1. Link do strony z możliwością wsparcia forum:
https://pomagam.pl/forumdss_2020_22

2. Konta nowych użytkowników są aktywowane przez Administrację
(linki aktywacyjne nie działają) - zwykle w ciągu ok. 24 ÷ 48 h.

DUM SPIRO-SPERO Forum Onkologiczne Strona Główna

Logo Forum Onkologicznego DUM SPIRO-SPERO
Forum jest cz?ci? Fundacji Onkologicznej | przejdź do witryny Fundacji

Czat Mapa forum Formularz kontaktowyFormularz kontaktowy FAQFAQ
 SzukajSzukaj  UżytkownicyUżytkownicy  GrupyGrupy  AlbumAlbum
RejestracjaRejestracja  ZalogujZaloguj

Poprzedni temat :: Następny temat
Okrutny los-prawo serii. Czarne myśli - jak je rozgonić?
Autor Wiadomość
bluemoon87 


Dołączyła: 16 Sty 2020
Posty: 48
Skąd: Mazowieckie
Pomogła: 1 raz

 #1  Wysłany: 2020-02-19, 22:30  Okrutny los-prawo serii. Czarne myśli - jak je rozgonić?


Założyłam już wątek „merytoryczny” na forum, ale postanowiłam napisać też tutaj, żeby się wyżalić. Tak po prostu. Bo życie staje się za ciężkie, za okrutne, zwyczajnie bardzo, bardzo niesprawiedliwe. Od razu ostrzegam, kto nie chcę czytać o nieprzyjemnych emocjach, o rozgoryczeniu, niech tego wątku nie czyta. Nie jest moim zamiarem kogokolwiek z innych chorych, którzy to forum czytają obciążać.

W codziennym życiu wyżalić się nie mam komu - zresztą, gdy nie tak dawno temu wspomniałam koleżance o tym, że ojciec jest chory na raka, ta zapytała tylko, ile ma lat. Gdy odpowiedziałam, że 69, napomknęła, „O, to już...” Chciała chyba powiedzieć, „to już dużo, w domyśle, wystarczy, już się nażył, umierają o wiele młodsi, nie masz się czym przejmować.” Dlatego wolę o takich sprawach z nikim nie rozmawiać. Chyba, że tutaj. Wiem, że tutaj, na tym forum jesteście w stanie mnie zrozumieć. Bo Wy też zetknęliście się tragedią, jaką jest choroba nowotworowa i wiecie, że nikt nie zasłużył na taki strach i cierpienie, niezależnie od wieku.

W 2012 r. na raka płuc zachorował mój ojciec. Miał jednak w tym całym swoim nieszczęściu trochę szczęścia, bo mimo, że leczony jedynie paliatywnie żył jeszcze 6 lat, w tym 5 w dobrym zdrowiu. Jak to powiedział jego lekarz prowadzący, „Pan to wygrał już wszystkie kumulacje totolotka.” Umarł w domu wiosną zeszłego roku. Nie dożył okrągłych 70 urodzin. Koniec był straszny, choć wiem z wielu postów tu na forum, że mogło być dużo gorzej. W każdym razie ojciec już nie cierpi, my też powoli wracaliśmy do życia. ALE widocznie w życiu nigdy nie może być po prostu dobrze, co ja tam mowię dobrze - proszę chyba o zbyt wiele - po prostu normalnie. Otóż, nie minął rok, a okazuje się, że mama ma guza płuc i to nieoperacyjnego (na 99% to rak płuc, tu nie ma złudzeń.)
I o ile można było spodziewać się raka płuc po ojcu - ojciec był w końcu wieloletnim palaczem - to matka nigdy nie paliła. Była kiedyś biernym palaczem, ale ojciec nie palił już przy nas od jakichś 15 lat. Ba, sam rzucił papierochy, jak tylko dowiedział się o raku.

Czyli, reasumując, nie dość, że mama na raka, to jeszcze tego samego, którego miał ojciec. I to w tak krótkim odstępie czasu. Co to oznacza? Że wszyscy mamy świadomość tego, czym jest rak płuc i do czego koniec końców prowadzi. Jak mama ma teraz żyć wiedząc, jak bezwzględny potrafi być rak płuc. Ze świadomością tego, jak strasznie może wyglądać jej koniec? Nie wiem. Myślę o tym, jak pokonać, albo chociaż trochę przechytrzyć tę chorobę, ale od czasu do czasu pojawiają się migawki ostatnich dni taty. I zamiast o walce, zaczynam myśleć o końcu na samym początku. Boję się, jak potoczy się ta choroba; najbardziej chyba tego, że mama będzie cierpieć jak ojciec, albo o zgrozo! nawet bardziej. Widzę, że już się boi, tylko nie chce tego pokazywać. Jak jej pomóc? Chciałabym wyciągnąć z niej tę chorobę, ale nie mogę.

Boli też to, jakie życie potrafi być niesprawiedliwe. Życie mamy nigdy nie było łatwe, ani finansowo, ani w żadnym innym sensie. Całe życie zajmowała się dziećmi, a było kim - była nas czwórka, najpierw trojka chłopaków, a po długiej przerwie ja, jedyna córka. Pod koniec lat 90., matka straciła najstarszego syna (wówczas 27-letniego) - zmarł nagle tragicznie, symbolicznie w imieniny własnego ojca. Były też inne wydarzenia, o których tu nie wspomnę, ale mogę powiedzieć, że życie naprawdę jej nie oszczędzało. Dlatego tak bardzo chciałam, żeby mogła w spokoju dożyć sędziwych lat i zaznać jeszcze trochę radości. A teraz nie wiem, czy to w ogóle będzie możłiwe. Nie chcę widzieć u niej cierpienia, ale co z tego. Los, a raczej rak ma to gdzieś. Ma gdzieś to, że nie chcę teraz tracić matki. Jeszcze NIE TERAZ. W zasadzie to jeszcze DŁUGO NIE. Nie jestem już wprawdzie dzieckiem, mam 32 lat, ale, jako, że jeszcze wiele życia przede mną (choć tego nigdy nie wiadomo) chciałabym, żeby matka była obecna na różnych etapach mojego życia, żeby była świadkiem różnych przełomowych wydarzeń. Wiem, że ona też by tego chciała. Mój dziadek, dwie babcie i inni członkowie rodziny dożywali 90 lat i więcej - wielu żyło do końca w bardzo dobrym zdrowiu. Nie wiedzieć czemu, dorastałam z myślą, że z rodzicami będzie tak samo. Choć z drugiej strony, zawsze się czegoś bałam... Chciałabym, żeby mogła być jeszcze ze mnie dumna, zwłaszcza, ze w ostatnich latach nie dawałam jej ku temu zbyt wielu powodów. Ale chyba nie zdąże...Nie zdążymy być szczęśliwi...Tak po prostu, jak normalni ludzie, normalne rodziny...
 
dominit1990 


Dołączyła: 17 Gru 2018
Posty: 42
Pomogła: 6 razy

 #2  Wysłany: 2020-02-20, 08:53  


bluemoon87, jedyne co mogę Ci napisać to tyle ze doskonale Cię rozumiem. Niestety przeżyłam podobną sytuacje i też nie potrafie się z tym w żaden sposób pogodzić. 6 lat temu na raka płuc zmarła moja babcia - razem z moja Mamą opiekowałyśmy się nią do końca. Traktowałam babcie jak drugą mamę, mieszkałam z nią w domu i z nią się wychowałam. Po śmierci babci miałam nadzieje ze poki co wyczerpał się limit zła i cierpienia. Niestety nic bardziej mylnego. w pażdzierniku 2018 roku dowiedziałam się ze Mama jest chora na nowotwór opłucnej - jeden z najgorszych możliwych i nieuleczalny. Po długiej walce, cierpieniu Mama zmarła w październiku 2019. Dla mnie to prawdziwy dramat, Mama była jedna z dwóch najważniejszych osób w moim życiu bardzo ją kochałam, byłyśmy bardzo zżyte ze sobą, a niestety umarła mi na rękach, a ja na tą śmierć" musiałam się zgodzić". Musiałam Jej na to pozowlić, zeby już nie cierpiała. Teraz będzie mijał 5 miesiąc bez Mamy i moje zycie bez niej to właściwie tylko marna egzystencja. Straciłam sens życia, poczucie że nasze życie jest jakaś wartością, nawet nie potrafie odczuwać czegoś takiego jak radość, Jestem świadoma że razem z moją Mamą umarła znaczna część mnie. Nie bedę nawet pisać jak bardzo niesprawiedliwe wydaje mi się to ze to akurat Mama musiała umrzeć, była naprawdę wspaniałym człowiekiem i każdy kto Ją znał to potwierdzi. Mama miała TYLKO 57 lat. Ja mam 29 i uwierz ze brak Mamy w moim życiu własnie w takich ważnych momentach to największy ból który nie pozwala się niczym cieszyć.
Ty jednak masz swoją mamę wiec korzystaj z tego czasu ile to tylko możliwe, wykorzystuj każda sekundę bo uwierz mi że ja oddałabym 10 lat swojego życia za możliwość jeszcze 1 minuty bycia z moją Mamą.
a los jest niesprawiedliwy i okrutny a nasze życie nic nie warte. Kiedyś myślałam w swojej naiwności że jeśli ktoś jest dobrym człowiekiem to nie spotkają go jakieś strasznie złe rzeczy ale to nie prawda. Nie ma żadnych reguł i na próżno można doszukiwać się sprawiedliwości.
 
bluemoon87 


Dołączyła: 16 Sty 2020
Posty: 48
Skąd: Mazowieckie
Pomogła: 1 raz

 #3  Wysłany: 2020-02-23, 00:15  


dominit1990, bardzo mi przykro z powodu tragedii, którą przeżyłaś i dalej mocno przeżywasz. Jestem pewna, że gdyby i moja mama przegrała tę walkę to będę czuła się dokladnie tak samo jak Ty. Nawet nie chcę sobie tego wyobrażać, tej pustki, tej wyrwy, poczucia bezsensu, też samotności. Teraz staram się o tym nie myśleć, bo na to i tak, prędzej czy później, przyjdzie czas. Bardzo boję się natomiast cierpienia, niemocy, tego, że nic nie będzie można zrobić. Sytuacji, że śmierć będzie wydawać się lepszym wyjściem niż życie. Boję się też tego, co mama musi przeżywać, te wizyty, kolejne diagnozy, decyzje o leczeniu albo jego braku, świadomość charakteru tej choroby, rokowań. Chciałabym wyciągnąć z niej tę chorobę. Mam wrażenie, że łatwiej byłoby samemu zachorować, chociaż też nie, bo dla matki to byłaby tragedia.
Sprawiedliwości nie ma, nie było i nie będzie. Wiem to od dawna, ale jednak czasami się łudzę. Limit nieszczęścia też jak widać nie istnieje. Mimo wszystko, chyba rzadko zdarza się, żeby dwie osoby z bardzo bliskiego otoczenia zachorowały na raka w tak krótkim odstępie czasu, a już na pewno nie na raka tego samego narządu. Przecież gdybym zobaczyła film z takim scenariuszem, pomyślałabym, że autor mocno przesadził, bo przecież takie rzeczy prawie się nie zdarzają. Teraz już nic mnie nie dziwi.
Od śmierci Twojej mamy, dominit1990, minęło dopiero 5 miesięcy. To wciąż nieżbyt dużo. Mówią, że po roku powinno być lepiej, bo wtedy kończy się pewien cykl - przeżywamy pierwsze święta bez naszych bliskich, pierwsze wakacje, pierwszą wiosnę, pierwszą jesień, itd. Ale czy tak się stanie, tego zdaję się nie można przewidzieć. Jedyne, co mogę powiedzieć, żeby Cię jakoś "pocieszyć"; to to, że ani Twoja babcia, ani mama nie chciałaby, żebyś całe życie cierpiała z ich powodu. Postaw się w sytuacji mamy, czego chciałabyś dla swojej córki? Wiem, że to banał, ale tak rzeczywiście jest. Przypomniała mi się wypowiedź którejś z matek w jakiejś internetowej dyskusji, że jeśli jej dzieci będą za długo rozpaczały po jej śmierci, to ona wróci i albo skopie im tyłem albo będzie ich nawiedzać tak długo, aż będą mieli jej dość. Na pewno mama chciałaby, żebyś w końcu nauczyła się żyć bez niej i powolutku zaczęła czerpać z życia. Bo jeśli będzie inaczej, to tak jakby jej życie (i babci też) po części poszło na marne. Bo one żyją w Tobie, są w Tobie ich geny, one Cię zapewne w jakiś sposób ukształtowały, jest jeszcze żywa pamięć, są wspólne, dobre wspomnienia - nie wolno tego zmarnować. To byłoby jeszcze bardziej okrutne, właśnie wobec nich. Żyjąc dalej, dążąc do tego, żeby cieszyć się życiem pomimo wszystko, pomimo bólu, to tak jakby wypełniać wolę tych, którzy nas kochali. Myślę, że tak trzeba to sobie tłumaczyć, to jedyne, co może teraz nadać życie jakiś sens.
 
Ola Olka 



Dołączyła: 11 Lip 2016
Posty: 2640
Skąd: DE / PL śląskie
Pomogła: 281 razy

 #4  Wysłany: 2020-07-30, 07:02  


dominit1990 napisał/a:
Kiedyś myślałam w swojej naiwności że jeśli ktoś jest dobrym człowiekiem to nie spotkają go jakieś strasznie złe rzeczy ale to nie prawda. Nie ma żadnych reguł i na próżno można doszukiwać się sprawiedliwości.
Każdy z nas kiedyś tak myślał.. Dopóki nie przeżyliśmy osobistych tragedii, odejścia bliskich i tego palącego bólu po ich stracie. Takie przeżycia obdzierają nas ze złudzeń w których żyjemy.
Pomimo to musimy iść dalej. Sami. Niestety życie nie zawsze serwuje nam tylko fajne przeżycia i scenariusze, nieraz wali nas na kolana tak, że myślimy, że już się nie podniesiemy. Ale się podnosimy. Czasami trwa to krócej czasami dłużej. Ty też się podniesiesz. Jesteś młoda, życie przed tobą. Wiem - nie tak sobie to wyobrażałaś ale nikt nam nie obiecywał że będzie łatwo. Ani mnie ani tobie. To jednak nie znaczy że nie będzie pięknie.
Napewno jeszcze będzie chociaż teraz trudno ci w to uwierzyć...
Pozdrawiam serdecznie
_________________
Niech nasza nadzieja będzie większa od wszys­tkiego, co się tej nadziei może sprzeciwiać.
 
crayzy 



Dołączyła: 16 Lut 2019
Posty: 324
Skąd: Dolnyśląsk
Pomogła: 42 razy

 #5  Wysłany: 2020-08-03, 21:04  


No właśnie, ten limit nieszczęść....
Rozumiem Was, aczkolwiek my jeszcze walczymy i mamy nadzieję...
Gdy 2 lata temu moja wówczas 9 letnia córka zachorowała na cukrzycę typu 1, świat mi się zawalił. Całe życie w świetle tej choroby jest straszne, tum bardziej że dzieci do okola mają takie beztroskie życie, nawet my...
Jak się jednak okazało to był tylko wstęp do tej serii...Po 4 miesiącach od diagnozy córki, diagnoza taty- rak języka i dna jamy ustnej. Walczymy już 2 rok, puki co jest dobrze, ale wyszliśmy z sytuacji w której nikomu nie chciało się robić świąt Bożego Narodzenia w takim był wtedy stanie Tata. Na szczęście wyszedł puki co tara z tego.
Żeby nie było tak kolorowo , po ok roku od diagnozy taty, diagnozę dostała tesciowa- rak trzustki...też walczymy puki co.
Wydaje mi się że w momencie kiedy wydaje nam się że gorzej być nie może, życie pokazuje nam że jesteśmy w błędzie.
Współczuję wszystkim którzy stracili swoich bliskich. Którzy przeszli całą drogę.
Powiem tylko tyle, że dzięki temu człowiek poznaje swoją siłę....kiedy przy pierwszej chorobie wali mu się świat, myśli że już więcej nie dźwignie. Okazuje się jednak, że jest w stanie znieść dużo więcej, dużo dużo więcej .

No i ta myśl, dlaczego to właśnie mi się to przytrafiło. Inni mają tak lekko, tak prosto...każdy z nas zadaje to pytanie i jest to raczej oczywiste. Jednak często pod pięknym widokiem rodziny bądź osoby kryją się smutne historie o których nie wiemy, a tylko nasze wyobrazenie zewnetrzne jest godne pozazdroszczenia....
_________________
Nadzieja umiera ostatnia :)
 
Ola Olka 



Dołączyła: 11 Lip 2016
Posty: 2640
Skąd: DE / PL śląskie
Pomogła: 281 razy

 #6  Wysłany: 2020-08-04, 11:25  


crayzy napisał/a:
Jednak często pod pięknym widokiem rodziny bądź osoby kryją się smutne historie o których nie wiemy, a tylko nasze wyobrazenie zewnetrzne jest godne pozazdroszczenia....
Swietnie to ujęłaś. Tak właśnie często jest. Dlatego szanujmy i kochajmy co mamy - wszystko jest niestety ulotną chwilą...
_________________
Niech nasza nadzieja będzie większa od wszys­tkiego, co się tej nadziei może sprzeciwiać.
 
Wyświetl posty z ostatnich:   
Odpowiedz do tematu
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Nie możesz załączać plików na tym forum
Możesz ściągać załączniki na tym forum
Dodaj temat do Ulubionych
Wersja do druku

Skocz do:  


logo

Statystki wizyt z innych stron
Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group