1. Link do strony z możliwością wsparcia forum:
https://pomagam.pl/forumdss_2020_22

2. Konta nowych użytkowników są aktywowane przez Administrację
(linki aktywacyjne nie działają) - zwykle w ciągu ok. 24 ÷ 48 h.

DUM SPIRO-SPERO Forum Onkologiczne Strona Główna

Logo Forum Onkologicznego DUM SPIRO-SPERO
Forum jest cz?ci? Fundacji Onkologicznej | przejdź do witryny Fundacji

Czat Mapa forum Formularz kontaktowyFormularz kontaktowy FAQFAQ
 SzukajSzukaj  UżytkownicyUżytkownicy  GrupyGrupy  AlbumAlbum
RejestracjaRejestracja  ZalogujZaloguj
Znalezionych wyników: 6
DUM SPIRO-SPERO Forum Onkologiczne Strona Główna
Autor Wiadomość
  Temat: Nie radzę sobie z poczuciem winy
Miri_A

Odpowiedzi: 12
Wyświetleń: 7975

PostDział: Psychoonkologia / emocje w chorobie nowotworowej   Wysłany: 2015-08-25, 14:11   Temat: Nie radzę sobie z poczuciem winy
Dziękuję Asiu za troskę...
U mnie różnie. Wczoraj minął kolejny miesiąc bez mojej mamci a ja wciąż nie umiem wyobrazić sobie, że to takie ostateczne. "Rozmawiam" z nią w myślach, odpowiadam na niezadane pytania, o których wiem, że padłyby z ust mamy, gdyby stała obok mnie.
Na cmentarzu mam wrażenie, że odwiedzam grób kogoś innego. A mam porównanie, bo nieopodal leżą moi dziadkowie /rodzice mamy/ i do nich chodzę zapalić znicz, pomyśleć.. "normalnie" jak do nieżyjących krewnych. Natomiast przy grobie mamci, czuję się jak w obcym miejscu.
Rozmawiałam półprofesjonalnie z koleżanką psycholożką, trochę mi pomogła.. wytłumaczyła, że nie muszę dźwigać na sobie ciężaru i odpowiedzialności za cały świat...
Ale co innego problem omówić a co innego rozprawić się z nim.
Ciągle mam przed czami jej biedną, bezradną osóbkę tak bardzo pokiereszowaną przez chorobę.. Ciągle wspominam nasze ostatnie rozmowy... takie chłodne i nieprzyjazne...
Jednak przez mgłę jakąś zaczyna docierać do mnie to, że podobne postępowanie czyli nieraz wymuszanie niektórych działań na osobie chorej psychicznie było postępowaniem właściwym. A psychiczna choroba potrafi być bardzo podstępna i wyniszczająca tak dla chorego jak i dla rodziny.
Staram się nie radzić sobie z tymi wszystkimi myślami tłoczącymi się w mojej głowie ale różnie mi się to udaje... Bywa lepiej i bywa gorzej.
Minęło aż/tylko 3 miesiące, to krótko zbyt by pogodzić się ze sobą i jakże długo, kiedy mamci nie ma przy mnie.
Dziękuję Asiu za zainteresowanie. Jestem tu niemal codziennie, czytam wątki i staram się odnajdywać w nich siłę.
Ściskam Asiu bardzo mocno, i z całego serduszka życzę jak najwięcej pięknych i serdecznych dni u boku Twojej mamusi!
  Temat: Nie radzę sobie z poczuciem winy
Miri_A

Odpowiedzi: 12
Wyświetleń: 7975

PostDział: Psychoonkologia / emocje w chorobie nowotworowej   Wysłany: 2015-08-04, 10:55   Temat: Nie radzę sobie z poczuciem winy
Dziewczyny bardzo dziękuję za odpowiedź!
marzena66 napisał/a:
Twoja mama miała inną bardzo poważną chorobę, która mogła Cię zmylić, miałaś jakieś swoje traumy z tym związane i mogłaś przeoczyć moment mamy choroby nowotworowej. Poza tym bardzo często choroba nowotworowa daje znaki kiedy już niewiele możemy zrobić,

Niby wiem o tym, a jednak jakoś nie trafia do mnie to tak jak powinno. Może za jakiś czas, gdy pogodzę się sama z sobą.
AniaT napisał/a:
Raz myślę , dobrze że odeszła tak szybko i nie męczyła się , że nie miała takich okropnych dolegliwości bólowych jak tutaj niektórzy opisują.

Mam tak samo. Nie wyobrażam sobie i podziwiam tych, którzy zmagają się z ogromnym, długotrwałym bólem najbliższych. Albo tak jak marzena66, gdy nagle z dnia na dzień choroba opanowała Jej mamcię.
Choroba mojej mamci trwała raptem 5 tygodni, z czego 3 ostatnie to były juz typowe objawy raka i odchodzenia. Ale i wówczas, ból nie był tak dotkliwy, gdyż mama /gdy mogła/ mówiła, że nie odczuwa go.
AniaT napisał/a:
A czasami myślę , że za szybko odeszła , że miała być z nami jeszcze jakiś czas.

Aniu, matka zawsze odchodzi za wcześnie i pewnie zawsze bedziemy myśleć o tych chwilach, które mogłybysmy spędzić z naszymi mamami...i zawsze bedzie ich za mało.
AniaT napisał/a:
chciałam aby mama była szczęśliwa , chciałam aby była spokojna , chciałam aby wiedziała , że sobie wszyscy poradzimy. I bardzo staram się nie płakać dla niej . Dla niej biorę się w garść to jest moja motywacja.

I ja tak myślę, staram się postępować tak jak sądzę, że chciałaby mama. Wychodzi mi różnie ale próbuję uczynić motto z tego.
soraj napisał/a:
Najlepsze co mozesz zrobic to szczegolnie dbac o siebie tak jakbys dbala o swoja Mamusie poniewaz przeciez jej czastka zyje w Tobie wiec opiekuj sie nia. To tak jakbys o nia dbala. A kiedys otrzymasz odpowiedzi na wszystkie pytania czas szybko leci...

soraj, jesteś CUDOWNA!!!! Bardzo dziękuję Ci za te słowa! Jakoś nigdy nie myślałąm o sobie w ten sposób, a przeciez to prawda. Jesteśmy cząstkami naszych roziców...
Bardzo chciałabym móc dbac o mamę, więc i o tę Jej cząstkę we mnie żyjącą winnam sie zatroszczyć.
Zbieram się do kupy i raz mi gorzej, raz lepiej... wciąż tych chmur na horyzoncie jest bardzo wiele, ale myślę, że z czasem wyłoni się tam choć promyk słoneczka, taki mały usmiech mojej mamci...
soraj napisał/a:
Pamietaj jednak ze faceci to inny gatunek i normalne ze nie wszystko czujemy w ten sam sposob wiec badz dla niego wyrozumiala.
;) Wiem coś o tym!
Bardzo bardzo dziękuję Wam za wszystkie słowa, są dla mnie niezwykle ważne. Dziękuję, ze jesteście.
marzena66, pogadałam z psychologiem, mam koleżankę będącą specjalistą z tej dziedziny, ona zna mnie od lat więc etap poznawania mam za sobą poniekąd. Więc trochę tak profesjonalnie, trochę przyjacielsko omówiłyśmy niektóre sprawy i trochę też postawiło mnie to na nogach...
Pozdrawiam Was bardzo cepło i życze pięknych chwil w otoczeniu Waszych najbliższych!!!!
  Temat: Nie radzę sobie z poczuciem winy
Miri_A

Odpowiedzi: 12
Wyświetleń: 7975

PostDział: Psychoonkologia / emocje w chorobie nowotworowej   Wysłany: 2015-07-26, 20:39   Temat: Nie radzę sobie z poczuciem winy
Przedwczoraj minęły 2 miesiące jak mamy nie ma.. Nie czuję się lepiej... zamiast słuchać mądrych rad, wynajduję kolejne sprawy które mogłam załatwić lepiej, wcześniej, mądrzej...
Staram się przeżywać normalnie każdy dzień ale moje uczucia nie funkcjonują normalnie. Mam wrażenie jakbym na głowie miała niewidzialny zacisk, który okala moje myśli.
Wciąż boli mnie to, że mogłam nie zauważyć i pomylić niepokojące objawy z zachowaniem po nadużyciu leków, a przez to nie zareagować.
Wciąż widzę mamę w szpitalu, gdy ostatkiem sił łapała każdy oddech.. gdy była taka drobna, chudziutka, bezbronna...
Wybaczyłam jej wszystko.. i.............przeżyłabym każdą, nawet najgorszą chwilę z mojego wcześniejszego życia, bylebym mogła ponownie przeżyć to z nią...
Nie mam nikogo, komu mogę się wygadać... Mam wsparcie w mężu ale on tego nie czuje tak jak ja.
Forum jest dla mnie nie tylko skarbnicą wiedzy ale też swoistym konfesjonałem, lustrem...
Bardo dziękuję autorom forum za jego stworzenie i kontynuowanie... chociaz lepiej byłoby, gdyby nie istniały powody zakładania podobnego forum.. ale skoro powody te są, skoro chorują nasi bliscy i my sami, i skoro nie mamy na to wpływu, to wielkim dobrodziejstwem staje się mozliwość poczytania, popisania,znalezienia wiedzy i wsparcia w takim własnie miejscu. Dziękuję.
  Temat: Nie radzę sobie z poczuciem winy
Miri_A

Odpowiedzi: 12
Wyświetleń: 7975

PostDział: Psychoonkologia / emocje w chorobie nowotworowej   Wysłany: 2015-07-10, 14:37   Temat: Nie radzę sobie z poczuciem winy
Dziękuję dziewczyny za Wasze słowa. Bardzo to ważne dla mnie, opinia osób, którym przyszło zmierzyć się z tragedią śmiertelnych chorób wśród najbliższych a jednocześnie na mnie samą mogą spojrzeć z dystansem.
Ja sama nie potrafię jeszcze zdystansować do siebie po odejściu mamy. Wciąż mam jakieś dziwne odczucie, że to nieprawda, że Ona jest gdzieś blisko.
marzena66 napisał/a:
Każdy na tym forum przechodzi swoją własną tragedię, każda historia wyciska łzy z oczu, przecież walczymy o najbliższe nam osoby.

Dopiero tutaj dostrzegłam ile tragedii jest w naszym otoczeniu, ile osób walczy każdego dnia z okrucieństwem raka.
Kiedy mama była w domu, Jej twarz czasem miewała nijaki wyraz, bez emocji /to z powodu schizofrenii/.. a gdy dodatkowo wzięła tabletki, Jej oczy też traciły wyraz... ciężko to ująć słowami. Natomiast w szpitalu, jej oczka nabrały ciepła, buźka jakiejś takiej promienistości.. Te wspomnienia budzą we mnie takie emocje, że nie umiem się odnaleźć.
Staram się wspominać te dobre chwile, gdy mama się śmiała, gdy bywała w dobrej formie... ale udaje mi się to z trudem. Wciąż natomiast widzę mamę tylko bezbronną, cierpiącą, sponiewieraną przez chorobę a jednak z tą promienną, ukochaną buźką, która uśmiecha się do mnie.
Wówczas nie mogę powstrzymać łez a wyrzuty sumienia urastają do nieba.
soraj napisał/a:
Badz wdzieczna ze w koncowym etapie choroby zblizylyscie sie do siebie. Takie blogoslawienstwo w nieszczesciu. Wierz mi ona dokaldnie wiedziala jak bardzo ja kochasz.

soraj, nie wiesz nawet jak mi pomogły te słowa... jakoś sama nie potrafiłam tego dostrzec.
marzena66 napisał/a:
Trudno z tym przeciwnikiem walczyć, choćbyśmy dużo zrobili i miej to w swojej pamięci, może będzie Ci łatwiej przejść ten trudny etap.

Podobnie jak i to Marzenko!
Bardzo serdecznie pozdrawiam!
  Temat: Nie radzę sobie z poczuciem winy
Miri_A

Odpowiedzi: 12
Wyświetleń: 7975

PostDział: Psychoonkologia / emocje w chorobie nowotworowej   Wysłany: 2015-07-06, 13:06   Temat: Nie radzę sobie z poczuciem winy
Dziękuję Marzenko za mądre słowa. Masz rację, że powinnam cieszyć się tym, że zdążyłam choć te kilka ciepłych słów z mamusią zamienić. Jednak wobec śmierci mamy, czuję jak strasznie mało dla niej zrobiłam i jak źle postępowałam. Nie wiem co bym dziś zrobiła, gdyby przyszło mi zmierzyć się z sytuacją podobną do Twojej.
Dziś słowa "..śpieszmy się kochać ludzi, tak szybko odchodzą.." wydają mi się niemal modlitwą!
Wiem, ze mamcia wybaczyła mi bo taka była zawsze. Nigdy nie umiała do nikogo chować urazy… a ja byłam przecież jej kochaną córeczką… Przecież ja też, kiedy zobaczyłam ją taką chorą, biedną, umęczoną…. Zapomniałam o wszystkim co było kiedyś złe. Nosiłam urazę długo i zdarzało mi się wypominać mamie zdarzenia z przeszłości. Ale niczym są one wobec choroby, bólu, cierpienia…
Mam taką jakąś dziwną naturę, ze uchodzę za osobę zimną i zdystansowaną. Nie potrafię być wylewna i okazywać uczuć. Nawet w pracy jestem tak postrzegana...
I ta moja zimna i pragmatyczna natura chyba sprawiła, że zbyt rzadko okazywałam mamie serce, że tym razem nie chciałam jej słuchać, że nie wierzyłam, że pojawiające się objawy przypisywałam nadużyciu leków…
Dziękuję Marzenko, że postawiłaś mnie trochę do pionu… Stuknęła mi 40-tka a w tej sytuacji czuję się jak dziecko w opuszczonej piaskownicy…
Bardzo mi przykro, że przebieg choroby Twojej mamusi był tak drastyczny, i że doświadczyłaś tragedii śmierci mamy w tak okrutny sposób.

Ja również pozdrawiam bardzo serdecznie i cieplutko.
  Temat: Nie radzę sobie z poczuciem winy
Miri_A

Odpowiedzi: 12
Wyświetleń: 7975

PostDział: Psychoonkologia / emocje w chorobie nowotworowej   Wysłany: 2015-06-29, 11:35   Temat: Nie radzę sobie z poczuciem winy
W historiach opisywanych na forum, przewija się temat niechęci chorego do wizyt u lekarza…a moja mama biegała do przychodni kilka razy w miesiącu…
Kiedyś alkoholizm, potem lekomania, stan po złamaniu kręgosłupa, od wielu lat schizofrenia… paliła jak lokomotywa…
Nieobce mi była zachowana po nadużyciu leków.. splątanie myśli i mowy - bełkot, głosy w głowie nakazujące samobójstwo oraz zabicie mojego syna, utrata kontaktu z rzeczywistością, zataczanie się….
Relacje moje i mamy nie były serdeczne i czułe… ale przecież rodzinne. Bardzo się popsuły w okresie pomiędzy ostatnim Bożym Narodzeniem a Wielkanocą… Mama wzięła samowolnie psychotropy nie zlecone przez lekarza i mówiąc kolokwialnie naćpała się.. Gdzieś puściły mi nerwy, miałam dość schizofrenii i jej skutków…
Mama zgłaszała się do lekarza POZ w marcu z rzekomym bólem w klatce piersiowej. Kiedy wyniki okazały się w porządku, nawrzeszczałam na nią, ze biega do przychodni aby przepisywać sobie leki psychotropowe bez kontroli psychiatry aby naćpać się… Nazwałam lekomanią i hipochondryczką…
Mama zaczyna mówić od rzeczy, zataczać się, mylić dzień z nocą, tracić kontrolę nad potrzebami fizjologicznymi… Byłam pewna, że bierze leki psychotropowe, przeszukałam szafy; Mama przyrzeka, że tym razem nie ma nic… Nie wierzyłam… Byłam zła i rozgoryczona…
Kwiecień tuż po świętach. Zasłabła na ulicy. Szpital – płuco prawe zupełnie zalane wodą. Po raz pierwszy lekarz powiedział o podejrzeniu raka. Na korytarzu płakałam a w sali uśmiechałam. Znów, jak zawsze, byłam silna i za siebie i za nią.
Myślałam to podejrzenie dopiero ale muszę dowiedzieć się jak najwięcej. I tak znalazłam to forum. Informacje na temat raka płuc ścięły mnie z nóg.
Mama w szpitalu złamała biodro… dostała plaster przeciwbólowy. Wówczas nikt nie wiedział, że to on uruchomił lawinę…
Po 2 dniach od wyjścia ze szpitala, mama trafia z powrotem na oddział bo majaczy, bo rozbiera się i biega po domu… bo…?
TK – podejrzenie raka płuc coraz bardziej stanowcze.. ale trzeba zróżnicować z gruźlicą. Początek maja, mama trafia do szpitala chorób płuc z rozpoznaniem – proces rozrostowy płuca prawego, POCHP IV stadium - zaostrzenie, niewydolność oddechowa – zaostrzenie… Lekarz mówi, że nie wypuści jej do domu, bo nie przeżyje transportu… A ja w tym czasie mam już w domu chodzik, umówione 2 wypożyczalnie koncentratorów tlenu, rozglądam się za hospicjum domowym, szukam na allegro materaca.. jak szalona czytam forum…
Badania wykluczyły gruźlicę. Rak?
Sytuacja oddechowa mamy jest tak tragiczna, że nie można zrobić bronchoskopii…
Do niej się uśmiecham, opowiadam bzdury, wspominam jakieś historyjki.. Kilka razy dziennie pytam czy boli… o dziwo mówi, że nie… Nic już nie je, prawie nie pije..
Traci wciąż kontakt ze światem, mówi od rzeczy, wstaje i „idzie na zakupy”, bezsilnie opada na łóżko... W ciągu 5 tyg. schudła ok. 20 kg.
Rozmowa z lekarzem…
„Panie doktorze proszę o szczerość… „
Odp. – „Bardzo mi przykro, tak to na 99% jest rak ale nie możemy zrobić badań by mieć 100%, mama umrze… proszę o zgodę na przeniesienie na oddział paliatywny..”
Po co ten chodzik? Koncentrator?........... przecież ja nie zdążyłam powiedzieć, że jest najważniejszą osobą w moim życiu…
Znalazłam wątek o oznakach odchodzenia… wyłam, czytałam, nie skończyłam…
W piątek wbiegłam na oddział paliatywny, mama się uśmiecha, poznaje… mówić nie może.. wypowiada tylko moje imię….
Nie umiem powstrzymać łez, ale mówię ze to z radości, bo dziś lepiej wygląda…
Wreszcie wyduszam z siebie najważniejsze słowa, te na które nie znalazłam okazji przez lata.. całuję dłonie, policzki….
„Moja kochana” … mówi mama, traci świadomość, zasypia…. w sobotę obrzęk płuc, morfina sen, w niedzielę nadal śpi… lekarka pozwala mi zadzwonić wieczorem… Gdy ja telefonuję do lekarki, moja mamusia cichutko we śnie odchodzi… 24 maja…
Nie zdążyłam z tyloma rzeczami, tyle mogłam zrobić i powiedzieć…
Wiem, że choroba rozwijał się latami, że nie „zaraziłam” mamy rakiem czy POCHP, nie kazałam jej palić, pić, sięgać po leki…
Ale gdybym w marcu jej uwierzyła, nie robiła awantur, nie podejrzewała.. gdyby stworzyła jej ciepłą atmosferę, to zanim trafiła do szpitala, znosiłaby chorobę w domu w poczuciu miłości a nie chłodu, podejrzeń i pretensji…
Nie mogę sobie tego wybaczyć…Nie mogę...

Przepraszam że tak się rozpisałam..
"Skaczę" po wątkach i opisuję swoją historię bo ..szukam, sama nie wiem czego...
 
Skocz do:  


logo

Statystki wizyt z innych stron
Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group