno". Przytuliła mnie. Do końca życia nie zapomnę tej chwili. Potem ze swoim zięciem tańczyła, tzn. podeszła do niego i powiedziała "tańczymy" no i tańczyli - aż opadła z sił.

W dniu śmierci, w poniedziałek pojechałam jeszcze do pracy. Byłam niespokojna i wyszłam godzinę wcześniej. Mama była już prawie nieprzytomna (chyba?), nie reagowała i od rana nie wstała. Mąż i ojciec nie chcieli mnie wystraszyć dlatego nikt mi nie powiedział od rana jaka jest sytuacja.
Do domu wróciłam o 16.30 a o 19.30 Mama zmarła. Bardzo jęczała w ostatnich godzinach więc morfinę podawaliśmy co 2 godziny. Potem oddech stał się rzężący, szybki. Powoli słabł, aż ustał całkiem...
Trzymałam ją przez te 3 godziny za rękę, głaskałam po czole i całowałam. Mam wrażenie że odwzajemniała mój uścisk dłoni, ale może to tylko złudzenie.
Ok. godziny przed śmiercią leciały jej z oczu łzy...

Co dziwne w chwili śmierci nie panikowałam, nie płakałam, byłam spokojna. Pożegnałam się z Mamą. Dopiero potem było gorzej i gorzej.

Mam wyrzuty sumienia, że w poniedziałek pojechałam do pracy, że poprzednie tygodnie mogłam więcej być z mamą. Byłam zła na cały świat z powodu stanu i zachowania Mamy, która bywała chwilami agresywna. Powinnam być z nią non stop w te ostatnie tygodnie... a nie byłam. Ona by dla mnie zrobiła wszystko. a ja wypierałam te oznaki zbliżającej się śmierci, nie chciałam wierzyć że to się stanie.
Tak mi strasznie źle, nie mogę się otrząsnąć...
 
 
fabian 


Dołączył: 13 Kwi 2013
Posty: 4

 #120  Wysłany: 2013-08-26, 13:34  


Witam. Dziś ja jestem z tata który umiera przy mnie ,i naszej rodzinie. Tato jes w agoni od prawie tygodnia,na początku jeszcze reagował na nasz widok,a teraz już sam nie wiem,mówię do niego,ale nie widze żadnej reakcji. Nie wiem jak to długo to potrwa,mam wrażenie ze on cierpi,nie wiem już co mam myśleć,leży,oddycha głęboko,i czasem jak coś mu robię,np,nawilzam usta to marszcy czoło,jakby tego nie chciał. Morfine ma podawana co pare godzin,nie wiem jak go ułożyć żeby było mu dobrze,bo tato nie ma już żadnej tkanki tłuszczowej ,tylko skóra i kości, okropny widok,nie daje rady,ale tez mu tego nie pokazuje,i jeszcze te odlezyny... To jest straszne,ale nie do uniknięcia,nie chce aby cierpiał,ale tego nie wiem,czy tak jest,i czy będzie. Od trzech dni podawana ma kroplowke,leży tylko i patrzy w sufit,i od czasu do czasu porusza zrenicami. Nie wiem czy opisywana przez was agresja jeszcze sie pojawi,czy nie,bo tata leży bez ruchu cały czas,i nic nie mówi od sześciu dni. Czekamy na najgorsze,dziś pielęgniarka powiedziała ze może to potrwać do dwóch tygodni... Siedzimy cały czas przy nim w jego ulubionym pokoju,modlimy sie i czekamy...
_________________
fabian
 
Wyświetl posty z ostatnich:   
Ten temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Nie możesz załączać plików na tym forum
Możesz ściągać załączniki na tym forum
Dodaj temat do Ulubionych
Wersja do druku

Skocz do:  


logo

Statystki wizyt z innych stron
Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group