DUM SPIRO-SPERO Forum Onkologiczne
Forum Onkologiczne

Opieka paliatywna - UMIERANIE - jak rozpoznać, że to już blisko?...

AndrzejS - 2010-02-04, 17:46
Temat postu: UMIERANIE - jak rozpoznać, że to już blisko?...
[ Komentarz dodany przez: DumSpiro-Spero: 2010-02-07, 01:08 ]

Temat dotyczący oznak zapowiadających zbliżającą się śmierć chorego zainicjował AndrzejS w założonym przez siebie wątku o tytule -> opieka hospicyjna <-
Ze względu na to, że to tematyka wyjątkowa i bardzo istotna - zakładam dla niej ten nowy, osobny wątek, a post Andrzeja tu kopiuję. Przenoszę tu też posty jusi, sylam oraz mój.
Wątek pozostaje otwarty dla wypowiedzi wszystkich, którzy chcieliby podzielić się swoją wiedzą w tym zakresie.


Witam
po dłuższym czasie milczenia.Brak czasu tak jak pewnie u większości

Ostatnie godziny życia chorego.

Najczęściej pierwsze objawy,które ukazują ,że chory nieuchronnie zbliża się do końca życia,możemy zaobserwować na około 48 do 72 godzin przed śmiercią.
Pierwszym objawem jest osłabienie i zmęczenie.
Bywało i tak ,że chory siadał ,mógł chodzić, z pomocą wychodził do ubikacji a czasem był agresywny.W pewnym momencie przestał wstawać ,wyciszył się i zasypiał. W tym czasie jest też utrudniona komunikacja z chorym.Może to być również spowodowane utratą świadomości.W tym czasie należy zwiększyć opiekę nad chorym - jest zwiększona możliwość wystąpienia odleżyn.Należy obracać chorego z boku na bok.

Drugim objawem zbliżającego się końca jest brak apetytu i pragnienia.
W tym okresie nie ma już procesu trawienia i nie należy chorego zmuszać ani do jedzenia ani do picia.Ustaje także praca jelit.Zanika również odruch połykania.
Jest to pierwszy szok dla najbliższej rodziny,chory przestał jeść i pić coś się dzieje nie tak.
Bo to że spał no to spał.
Należy pamiętać również o tym ,że odwodnienie nie powoduje żadnych dolegliwości.
Należy wiedzieć i pamiętać o tym,ze karmienie poprzez kroplówki może spowodować obrzęk płuc i chory zaczyna się dusić.
W tym okresie jest wskazane zwilżanie ust albo warg chorego i to bardzo często bo co 10 do 15 minut.
Dodatkowo w tym okresie chory zaczyna oddychać tylko przez usta.Oddech jest przyśpieszony co dodatkowo powoduje wysychanie warg.

Jako trzeci objaw nieuchronnie zbliżającego się końca jest zmniejszenie perfuzji krwi.
W tym okresie na skutek spadku ciśnienia tętniczego następuje ochłodzenie ciała a szczególnie ochłodzenie dłoni i stóp.
W tym samym czasie następuje sinienie tych części ciała.
Równolegle następuje zapadanie się gałek ocznych a widocznym objawem tego procesu
są otwarte czy.Jeżeli chory życzył sobie wizyty księdza z ostatnim namaszczeniem to jest to właśnie ostatnia chwila żeby to zrobić.

Następnym objawem jest tzw siność siatkowa a spowodowana jest tym ,że w niektórych częściach układu krwiotwórczego jest jeszcze krew a w innych już jej nie ma.


Jak postępować z chorym w tym okresie.
Jako że komunikacja jest albo utrudniona albo wręcz niemożliwa musimy założyć ,że chory wszystko słyszy.Dlatego dobrze jest zrobić spotkanie najbliższej rodziny przy chorym i rozmowa np miłe wspomnienia.Należy również pamiętać żeby chorego w tym okresie nie głaskać.Może to wywoływać ból.Można i należy chorego trzymać za rękę.

Jest to na pewno bardzo skrócony opis ostatnich godzin życia chorego.
Na każdy z opisanych tutaj objawów można napisać książkę ale nie o to chodzi
Jeżeli macie jakieś pytania to proszę pytać.Jeżeli nie będę mógł odpowiedzieć, z powodu braku wiedzy to na pewno się dopytam i napiszę o tym.

jusia - 2010-02-04, 19:21
Temat postu: Temat
Dodam od siebie:

- zanik odczuwania smaku,
- splątane myśli,
- omamy,
- chory może być pobudzony - raz chce siadać raz się kłaść,
- chce się ubierać,golić, tak jakby szykował się gdzieś do wyjścia,
- problemy z wysłowieniem się - bełkotliwa mowa,
- wiotkość mięśni,
- mogą wystąpić drżenia rąk,
- ogromne zmęczenie,
- osłabienie,
- brak apetytu,
- brak pragnienia,
- zanik połykania,
- brak pracy jelit,
- spadek ciśnienia,
- ochłodzenie,
- sinienie,
- słaba koordynacja wszystkich kończyn - chory nie potrafi niczego utrzymać, nie może już wcale
chodzić, sam nie jest w stanie usiedzieć,
- mogą przestać nerki pracować (czasem wtedy czuć amoniakiem, bo mocznik przedostaje się do krwi i tkanek i dlatego czuć go przez skórę) i chory nie oddaje moczu - wtedy to już tylko maksymalnie niestety 3 dni zostają.
- w ostatnich godzinach oddech czasem staje się głośniejszy, a jednocześnie jest bardzo wyrównany, słychać zalegający płyn, takie jakby bulgotanie przy każdym oddechu.
- w ostatnich minutach chory może zacząć inaczej oddychać - płyciej, inaczej klatka piersiowa się unosi i oddech zaczyna powoli zwalniać, aż do całkowitego zatrzymania.

sylam5 - 2010-02-04, 21:16

Wszystko się zgadza... Dodam tylko: gorączka mózgowa w przypadku przerzutów do OUN.Moja Mama miała przerzuty do mózgu...Ostatnie godziny przed śmiercią temperatura podniosła się do ponad 40 stopni i nie można jej było w żaden sposób obniżyć...
DumSpiro-Spero - 2010-02-06, 01:15
Temat postu: UMIERANIE - jak rozpoznać, że to już blisko?..


..i w jaki sposób lekarz może nam pomóc?



Objawy Umierania - jak rozpoznać, że to już blisko?



Jagoda29 - 2010-02-07, 11:33

Dziekuje Andrzeju za ten opis zachowan chorego przed smiercia. Mialam wrazenie jakbys pisal o moim tacie az te zachowania wystepuja u niego. Brak apetytu i pragnienia. Staje sie agresywny jak prosza by cos zjadl. Bardzo schudl - 42 kg- skura i kosci. Znaczne oslabienie. Tata stal sie bardzo agresywny, pielegniarki nie umieja dac sobie rady z nim. Utrata swiadomosci- momentami niewie gdzie jest i niepoznaje ludzi, mowi od rzeczy. W oczach jakby obled. Bardzo nerwowe ruchy - rece mu sie czesa i zagryza wargi. Czy choremu moze byc cieplo. Bo moj tata ciagle sie rozbiera?!
Dzieki twemu opisowi wiem ze czas rezerwowac samolot (mieszkam za granica). 2 tygodnie temu bylam w Polsce i widzialam tate, jeszcze czul sie dobrze. Stan pogorszyl sie bardzo szybko.
Andrzeju czy uwazasz ze pomimo utraty swiadmosci tata mnie pozna?
Jak moja siostra doklada telefon do niego, by mogl uslyszec moj glos, to on nie reaguje. Jak wspomina mu ze dzwonilam i go pozdrawiam - zero reakcji. Czy on bedzie widzial kim jestem?
Dziekuje za odpowidz na moje poprzednie pytanie i pozdrawiam.

tara - 2010-02-07, 11:42

Od siebie dodam - niekontrolowane, nadmierne pobudzenie (zwykle związane z hiperkalcemią). Ciągłe podnoszenie i kładzenia się chorego, niemożność pozostania w jednej pozycji - jesli taki stan utrzymuje się dlużej jest wyczerpujący nie tylko dla chorego, ale przede wszystkim dla opiekujących się nimi. Wazne by nie próbowac na siłę przekonywać chorego by się położył itd , bo on i tak nie ma nad tą czynnością kontroli

W przypadku mojego Taty takie pobudzenie trwało ok 20 h przed śmiercią. Mimo, iż jego organizm był wyczerpany nieustannie kładł się i siadał na łóżku, dodatkowo występowało drżenie rąk itd. Pobudzenie ustąpiło dopiero w ostatniej fazie agonii jakies 2 godziny przed śmiercią. Na jakieś 12 h przed zgonem nie mógł już przełykać i mówić (chciało Mu się pić więc zwilżałam Tacie usta mokrym wacikiem). 2 doby przed śmiercią nastąpiło zatrzymanie wydalania moczu, natomiast na kilka godzin przed zgonem wielomocz.
Tata pozostał świadomy przez cały ten czas aż do ostatniego oddechu. Na kilka minut przed śmiercią, Tata uwolnił swoje dłonie z naszego uścisku tak aby nic niepotrzebonie go nie zatrzymywało. Może komuś przyda się ten krótki opis...

Jagoda29 - 2010-02-07, 11:53

Tara czy twoj ojciec byl agresywny? Moj bardzo. Wyrywa venflony, rzuca rzeczami, robi dziwne rzeczy a potem niepamieta tego. Odcial sie od rzeczywistosci, jak sie do niego mowi to jak do sciany, zero reakcji. Ma bardzo nerwowe ruchy, jak pisalas u twojego taty, moj tez nieumie usiedziec w miejscu. Rece mu sie czesa i zagryza wargi. Ciagle mu cieplo i sie rozbiera.
Niewiem co o tym wszystkim myslec, serce mi peka. Z moja mama bylo inaczej. W momencie kazala sie przeniesc na jej lozko i potem oddychajac wolniej i wolniej...odeszla. Wiem ze tata niezdaje sobie sprawy z tego co robi. Serce boli patrzac na to....
Czy on slyszy i wie pomimo wszystko co sie do niego mowi. Jak mam sie pozegnac jak nawet niweim czy on mnie pozna?

jusia - 2010-02-07, 12:06

Jagoda29 napisał/a:
Czy on slyszy i wie pomimo wszystko co sie do niego mowi

Jest udowodnione, że słuch wyłącza się po śmierci jako ostatni.
Więc śmiało możesz powiedzieć Mu, to co masz na sercu.

tara - 2010-02-07, 12:44

Jagoda- nie, Tata nie był agresywny i tak jak pisałam ten stan pobudzenia trwał stosunkowo krótko, poza tym było to pobudzenie czysto fizyczne spowodowane miernym poziomem wapnia. Co do zaburzeń ciepłoty ciała (czy tez zaburzeń ich odczuwania) to też tak było u Taty- było mu albo bardzo gorąco, ale zimno - sądzę, że jest to związnane z pogłębiającą się niewydolnością oddechową.
Twój Tata z pewnością nie ma kontroli nad swoim zachowaniem, ale to nie znaczy, że stracił świadomość siebie i rozpoznawania tego co się dookoła dzieje - być może jego chory organizm nie pozwala mu przebić się poprzez bariery ograniczeń jakie narzuciła mu choroba. Bądź z tatą całą sobą i zrób wszystko by czuł się możliwie bezpiecznie, by czuł Twoją miłość i miał świadomość, że nie zwątpisz w niego "mimo wszystko".
Ściskam i zyczę dużo sił :*

romek102 - 2010-06-13, 16:19

Witam moi drodzy wpadłem na chwilę, za godzinę wychodzę na dyżur do hospicjum, pozdrawiam wszystkich i przepraszam za nieobecność, ale mam czas tylko wieczorem na internet, a po powrocie z dyżuru albo z wizyty u pacjenta padam i często zasypiam w fotelu. Może na urlopie a mam zamiar spędzić go w Dźwirzynie w drugiej połowie sierpnia, znajdę czas na internet.Temat "oznak zapowiadających zbliżającą się śmierć chorego" jest, no jest ważny, ale mam taki pomysł, zostawmy "oznak zapowiadających zbliżającą się śmierć chorego" medykom, a sami bądźmy z naszymi bliskimi, przy nich, z nimi fizycznie duchowo, sercem, modlitwie. Dawajmy w każdej sekundzie minucie godzinie dniu tygodniu miesiącu roku im miłość i siebie samych, niech widzą i wiedzą że są dla was bardzo ważnymi osobami, mówmy im rozmawiajmy z nimi. Często patrzenie obserwowanie oznak śmierci "psuje" zaciera rozmywa godność odchodzenia i przeżywania odchodzenia. Kiedyś podłączałem pacjentom pulsometr i mierzyliśmy saturacje, ale to było i jest złe, rodziny obserwowały spadek saturacji i tętna, oglądali oznaki nadchodzącej śmierci. "Zawodowstwo " w najważniejszym trzecim dniu życia, (pierwszy to były narodziny, a drugi to kolejne dni jakie człowiek przeżywa) zabiera w pewnym stopniu, przywilej godnego umierania. Wierze że ludzie którzy odchodzą w towarzystwie bliskich są szczęśliwi , oni nie patrzą w monitor nie wsłuchują sie w tętno(spadające) A do odchodzenia naszych bliskich powinniśmy być przygotowani zawsze, a tym bardziej bliskich chorych na raka. Bo przecież to nie jest choroba ostatnich dni życia, ona nie odpuszcza ona wyniszcza organizm, komórki rakowe zabijają ("zjadają") zdrowe komórki. Jak spotkamy się, jak zetkniemy się z mądrym, personelem medycznym, to na pewno będziemy przygotowani do odejścia, bliskich osób chorych na raka. Dajmy czas czasowi. Ja zawsze w rozmowie z rodzinami moich pacjentów, którzy przeżywają chorobę , cierpienia bliskich, proszą o modlitwę do Pana Boga (jakkolwiek go pojmują) o zabranie cierpienia chorym. Ta modlitwa jest wspaniała i uniwersalna. Bóg zabiera cierpienia, zawsze zawsze gdy, zabiera do siebie, albo staje sie cud i uzdrawia.
uciekam do pracy miałem byc chwile a jestem ponad godziną pozdrawiam

sylam5 - 2010-06-15, 19:46

jusia napisał/a:
Mój Tata zachowywał się odwrotnie-nie był wcale agresywny.Przeciwnie,był taki słodki,kochaniutki misiu,jak bezbronne dziecko.
Jedynie co,to faktycznie ciągle chciał na zmiane sie kłaść i siadać-a nie umiał już sam usiedzieć.


Z moim tatą było tak samo. Do końca( przynajmiej do chwili kiedy tam byłyśmy z siostrami) był świadomy. Mówił do nas po imieniu... mówił tak jak zawsze. Zmarł 4 godziny później...

maganana - 2010-06-15, 19:58

u mojego taty i mojej cioci było bardzo podobnie.
Byli nieznośni, nie chcieli wizyt nawet bliskie osoby wyrzucali z pokoju. Oczy ciągle zamknięte, ciężko z nimi można było rozmawiać, raczej stronili od rozmów, na tydz przed śmiercią stwierdzili że już się dobrze czują i może wyjdą na dwór. Bredzili też czasem, jakieś głupoty mówili. Jeśli chodzi o ciało to ciocia miała nogi popuchnięte-była nawadniana kroplówkami, bo nie przyjmowała pokarmów tak jak tata. Tata miał ciemne wybroczyny na ciele-krążenie już nie wytrzymywało . Bez jedzenia, na kroplówkach z glukozą żyli 6-7 tygodni. Ciocia świadoma była że odchodzi sama powiedziała że zje banana i umrze tak jak jej brat zjadł kiwi u umarł. Tata przed odejściem chciał się napić piwa a nie pił nic bo zwracał ale wtedy chciał bardzo wypił jednym tchem pół szklanki i zaraz zwrócił. Potem się położył, kazał mamie też się położyć (spała w drugim pokoju). Po godz nagle mama coś usłyszała a to tata się zerwał z łóżka (nie wstawał w czasie choroby nie miał siły chodzić już) jakby chciał uciec śmierci, ale mama go złapała a wtedy padł na łóżko-dwa oddechy i koniec...
Niestety wiedzieliśmy że ta śmierć przyjdzie w przedziale 6-8tyg bo tyle można wytrzymać bez picia i jedzenia. Więc "czekaliśmy" kiedy to się stanie a jak się już stało to ... Przyzwyczailiśmy się do tego że leżał w pokoju i spał czasem otworzył oczy.Brakuje Nam go bardzo.

ahnija - 2010-06-16, 23:00

Dziś będzie tydzień, jak pochowałam moją najkochańszą Mamusię(60 lat, rak żołądka i meta w wątrobie). Wątek o oznakach umierania znałam prawie na pamięć i muszę szczerze przyznać, że bardzo mi pomógł - wiedziałam dokładnie czego się spodziewać, co jest fizjologią z czym nie można walczyć, a z czym trzeba pokornie się pogodzić.

Mamusia była pod opieką hospicjum domowego - krótko co prawda, bo rak pokazał nam się praktycznie na do widzenia w trzecim miesiącu od wykrycia Mama zmarła - ale pielęgniarka, mimo że bardzo miła i kontaktowa nie powiedziała mi zbyt wiele o oznakach umierania i jak sobie z tym radzić..
Podobnie jak u wielu z Was Mama już u kresu życia była bardzo apatyczna, senna, z ciągle opuszczonymi powiekami, potwornie opuchniętymi nogami ale na 48h przed śmiercią - wstała i stwierdziła, że pójdzie i pozmywa naczynia, bo przecież musi się zacząć ruszać, żeby wyzdrowieć! Właściwie nic nie pozmywała, jak doczłapała się od zlewu do krzesła zaraz chciała tlen, bo miała straszne duszności.. i potem już więcej nie wykazała właściwie żadnej aktywności.
Kochana i potulna była do samego końca, o 3 nad ranem przebudziła się i powiedziała, że umiera - modliłyśmy się razem, pożegnałam się z Nią, powiedziałam ,że bardzo Ją kocham i dziękuję za wszystko, co mogłyśmy razem przeżyć..
Siedziałam przy niej do 13.15 - zwilżając usta, bo już pić kochana nie umiała, poprawiałam co mogłam, żeby było wygodnie.. Trzymałam Mamę za rękę do końca, po prostu Jej oddech stawał się coraz słabszy, już o niego nie walczyła aż zgasła..
Muszę przyznać, że o taką śmierć się dla Niej modliłam - w domu, przy nas, którzy Ją kochamy, razem..
I dziękuję Bogu, że już nie cierpi...

romek102 - 2010-06-17, 08:54
Temat postu: umieranie
„Hospicjum to miejsce, gdzie wszyscy są równi – odchodzenie dotyka tak samo biednych i bogatych, optymistów i melancholików, wierzących i ateistów. Tu zacierają się wszystkie różnice” śp 2010r ks. Kan. dr Zbigniew Pawlak były kapelan Hospicjów
Człowiek ma prawo godnie się rodzić, godnie żyć i godnie umierać. Nieważne czy w domu we własnym łóżku, czy np u na oddziale stacjonarnym w Hospicjum Palium. A sukcesem jest kiedy pacjent odchodząc jest maksymalnie pozbawiony cierpienia, oraz gdy nie jest sam, są z nim bliscy, a gdy nie ma bliskich to są wolontariusze i personel medyczny.
Umieranie w domu to jest tradycja polska, wielopokoleniowe rodziny,jest to "najpiękniejszy" sposób odchodzenia. W hospicjum też sa na to warunki(w naszym tak)
Ty potrafiłaś, miałaś warunki, wsparcie na to aby Twoja mama mogła odejść w swoim łóżku.
Nie każdy potrafi nie każdy ma warunki itd Często pacjenci czują się bezpieczniej u Hospicjum. Problem jest np w małżeństwach starszych(często są bezdzietni albo dzieciaki w świecie), małżonkowie z płaczem oddają bliską osobę gdyż są już bezsilni, nie dają rady fizycznie i psychicznie(bardzo często są krytykowani przez sąsiadów, rodzinę za to że oddali do "umieralni" ale krytykujący sa to ludzie zacofani rodem z zaścianka ). W naszym hospicjum opiekujemy sie i pacjentem i współmałżonkiem, są oni wdzięczni za opiekę i często mówią nam że bardzo dobrą podjęli decyzje, jesteśmy z nimi do końca.
Dziwie sie pielęgniarce która do mamy przychodziła , że nie potrafiła i może nie chciała przygotować was do procesu odchodzenia. A nie było psychologa z hospicjum, który by was przygotował?
W hospicjum wolontariusze i personel medyczny, psycholog jesteśmy przy pacjencie i delikatnie sygnalizujemy bliskim o nadchodzącym procesie odchodzenia, reagujemy na pewne zachowania, mówimy jaka reakcja może nastąpić, staramy sie angażować rodzinę do pomocy w zabiegach higienicznych podawania posiłków dopajaniu, a gdy przychodzą ostatnie chwile stwarzamy są godne warunki odchodzenia.
".... Nikt nie dostał na stałe na zawsze życia, zdrowia, pracy, pieniędzy, młodości, miłości itd ..." kiedyś przeczytałem taka mądrości nie pamiętam gdzie i kiedy
Choroba nowotworowa nie jest karą z coś, nie jest karą za zło, nie jest karą z nic. Dla mnie nie ważne kim był pacjent przed zachorowaniem na raka, ważne że jest dzisiaj człowiekiem chorym na straszna chorobę nowotworową, że cierpi. Kiedyś powiedział mi taki jeden d.....bil skromnie nazywając go , takie zdanie : "....ten (nazwisko) dobrze mu że choruje na raka bo był/jest komunistą..." dostał wiązankę bardzo męską i bardzo niecenzurowaną.
Jakiś czas temu przyjechał do nas pacjent z ośrodka dla bezdomnych, chory na raka oczywiście. Dwie godziny zajęło nam mycie. Po trzech dniach przy śniadania powiedział mi wspaniałe zdanie;"... Dwadzieścia lat nie spałem w czystym łóżku w czystej pościeli, nie pamiętam kiedy tak byłem czysty ostatnio, nie pamiętam od dłuższego czasu aby mnie nic nie bolało, jestem najedzony(wypił dwa łyki kaszki). Mogę umrzeć. Jestem szczęśliwy że nie umieram w krzakach w śmietniku i nie w samotności, spełniło się moje marzenie..." za trzy godziny odszedł. Byliśmy przy nim.
Umieranie , odchodzenie. Fakt każdy kto sie urodził musi umrzeć (odejść) Ale godne umieranie.
Z doświadczenia zawodowego wiem, że wolontariusze, personel medyczny, psycholodzy są przygotowani do pomagania rodzina w godnym przeżywaniu rozstania sie z osoba bliską (większości) Starajmy się prosić o pomoc. Często gdy staramy sie pomagać dostaje negatywne zwroty, ale po jakiś czasie te osoby potrzebują nas.
Pozdrawiam

Dorota_Nowak - 2010-07-09, 19:23
Temat postu: Re: UMIERANIE - jak rozpoznać, że to już blisko?..
DumSpiro-Spero napisał/a:


..i w jaki sposób lekarz może nam pomóc?



Objawy Umierania - jak rozpoznać, że to już blisko?



Tu lekarz już może tylko pocieszać nas, członków rodziny. Ale powinien, w mojej opinii, też uprzedzić, że już niewiele czasu zostało na tym świecie bliskiej nam osobie - ja, usłyszawszy o nieuchronnie nadchodzącym rozstaniu z moją kochaną siostrą, postanowiłam, że będę z nią spała, noc w noc, żebyśmy cały czas były razem, trzymałyśmy się w nocy za ręce... Aż nadeszło to jutro, dzień dla mojej siostry nieprzytomny, i ostatni w życiu, dla mnie - czuwanie przy Jej łóżku, podawanie tlenu z koncentratora, okłady z herbarty na wysuszone oczy, zastrzyki Clexanu w brzuch i iniekcje z morfiny...
A potem, po południu kolejnego dnia - to charakterystyczne znieruchomienie ciała, znane mi z doświadczenia, bo śmierć moich bliskich to nie jest dla mnie nic nowego... Przeżyłam ten stan już kilkakrotnie... Ale za każdym razem znoszę to coraz gorzej.

Kochani. Mam apel!
Nie kryjcie swoich uczuć. Całujcie i przytulajcie osoby, na którym Wam zależy. Nie wstydźcie się okazywania swoich uczuć. Jeśli kochacie - koniecznie o tym mówcie. Żeby potem nie żałować, żeście, tak jak ja, nie zdążyli...

schatz - 2010-07-18, 18:58

Mój tata nas zaskoczył swoją śmiercią jeżeli ktoś chorujący na raka może zaskoczyć swoim odejściem.Po powrocie z chemi przestał przyjmować pokarm i napoje.Zatrzymał mu się mocz,przestał wstawać z łóżka.I pomimo że w szpitalu założono cewnik i unormowano wyniki ,nie było mu dane wrócić do domu.Nie udusił się ,pomimo że chorował na nowotwór płuc.Wykończył go upał,wycięczone ciało nie wytrzymało krążeniowo.Zauważalne zmiany w zachowaniu to pobudzenie.A także zasinienia najpierw kolan i łokci, później tak jakby plamy opadowe za życia.Dwa dni pod rząd przed śmiercią widział kogoś stojącego pod ścianą.Nie wiem czy to działanie opoidów czy ktoś po Niego przyszedł.W dzień śmierci rano był bardzo rozmowny, lekarka na wizycie o 10.00 powiedziała że chyba wypuszczą go do domu.O jedenastej dostaliśmy telefon że tata umiera, o 11.10 było po wszystkim, nawet nie zdążyłam się pożegnać.Lekaraka powiedziała że jest w szoku ,że to tak szybko ale dodała że dobrze że nie będziemy patrzeć jak się męczy bo ponąć przy chorobach płuc smierć jest okropna.Nie wiem czy komus pomogę czy raczej jest to dla mnie forma terapii......Pozdrawiam i życze Wszystkim duzo sił!
tinas - 2010-12-08, 21:24

Tato odszedł wczoraj, od wczoraj też staram się wczytywać w forum i szukać odpowiedzi a może również podpowiadać...muszę coś robić.
Tato od niedzieli był bardzo niespokojny, przestał przyjmować pokarmy chociaż walczył o każdą "dawkę" bulionu przez sondę bo wierzył ,że to go wzmacnia. W niedzielę funkcjonował raczej dobrze, kontakt pełny. W poniedziałek zaczeła się nagła panika, bał się pielęgniarek, szarpał wenflony. Wtorek rozpoczął się również nerwowo, mam napisała mi tylko, że jego twarz ma jakiś dziwny, woskowy kolor. Krótko przed odejściem zsiniały palce a kończyny były zimne. Pózniej odszedł, nie cierpiał. Zasnął.

alaska - 2011-02-07, 17:47
Temat postu: czy to mozliwe, ze mama boi sie umrzec....?
Posluchalam waszej rady i jestem u mamy w polsce od ponad 2 tygodni. Mama slabnie z dnia na dzien. Dzis juz nawet nic nie chciala jesc, z piciem tez jest klopot, bo zaraz sie dlawi. Poprosilam lekarz o wizyte i przepisal mamie kroplowki- powiedzial, ze po nich jej stan powinien sie poprawic. Mama juz nic nie mowi, cizko ja o cokolwie zapytac, bo nie odpowiada. Ciagle patrzy nieobecnym wzrokiem, tak jakby nie widziala, ze kolo niej siedze. Staram sie mimo wszystko do niej mowic, delikatnie dotykac, zebz wiedziala, ze nie jest sama.
Mama nie spi w nocy, lezy z otwartymi oczami czasem pojekuje. Po tablektach nasennych przespala moze 2 godziny i od 03:00 znowu nie spala. Czy to mozliwe, ze nie spi w nocy, bo boi sie umrzec? Probowalismy juz nie wylaczac teleweizora w nocy, zeby bylo jak w dzien- glosno itp. Ale tez nie pomoglo.
Ktos mi powiedzial, ze byc obecnosc calej rodziny nie daje mamie spokojnie odejsc, ze gdyby byla sama to latwiej byloby jej odejsc. Prosze napiszcie co o tym sadzicie, mamy nie moge niestety spytac czego by chciala, bo i tak mi nie odpowie. Lekarz mowil, ze w kazdej chwili moze wypisac zlecenie do szpitala, ale to takie nieczule umierac w szpitalu.

jasminka31 - 2011-02-08, 10:32
Temat postu: Re: czy to mozliwe, ze mama boi sie umrzec....?
Witam Was
Moja mama odeszła w sobotę 6.02. Przed śmiercią zachowywała się dokłądnie jak Twoja mama :( Przykro mi to pisać , ale właśnie też nie chciała jeść, pić , odwracała się i nie chciała na mnie patrzeć .(WIEDZIAŁA JUŻ CHYBA ŻE ODCHODZI ) Miała duszności, na przemian się przykrywała i odkrywała i cały czas wzdychała i mówiła O BOŻE... Odeszła w szpitalu , bo w środę karetka z Wrocławia przywiozła ją do nas do szpitala , miała być wypisana do domu w poniedziałek , mówiłam jej że zabiorę ją do domu... w niedziele o 8:45 odeszła ,nie było mnie przy niej ,ale wiem że nie chciałaby bym patrzyła jak ona odchodzi i jestem przekonana, że było jej łatwiej . W przed dzień śmierci, spędziłam z nią całą sobotę ... To był nasz ostatni dzień spędzony razem :((((((( SPOCZYWAJ W POKOJU KOCHANA MAMUSIU [*]

monia... - 2011-02-08, 16:32

Wlasnie Moj brat 2 dni przed smiercią tez zaczol sie wyprozniac ze tez co chwile zmienialismy pampersa, a wszesniej przez tydzien nic i tez sie cieszylam ze organizm zaczol trawic, nie wiedzialam ze tak jest przed smiercią:(. Brat tez przez okres ktory juz lezal w domu i nie wstawal a trwalo to 2 miesiace to lezal i patrzal w sufit. Mowilam mu moze telewizor Ci wlacze, nie chcial nawet mu sie gadac nie chcialo.. chyba myslal o tym wszystkim, moze czul.. Potem jak pielęgniarki przychodzily podawac kroplowki, glukoze i manitol to brat prawie caly czas spal.. . Na dzien przed smiercią strasznie zaczol zle oddychac, ciagnol mocno powietrze.. i dostal gorączki, juz nie chcial pic i nie odpowiadal wogole jak sie do niego mowilo. oczy mial zapadniete pod powiekami.Rano wstalam z tatą przebralismy go po nocy, juz byl calkiem bezwladny i tata poszedl do apteki a w tym czasie przyszla pielęgniarka podac kroplowke. Tle co weszla zaczela mierzyc cisnienie to brat zaczol lapac powietrze, to byla chwila, pielegraniarka tylko powiedziala prosze zadzwonic do taty zeby nie wykupowal lekow i porzyszedl sie pozegnac, zadzwonilam i po telefonie juz odszedl, tata nie zdązyl.. a ja mam do siebie zal nie nie trzymalam brata w tym momencie za ręke! Jesli moge cos doradzic to w miare waszych mozliwosci bądzcie przy Swoich bliskich ile sie da, bo oni tego potrzebują. Ja nawet spalam Kolo mojego brata, zeby nie czul w nocy ze jest sam i ze jak bedzie czegos potrzebowal albo cos by sie dzialo to bede blisko niego. Tak bardzo mi go brakuje. Wiem co czujecie i zycze wam wytrwałosci.

[ Dodano: 2011-02-08, 16:45 ]
mam tez wrazenie ze brat czekal az przyjdzie pielegniarka i odejdzie przy niej, tak jakby nie chcial Nas wystraszyc. Caly dzien poprzedni sie meczyl, calą noc, a jak tylko pielegniarka rano przyszla to po okolo 2 minutach zaczol odchodzic. Jeszcze krzyczalam prosze cos zrobic bo brat sie dusi lapie powietrze to spojrzala na mnie i powiedziala przykro mi ale nic sie juz nie da zrobic brat odchodzi. Najgorszy moment w moim zyciu...i ta bezslisnosc. Moj brat Mial 31 lat, zmarl dzien przed Swoimi urodzinami, nie doczekal..:(:(:(.

n - 2011-02-17, 17:30

Dzieki Waszym opisom udało mi się przyjechać na czas. Tata podczas przedwczorajszej nocy bardzo cierpiał miał omamy i chciał żeby go ciągle przekładać z boku na bok. Wczoraj od rana miał omamy mówił niezrozumiale. Cały czas jak podkładaliśmy mu coś do picia to ssał i połykał z 2 małe łyczki wody. Odruch przełyku nie zanikł mu do śmierci. Około godziny 16.00 Zaczął głęboko oddychać ( miał otwarte oczy) i po każdym oddechu wydawał taki dziwny jęk. Po tym jego oczy chodziły cały czas lewo - prawo -lewo - prawo i tak przez pewien czas. Pod koniec kilka powolnych oddechów, jeszcze raz próbował przełknąć ślinę i zamknął oczy. Minęło dokładnie 6 miesięcy od zdiagnozowania nowotworu. 6 miesięcy życia z chirurgiczna precyzja przepowiedział lekarz onkolog.

[ Dodano: 2011-02-17, 17:34 ]
Wczoraj o godzinie 17.55 po ciężkiej chorobie odszedł moj ukochany tatuś. Umarł w domu w swoim łóżku trzymaliśmy go za ręce,był bardzo spokojny. Bedzie nam go bardzo brakowało, już nie cierpi. Nie mogę nadal w to uwierzyć...



[wyrazy współczucia przeniesione do wątku merytorycznego]

Kasieńka - 2011-02-17, 21:57

Wszystkim wam bardzo współczuje, po tym forum widać jak wiele osób boryka się z tak poważnym problemem jakim jest ta choroba. Kiedy ktoś bliski zachopruje wydaje nam się że ten problem dotyczy tylko nas, że tylko nas los tak doświadcza, ale wcale tak nie jest bo takich osób jak my jest wiele. Dla mnie te forum to teraz forma terapi, miejsce gdzie moge podzielić się swoimi spostrzeżeniami.
Moja Babcia przestała reagować już w niedziele, rzadko jadła i piła, nie mówiła, tylko leżała i wpatrywała się w sufit i ciągle podnosiła ręce do góry jakby kogoś tam widziała. Tak naprawde to myśle że wtedy to wszystko się zaczeło i zarazem skończyło...i mimo że wydawało mi się że jestem przygotowana, że wiem jak się to skończy i jak się zachować to wiem że dla mnie i tak było to dużym szokiem. ten ostatni czwartek zapamiętam do końca życia. Każda chwila z Nią była dla mnie tak straszna(ze względu na świadomość choroby) a zarazem tak cudowna.

A jeśli chodzi o osoby które mają wyrzuty sumienia że ich przy tym nie było, to moim zdaniem nasi bliscy sami wybierają sobie moment, nie chcą nas obciążać ze względu na miłość jaką nas dażą. U mnie też nie wszystko wyglądało tak jak to sobie wyobrażałam, tego nie da się zaplanować, trudno to przewidzieć, bo ten moment może nastąpić kiedy dosłownie na 5 minut opuścimy pokój... Ważne jest to to że przez cały okres choroby byliśmy do dyspozycji, każdą wolną chwilę spędzaliśmy z naszymi bliskimi, bo tak naprawde i oni i my tego potrzebowaliśmy. Ja w trakcie choroby mojej kochanej Babci dałam z siebie 100%, czasem było mi ciężko, ale dla niej byłam wstanie zrobić wszystko i nic nie było mi straszne...taką niesamowitą siłe daje nam miłość. Mogłabym o tym pisać bez końca, gdybym tylko wiedziała że też tym komuś pomoge.

alaska - 2011-02-18, 18:17

n ode mnie rowniez wyrazy glebokiego wspolczucia. Ja jestem caly czas przy mamie. Obserwuje ja i widze te wszystkie objawy, ktore na tym forum przeczytalam. Od 3 dni moja mama ciagle sie wyproznia, jest niepokojna cialge sie odkrywa i podnosi noge do gory, poza tym nasilily sie drgawki padaczkowe. Malo spi, czesto sie budzi pzestraszona jakby nie weidziala gdzie jest, wtedy pochylam sie nad nia i staram sie zlapac moim wzrokim jej wzrok i mowie do niej, ze jest wszystko dobrze, ze to ja jej corka, ona na chwila wraca do siebie, poczym znowu zasypia, itd..To sie powtarza juz od 3 dni, jestesmy wykonczeni, bo mama w nocy nie spi. Nie pomaga nawet relanium, czy to oznaki bliskiego konca? Ten zapach z ust tez zauwazylam, taki slodkawy, ale mama go ma odkad przestala jesc i dostaje kroplowke, czyli od 2 tygodni.

Jak dlugo mozna zyc tylko z 1 litra plynow dziennie w kroplowce? czy ktos z was mail podobny przypadek?

n - 2011-02-18, 18:56

Próbuj mamie podawać zmrożone kostki lodu żeby ssała (Moze to być np. IceTea cokolwiek co mamie podpasuje). Tylko wszystko z umiarem żeby chronić gardło. Nie jestem specjalista ale dla mnie alarmem była nadmierna pobudliwość tata chciał ciągle żeby go przekładać z boku na bok i żeby go posadzić. Inne osoby pisały coś podobnego. Z Twojego opisu myślę ze to jeszcze nie jest koniec ale to niech lepiej się specjaliści wypowiedzą. Nalezy tez pamiętać o tym ze stan może się z godzinę na godziny zmienić. Nie wiem jak Cie pocieszyć, mam nadzieje ze wszystko będzie dobrze, musisz być silna.
alaska - 2011-02-25, 16:51

Kochani. dzis znow wzywalismy pogotowie, oddech mamy byl bardzo plytki i przyspiesony. Lekarz z pogotowia zbadal mame obejrzal jej karte i poweidzial, ze lewego pluca juz nie ma i dlatego mamma ma klopoty z oddychaniem. Potem powiedzial, ze to jest stan agonalny i mamy mu powiedziec co ma robic. Ja poprosilam go zeby mamie pomogl, zeby nie cierpiala, wstrzyknieto jej 8mg dexavenu i sie uspokoila. Teraz spi caly czas.

Od 4 tygodni slysze od lekarzy ze to juz stan agonalny, ile trwa taki stan? Ja zawsze myslalam, ze agonia to ostanie dni zycia, a to juz trwa od tygodni...Mama nadal dostaje 1 litr plynow dozylnie i jest od 4 tygodni nieswiadoma, nie reaguje na bodzce z zewnatrz- jak lalka.

Czy ktos z was mial podobny prypadek?

DumSpiro-Spero - 2011-02-25, 17:34

Agonię przedłuża nawadnianie dożylne.
Polecam -> tę lekturę <-

pozdrawiam ciepło.

aby - 2011-03-07, 22:25

Witam Wszystkich.

U mojego Taty w 2001 roku zdiagnozowano raka noso-gardła. Szybkie, radykalne leczenie pozwoliło całkowicie go usunąć (silne radio i długa chemia). Przez kilka lat był spokój, w 2006 odezwał się przerzut w okolicach prawego obojczyka - go także udało się szybko zlikwidować. W 2010 na początku jesieni Tatę zaczęły męczyć bardzo dokuczliwe bule brzucha, zaczął tracić na wadze. W styczniu 2011 przeszedł operację wycięcia powiększonych węzłów chłonnych z brzucha (okolice otrzewnej i trzustki). Diagnoza tragiczna - carcinoma metastaticum nodi lymphatici, czyli przerzuty raka do węzłów chłonnych. Na początku lutego Tata przeszedł cykl 10 naświetlań brzucha + 1 naświetlenie łopatki - wszystko to już tylko paliatywnie, bo zarówno chirurg onkolog jak i radiolog nie dawali już Tacie żadnych szans.

Trafiłem na to forum przez przypadek, 1 marca 2011 roku. Szukałem informacji o koncentratorach tlenu bo Tata nocami miał straszne problemy z oddychaniem. Przeczytałem wszystkie Wasze posty o symptomach umierania. 2 marca rano pojechałem do domu (nie mieszkam z Rodzicami). Zobaczyłem Tatę - miał praktycznie wszystkie symptomy o których tutaj napisaliście:

- osłabienie - w niedzielę 27.02 jeszcze chodził, podszedł do drzwi, gdy żegnał się ze mną jak wyjeżdżałem, opowiadał o bólach pleców, które go niemiłosiernie paliły (miał przerzut do żebra), a 2 marca rano nie był w stanie nawet siedzieć na łóżku (po posadzeniu go "zjeżdżał" do pozycji leżącej i nie był w stanie sam się podnieść z powrotem)

- bełkotliwa mowa (najprawdopodobniej spowodowana osłabieniem)

- "bulgoczący oddech" - czytając dzień wcześniej o tym oddechu nie potrafiłem sobie go wyobrazić, ale jak przybliżyłem ucho do klatki piersiowej Taty to od razu rozpoznałem że to to

- lodowato zimne stopy

- zatrzymanie wydalania kału przez ostatnie 3 dni

- oddawanie moczu co 15-20 minut (podejrzewam, że raczysko uciskało coś w okolicach pęcherza)

- nadmierna ruchliwość mimo osłabienia - zanim 2 marca dojechałem do domu miałem telefon, że Tato spadł z łóżka. Jak już z nim siedziałem to co chwilę się wiercił, próbował podnosić, obracać... Wcześniej tego nie było

2 marca nie poszedłem do pracy, spędziłem u Rodziców większość dnia. Leżałem obok Taty, umawiałem mu wizyty z domowej opieki paliatywnej, razem wybraliśmy łóżko rehabilitacyjne dla Niego - większość dnia leżeliśmy razem! Wcześniej się to nie zdarzało bo mam dosyć wymagającą pracę i odwiedzałem go głównie w weekendy i popołudniami na chwilę w tygodniu. Gdy wychodziłem przed 17, gdy stałem przy drzwiach, Tato patrzył na mnie cały czas. To spojrzenie zapamiętam do końca życia. Było tak niesamowicie intensywne i tragiczne. Nigdy wcześniej nie miałem takiego odczucia. Wróciłem do domu. O 19:14 Mama zadzwoniła, że Tata odchodzi. O 19:15 już nie żył.

Dziękuję Wam za to forum. I za ten 2 marca.

AgaRL - 2011-04-02, 23:00

Mój tato zaczął odczuwać ból w listopadzie 2010 od tego czasu,az do połowy stycznia przyjmował leki przeciwbólowe.Odkąd zaczął brać chemie ból ustąpił nie brał żadnych leków przeciwbólowych.Tak jakby chemia zabiła zakończenia nerwowe nowotwora.Nie umierał w męczarniach..mój tata zasnął...dziękuję Najwyższemu,że przy takim rozsiewie powolutku gasł,bez paniki, bez strachu czy lęku.. wszystko potoczyło się błyskawicznie.
asia0602 - 2011-04-05, 09:10

Witajcie
Jestem nowa choć od prawie trzech miesięcy śledze wasze posty to nie miałam odwagi się ujawnić. jestem tu z tego samego powodu co każdy zwas choroba nowotworowa dotkneła moją mamcię niestety +16.03+ zmarła :cry: żałuje tego że tak puźno trafiłam tu do was może wcześniej mogła bym jej pomuc:( Choroba zaczeła ujawniać się w sierpniu wyrzuceniem na zewnątrz na twarzy dużego "kaszaka" chirurg nie dał do badania próbki tylko od razu wyciął po zabiegu nastąpiły spuchnięte nogi dosłownie jak balony które miały by zaraz pęknąć internista twierdził że to obiawy rełmatyzmu- rełmatolog po badaniach stwierdził że to sardiokoza (choroba płuc z którą się żyje lecząc sterydami) ponieważ na usg wyszły guzki na płucach skierował nas do specjalistycznej przychodni w Warszawie- terminy odległe w listopadzie na własną rękę załatwiliśmy szpital u na w Otwocku okazało się po badanich że nie koniecznie jest to sariokoza mamaci czekała na biopsię ale niestety dostała żółtaczki mechanicznej została przewieziona na chirurgię bo stwierdzono kamienie w woreczku żółciowem gdzie to one powodowały żółtaczkę tam nic nie zrobiono czekano aż żółtaczka minie ale ona tylko się powiększała nastepnie skierowano nas do szpitala w W-wie na czyszczenie dróg żółciowych tam mmci wstawiono dwie protezy ale nikt nic nie powiedział żę to nowotwór wypisano mamcię ze szpitala w grudniu a 03.01 dostała okropnie dużej gorączki na karetkę czekaliśmy cztery godziny i znowu mama trafiła na chirurgie związku z woreczkiem żółciowym ponad dwa tygodnie leżała tam i nic nie robili tłumaczyli się tym że badania się nie pokrywają zamiast otworzyć i usuną kamienie. wkońcu 10 stycznia przewiozłam mamę z źółtaczką do szpitala na banachatam prof. Paluszkiewicz odrazu nam powiedział że to rak pencherzyka żółciowego z przeżutami do płuc i wątroby zmieniono jej jeszcze dwa razy protezy dróg żółciowych otworzono dosłownie wyrwano woreczek żółciowy ale nic więcej poniweaż już nie kwalikowała się do operacji bo organizm był strasznie zalany żółcią :(Mama nie była świadoma tej choroby ukrywaliśmy przed nią bo baliśmy się jej załamania) dopiero dwa tygodnie po operacji gdzie nogi nadal puchły i cały czas leciała żółć do woreczka z jej brzucha(miała wstawione dreny w brzuchu do spuszczania brudu z organizmu) zaczeła się niepokojc że po operacji gorzej się czuje i nic nie wiadomo musilismy jej delikatnie powiedzieć o nowotworze- i stało sie załamanie psychciczne nic jej nie cieszyło nawe opowieści o mojej córci którą uwielbiała i oddała by za niom wszystko prubowalismy wszystkiego rozmów że damy radę codzienie bylismy na zmianę przyniej od rana do puźnej nocy, a ona bidulka coraz miej siły miała nogi spuchnięte obolałe bżuch wydęty, okropne gorączki i do tego zbierała sie woda wpłucach i brak apetytu i sny o zmarłych gdzie nigy przez 56 lat nie śnili jej się bo zawsze mówiła że boj sie zmarłych.na Banach spędziła trzy m-ce z dna na dzień stawała sie smutniejsza w jwj oczach był strach przed jutrem choć starałyśmy się z siostrą ją pocieszac rozumiec rozmawiać to ona była nie obecna coraz bardziej w ostatnim tygodniu życia bardzo chciał wyjść do domu na przepustke nawet zaczoł poprawiać jej sie apetyt i samopoczucie tak jak by więcej sił miała do walki mówiła "damy radę tylko wrucę do domu i nabiore sił" (ja juz wiedziałam że zbliża się najgorsze dzięki wam gdzeie czytałam o obiawach umierania) 11.03 prof powiedział że wypiszę mamę pod koniec tygodnia bo muszą najpierw sprawdzić jak będzie ragować na plastry z morfiną- i po tej rozmowie mama znów przygasła znów wielkie bóle kroplówki plastry drgawki i senność aż w sobote 12.03 w południe zasneła i wpadła w tak zwaną śpiączkę :cry: nie ruszała się nie mówiła nie otwierała oczu tylko miała tak jakby ataki padaczki cos okropnego w tym dniu iak i w nocy była z nią moja siostra poniweaż ja mam dwów lwenią córeczkę nie mogłam spedzać nocy z mamą ale całe noce myślałąm i modliłam się. W niedzielę mama obchodziła imieniny - Bożeny- wszyscy cała rodzina rodzice jej siostra z rodzina i brat z rodzina ją odwiedzili z życzeniami ale ona nadal była w śpiączce i to raczej było porzegnanie z nimi wszystkimi jej stan się nie polepszał tylko kroplówka i morfina spała cały czas ale jak by nas słyszała trzymałam ją przez całą niedzielę i poniedziałek za rękę jak do niej mówiłam to ruszała brwiami i nieraz cos jękneła to zanczy że była w śpiączce nie mogła otworzyć oczu ale mnie słyszała :) razem z tatą i siostrą byliśmy całe dnie przy niej od niedzieli do środy siostra tam nawet nocowała z nią bo nie chiałyśmy aby została sama. We wtorek mamcia odzyskała przytomność miała otworzone oczy choć tylko to bo nie mówiła nie ruszała się jak by była cała sparaliżowana i było to coś w jej spojrzeniu teraz wiem co to przegnanie to słowa nie wypowiedziane że nas kocha że odchodzi i to że już nie cierpi cały wtorek była przytomna nawet coś do niej zarzartowałam a na jej twarzy jakby pojawiła sie delikatny uśmiech i łzy nie zapomne tego spojrzenia i tychsłów które wypowiedziała pierwszego dnia gdzie trafiła na Banacha nie wiedząc jeszcze co jej dolega " JA JUŻ Z TEGO SZPITALA NIE WYJDĘ" pamiętam bo ja wiedziałam ochorobie spojrzałam na mame i powiedziałam nie mów tak zrobie wszystko a będzie dobrze:( Niestety nie zrobiłam) w środę 16.03 o godz. 07.40 zmarła akurat ja z tata wysiedliśmy z widy siostra siedziała po nocy z pędzonej z nią na cholu bo pielengniarka ją wyprosiła aby mmie opatrzyć odleżyny i tylko doszliśmy do siostry pielegniarka wyszła i powiedziała że mama odeszła..... tak chciała abyśmy byli przy niej ale nie za blisko. :cry: jeszcze dwie godziny po śmierci siedzieliśmy z nia w sali trzymałam ją za rękę głaskałam i muwiłam z nadzieją że się obudzi że to tylko zły sen ale to nie sen choć do dziś twierdze że jestem w jakimś śnie z którego się nie mogę obudzić wchodząc do rodziców do domu widze ją czuje i słyszę jej żeczy które zostawiła w listopadzie nadal leżą tak jak zostawiła i pewnie długo będą leżeć bo nie chcemy niczego po niej sprzątać.Dziękuje wam dzięki waszemu forum mogliśmy przy niej być do końca.

fioko7 - 2011-04-05, 12:17

Pisałam o odejściu moejgo męża już w innych działach ale niestety nikt mi nie odpowiedział więc postanowiłam napisać również w tym. Mój mąż odszedł 8 lutego a ja nie potrafię poradzić sobie z Jego odejściem. Najgorsze jest to że wciąż mam przed oczyma tylko ten ostatni dzień jak mąż był już bardzo słaby i odchodził. Nie zdawałam sobie sprawy że to nadchodzi śmierć, wydaje mi się że zaskoczyła nawet lekarzy. Mąż bardzo osłabł w poniedziałek 7 lutego a w nocy o 3 już odszedł. Nie cierpiał z bólu, nie brał żadnych środków przeciwbólowych i tylko to mnie pociesza w całej tej sytuacji. Bezpośrednią przyczyną śmierci męża były powikłania po chemii. Prawdopodobnie nastąpił obrzęk płuc. Zastanawia mnie fakt czy moża było szybciej wykryć ten obrzęk? Mąż miał takie objawy: osłabienie że nie mógł wstać z łóżka ani podnieść łyżki, miał szmery w płucach, potem pojawiło się jakby bulgotanie (harczenie) tak jakby w przełyku i mąż kaszlał i odpluwał z krwią. Wieczorem już nie oddał moczu. Od 12 walczył do 3. Miał podłączony tlen i dopiero od 12 w nocy lekarze zaczęli coś robić choc juz z rana były szmery w płucach. Mąż nie wyszedł z tego. Na końcu nastąpiło zatrzymanie moczu, nawet cewnik nie odciagał moczu. Ciśnienie spadało i oddychał coraz wolniej i cały czas było słychac to harczenie. Mało mówił, praktycznie w ogóle, nawet nie wiem czy mnie poznał jak przyjechałam. Ale widział że płaczę bo spytał dlaczego płaczesz? Boże jakie to dla mnie ciężkie. Piszę tu bo już nie daję sobie rady, nie mam na kogo liczyć, nie mam żadnego wsparcia.
konstantyna - 2011-04-08, 22:18

Witam,
Od dłuższego czasu tutaj zaglądam...tj. od momentu zdiagnozowa u mojej mamci DRP czyli od kwietnia 2009... Dziś o godz 18.30 moja najukochańsza mamunia odeszła :cry:
Nie było mnie przy niej w tym momencie,a tak bardzo chciałam :-( Był przy mamci mój tato,ja pojechałam do swojego domu(odległość 3km)nie było mnie 1,5h i właśnie ten moment mama wybrała,nie wiem,wydaje mi się że nie chciała abym widziała ją wtedy,bardzo się kochałysmy :) jednak w domu gdy stanęłam i zapaliłam papierosa,poczułam się nieswojo i niezwykle intensywnie wyobraziłam sobie mamę która mówi: Anisia ja umieram,kocham cię,pa,pa...łzy pociekły mi same i w powietrze powiedziałam że też Ją kocham bardzo,pa,pa.. zadzwonił telefon,tato,nie odebrałam,nie mogłam,już wiedziałam..oddzwoniłam i usłyszałam że mamusia już nie żyje...

W momencie zdiagnozowania raka miała juz przerzuty do oun..mózg,węzły chłonne,wątroba,kości, przeszła 6 cykli chemii i jednorazową radioterapię w szpitalu na ul: Szaserów w Warszawie,po chemii i naświetlaniu(remisja wszystkich guzów w tym remisja całkowita guza pierwotnego) bardzo żle się czuła,wymioty,brak siły,leżała 3 m-ce w łóżku,po tym czasie odzyskała sprawność na 8 m-cy,cieszyłyśmy się każdą
chwilą,spacerami,zkupami,gotowaniem..na chwilę zapomniałyśmy o chorobie. Jednak złe samopoczucie zaczęło wracać,mamka zaczęła słabnąć,coraz więcej czasu spędzała odpoczywając w łóżku a od połowy stycznia przestała chodzić,3 tygodnie temu zaczęła mieć problemy z wysławianiem się i praktycznie z dnia na dzień jej mowa stawała się coraz bardziej bełkotliwa,27 marca dostała pierwszego ataku padaczki,stopniowo stawały się coraz częstsze,otrzymywała leki przeciwbólowe(morfina) i dexamentason i mannnitol. Mamcia była pod opieką hospicjum domowego i lekarz był naprawdę na każdy telefon,wspaniały człowiek... Na 4y dni przed śmiercią zaczęła mieć problemy z połykaniem jedzenia,picia,zmniejszył się jej apetyt,praktycznie cały czas spała,w poniedziałek 4 kwietnia nagle poczuła się lepiej,poprawiła się mowa,wyraziła ochotę na spacer po parku na wózku inwalidzkim na który ochoczo mamkę przełożyliśmy, w parku mamka cały czas się uśmiechała i cieszyła słońcem,powiedziała że teraz często będzie tu przyjeżdzała.. Następnego dnia czuła się już gorzej,znów nie mogła wypowiedziedzieć słowa,apetyt pozostał bez zmian,mama praktycznie cały czas spała.. Stan był bez zmian do wczoraj- od rana zauważyłam że gałki oczne są
zapadnięte,powieki cały czas zamknięte,drżenie rąk i zero kontaktu,wypiła tylko trochę zmiksowanej zupy po poludniu a tak cały czas spała.. Dziś od 12pm,kolejno zaczęły występować:
zasinienie nóg całych(bez stóp)
zasinienie rąk(bez dłoni)
drżenie dłoni i stóp
bulgoczący oddech
zatrzymanie wydalania
wyostrzenie rysów twarzy
bladość(woskowa skóra)
pojawienie się niepokoju,mama wciąż kręciła głową,raz w prawo raz w lewo i podnosiła ręce do góry,wzdychała i wypowiadała przeciągłe,ciche i spokojne aaa
dłonie cały czas pozostały ciepłe jak i stopy..tata powiedział że mamcia nagle wzięła głęboki wdech otwierając usta i wydechu już nie było,śmierć przyszła w mgnieniu
oka,spokojnie,cicho,bez bólu...tak jak chcieliśmy,jeśli pasuje tutaj taka forma.. Gdy ją zobaczyłam miała taki spokojny i pogodny wyraz twarzy... Bardzo ją kocham,nie wiem jak to będzie,dzisiejsza noc,jutro dzień..przepraszam ale chyba wszystko co napisałam jest nieuporządkowane i haotyczne ale wyrażam teraz swoje myśli takie jakie są. Gdy poczuję się silniejsza dołączę jeszcze inne informacje o których byc moze teraz nie napisałam... Dobranoc

dixi - 2011-04-09, 08:35

moja mamcia coraz słabsza,wczoraj przespała całą moją wizytę,wybudziła się tylko na malutkie posiłki,ma bardzo niskie ciśnienie(kropelki na podwyższenie nie działają),oddech chrapliwy,mam nadzieję że nie bulgoczący,dziś przyjedzie pielęgniarka z hospicjum założyć cewnik,wzrok momentami błądzący,mowa nie tak wyrażna jak kiedyś może to wina tych plastrów przeciwbólowych?
Boże czy to już,czy też podświadomie wszystko kojarzy mi się ze...

a wczoraj jak wróciłam do domu to zadzwoniła przeprosić mnie że była taka śpiąca:(

przepraszam że to wszystko tu piszę ale muszę wyrzucić z siebie te smutki

Ewelinaaa - 2011-04-09, 10:42

miałam napisać z siostrą te wszystkie objawy, pamiętam o tym ale nie mam siły pisać
może wieczorem

albo nie teraz

tydzień przed mama przestała wstawać ,
pojawiły się obrzęki nóg a ten tydzień przed były już ciastowate (tak się je określa) bardzo bolesne i w niektórych miejscach leciało osocze chyba z nich bo skóra zwyczajnie pękała

masowałam mamie nogi ale spomagało to na chwilę bo przesuwała się ta woda i dosłownie na 5 min znowu były w miarę szczupłe za chwilę była z powrotem opuchlizna

5 dni przed nie mogła połykać przychodziło to z trudem, jadła tylko płynne rzeczy- przetartą zupę
4 dni coraz mniej jadła i piła, wypiła tylko rozgnieciony lek przeciwbólowy z woda na łyżeczce, dużo moczu a z tego co pamietam nie było kału

3 dni nie chciała pić w ogóle nie wzieła przeciwbólowego leku, mówiła że się dusi mimo ze tlen (maszyna) chodziłą cały czas, wstrzymane całkowcie wydalanie moczu
pielęgniarka przykleiła plaster z morfiny
i to tylko dlatego bo powiedziała w końcu żeby jej coś dać bo ma już dosyć tego żeby jej pomóc umrzeć, na co ja powiedziałam że nikt tego nie zrobi ani ja ani żaden lekarz bo pójdzie siedzieć
przekazałam to tej pielęgniarce dopiero wtedy załatwiła morfine w plastrze

sine ręce i nogi tak jak pisałam i się dowiadywałam na forum ale to jeszcze nie było to bo miała je na przemian ciepłe i chłodne
skóra sina i żółta

2 dni przed rano dopier przyszła lekarka dała morfinę i zmusiła mamę do napicia się wody, tłumaczyła że to może ciut strach pocieszała ją,

poprosiłyśmy mamę żeby odeszła,że bardzo ją kochamy ale żeby jak już nie może wytrzymać, żeby się nie martwiła że damy soie radę
i .... zaczeła słabnąć (czekała tylko na to)


podawałam w małych dawkach od wizyty lekarki morfinę co 4 godziny
dopiero zasneła po 2 lub 3 dawce morfiny
nie spała od 3 tygodni !!!!!!

nie mówiłyśmy do niej bo myślałyśmy że śpi bo wreście zasneła
krzyczała, wyciągała do nas ręcę, pytała po pierwszych dawkach jeszcze mówiła, chyba majaczyła pytając nas o coś ale nie rozumiałyśmy o co....
w nocy spała opierając głowę na moich kolanach


rano w ostatni dzień nie mówiła już nic, dopiero wtedy miała lodowate ręce i nogi
rano yła pielęgniarka i prosiła żebym wykupiła receptę mimo że wiedziała że mama jest w stanie agonalnym
miałam już przeczucie że mamie nie będzie to potrzebne , szukałam po wszystkich aptekach bardzo się bałam i denerwowałam bo nigdzie nie było
spieszyłam się, czułam że ona odchodzi a ja szukam jakiś leków które tak nei będą potrzebne

wróciłam i powiedziałam do mamy że już jestem
że szukałam leków
chyba jeszcze się uśmiechała
nie wiem

pózniej też nam się wydawało że śpi cicho chodziłyśmy po czym stwierdziłyśmy że może jej się wydawać że umarła - nigdy nie lubiła ciszy więc zaczełyśmy gadać już nie szeptem tylko normalnie, zjadłyśmy obiad, patrząc na mamę
pamiętam że zaczoł się serial na dobre i na złe mama chciała go obejrzeć
ja pisałam na forum

zadzwonił domofon bo przyszła pielęgniarka ja odkładając laptopa mało się nie przewróciłam bo kot mi podszedł pod nogi

mama wtedy zaczeła odchodzić jak się odwróciłam
to już tylko usta się poruszały w ostatnim oddechu

krzyknełam na siostrę ze coś się dzieje
podbiegłyśmy do mamy trzymałyśmy za ręce

pielęgniarka ciągle zabierała mi rękę mamy nie mogłam tak do końca się z nią pożegnać bo sprawdzała tentno na palcu

wydaje mi isę że powinna być opieka nad rodziną po śmierci członka rodziny a w trakcie trwania choroby osoby z hospicjum powinny przeprowadzać szkolenie
jak może wyglądać przebieg choroby i końcówka życia

nie wiedziałyśmy tylu rzeczy
na dodatek nasza mama wcale nie wyglądała na chorą
jak prosiłam o przeciwbólowe pielęgniarkę i czekałyśmy na lekarza -który przyszedł w ostatniej chwili to myślała ta pielęgniarka że ja przesadzam
i nasza mama mówiła ze nic ją nie boli
to wszystko yło zaskoczeniem w sumie dla nas
były momenty że same myślałyśmy że się wygłupia i udaje

najbardziej jestem zła na tą pielęgniarkę bo to ona ma doświadczenie a ona sama nie wiedziała
nie uświadomiła
zwodziłą nas z tym lekarzem
ale czasu się nie odwóci



a ja czuje się winna że to ja podawałam jej tą morfinę
tak naprawdę jej pomogłam mimo że dawałam nawet ciut mniej niż lekarka zapisała bo strasznie się bałam

serce mi pęka

monia... - 2011-04-09, 22:08

konstantyna przyjmij wyrazy wspolczucia. Moj brat tez odszedl spokojnie, dwa głebokie wdechy i zasnol na wieki. Takze wygladal jakby spal.. tylko juz w takiej ciszy.. nie bylo slychac jego glosniego wdychania i wydychania powietrza wraz z takim bulgotaniem. I cisza w pokoju gdy juz nie chodzil koncetrator powietrza. Przez ostatnie 3 dni chodzil prawie ciągle bo lekarz z hospicjum powiedzial zeby podawac mu go caly czas. Chociaz jak pytalam brata czy mu podlaczyc to kiwal glową ze nie, wiec robilam mu przerwy ale potem podlączalam znow bo myslalam ze jednak z nim bedzie mu lepiej. do dzis mam w uszach dzwiek tej ,,maszyny,, . Dwa dni przed smiercią podawalam mu pic a pil przez kubek niekapek i zaczol cos do mnie mowic ale to bylo belkotanie i nie wiedzialam co mowi, pytalam kilka razy Mariusz co Mowisz bo nie rozumie on znow powtarzal cos ale ja ciagle niepotrafilam zrozumiec co i do dzis mnie to meczy co wtedy do mnie mowil:(. Dzien przed smiercią juz nic nie mowil, nie pil, moczylismy mu usta tylko, dostal gorączki i strasznie ciazko oddychal, ciagnol tak mocno powietrze ze az cala klatka piersiowa chodzila. Zgadzam sie z tym ze rodzina chorych na raka przezywając ten dramat powinna byc objeta opieką psychologa bo ja widze po sobie ze teraz z moją psychiką dzieje sie cos nie dobrego i zamierzam sie wybrac do specjalisty bo nie mogę sobie z tym poradzic. Dixi zycze wytrwalosci, trzymaj sie. Pozdrawiam Wszystkich
antica - 2011-04-11, 01:30

witam! to moj pierwszy post na jakimkolwiek forum! u mojego TATY zdiagnozowano nowotwor jelita grubego ale juz z bardzo rozleglymi przezutami... na dzien dzisiejszy TATA dostaje plastry przeciwbolowe i kilka innych lekow, na wtorek ma termin operacji na wyciecie guza z jelita przy czym lekarz zaznaczyl ze to nie leczy raka ale pozwoli tacie godniej umierac! aczkolwiek na dzien dzisiejszy stan taty bardzo sie pogorszyl od dwoch dni juz nic nie je nawet pic nie chce, jest bardzo slaby i prawie caly czas spi! juz nawet nie ma sily sam usiasc, boje sie czy wtorek to nie za pozno...
Madzia70 - 2011-04-11, 15:19

Antica, rozważcie dokładnie tę operację. Może to zabrzmi brutalnie, ale: życia Tacie nie uratujecie - liczne przerzuty to sytuacja, w której medycyna jest bezsilna. Pytanie w tej chwili nie brzmi: "Czy Tata umrze?" tylko: "Jak Tata umrze?" W szpitalach, po operacji, okaleczony (stomia!), narażony na liczne upokorzenia, związane z kompletną niezdolnością do samoobsługi? Czy zgaśnie w domu, może wcześniej, ale w otoczeniu bliskich...

To jedna z najtrudniejszych decyzji w życiu.

Wobec stanu Taty Wy musicie ją podjąć.

Wierzę, że znając Tatę, podejmiecie dobrą decyzję, jakakolwiek by ona nie była.

Jesteśmy z Wami.

Ewelinaaa - 2011-04-12, 18:10

moja mama 5 dni przed śmiercią miała ściągany płyn z płuc
żeby miała komfort życia tak lekarz to określił
pomogło jej to oddychać na pare godzin po zabiegu
a póżniej był tylko ból i różnicy prawie wcale
sama póżniej powiedziała że może bez sensu to było, że lekarz powinien powiedzieć
była żla na to że się zgodziła
wiem ze wtedy ją bolało

antica - 2011-04-13, 00:59

Dziekuje Wam za slowa otuchy!
jednak dzisiaj wieczorem lekarz powiedzial mojej siostrze i mamie ze ta slabosc to byl wynik spadku cukru bo tata ostatnie dni nic nie jadl i nie chcial pic! dzisiaj caly dzien dostawal kroplowki i ponoc jest lepiej i jak bedzie dobrze do jutra to jednak beda tate operowali :(
Sama nie wiem co myslec...ale bardzo sie boje!

antica - 2011-04-15, 13:34

Witam! z moim Tatusiem jest coraz gorzej, dzisiaj rano lekarz dal mamie zaswiadczenie dla braci ktorzy sa za granica zeby jak najszybciej przyjechali! Tata ma sparalizowana prawa strone! Buzie oko reke i noge, nogi sa wielkie jak balony ale biale a nie sine! i jest bardzo ruchliwy, wszystko z siebie zrywa wyrywa kroplowki... Tak bardzo sie boje... Ale to chyba dlatego Tata zaplanowal sobie tyle dzieci (10) bo wiedzial ze te momenty beda ciezkie i musimy sie wspierac... Boze daj nam sily przejsc przez To...
Petka - 2011-04-19, 14:31

Przeczytałam dokładnie - jak rozpoznać, że to już blisko i wiem, że moja teściowa odchodzi, ale nadal nie wiem ile jeszcze mamy czasu.

Dziś lekarka za szpitala powiedziała, że możliwe iż TEN dzień może być dzisiaj.

Ja nie wierzę. Wydaje mi się, że może jeszcze trochę, może jeszcze dzień, dwa, trzy ... będzie wśród nas.

Mam wrażenie, że lekarka mówi w ten sposób żebyśmy się nie łudzili. Może wg. niej lepiej żebyśmy się oswajali, że to już dziś, już za moment niż żyli w przeświadczeniu, że będzie dobrze.


Wczoraj teściowa jeszcze coś przełykała, dzisiaj już nic.
Pomimo morfiny jej umysł jest sprawny. Rozpoznaje wszystkich, odpowiada na pytania. Tak przynajmniej było do 13-stej.

Chce jednak umrzeć, mówi że umiera, chce tego.


Za moment jadę ponownie do szpitala.

Żeby to nie było dzisiaj, żeby to nie było jutro...żeby...

bob - 2011-04-19, 19:44

tato z godziny na godzinę jest coraz słabszy. nie wiem ile mu pozostało ale bardzo już mało czasu.
w weekend zaczał majaczyć, widzieć dziwne rzeczy. mówi rzeczy których my nie rozumiemy. straszne to wszystko jest. przeraża mnie każdy dzień. każda następna godzina.

Nadzieja - 2011-04-22, 21:56

czytam, czytam, czytam... I boję się odezwać.
Ja wciąz się łudze ze może jeszcze miesiace- rok dwa.
Dwa razy mi się udało wyłudzić jeszcze troszkę czasu dla mojej mamy. Ale tym razem wiem ze jestem bezsilna. Mamcia mimo ze wciąż ma podawaną chemię, dostaje coraz silniejsze śrdoki przeciw bólowe.
Jest całkowicie sprawna umysłowo- nie do końca fizycznie. Szybko się męczy, wodobrzusze, bóle... Coraz więcej śpi- aż nie do uwierzenia- każdy kto ją zna dziwi sie jak tak optymistyczna, tak żywiołowa osoba, tak strasznie aktywna... Jak to jest ze w tej chwili traci się w oczach...
Ja się boję, nie wiem ile nam zostało- a przyznam się ze wolała bym wiedzieć dokładnie- żeby czegoś nie przeoczyć, żeby coś nie umkneło mojej uwadze- przez co czegoś bym nie dopilnowała....
I ja i mama mamy koszmary jak uda nam się już zasnąć.
Ciężko jakoś....

Nie wiem co jeszcze mogła bym zrobić żeby mamie pomóc, ulżyć... Staram się cieszyć każdą chwilą- ale ciężko- wiedząc ze mama CHCE ŻYĆ- nie dopuszcza do siebie myśli o śmierci- pyta mnie kiedy w końcu stanie na nogi bo ma już dość tych męczarni a ja ... nie wiem co odpowiedzieć- bo niby co miała bym powiedzieć? Mamusiu nie staniesz już na nogi, powoli zbliża się koniec? w życiu jej tego nie powiem. :-( Mamcia tak bardzo walczy-tak bardzo chce byći żyć :(

Petka - 2011-04-23, 07:27

Ja nie ogarniam tego co się wydarzyło. Wynika to może z faktu, że od diagnozy minęło 20 dni.
O nowotworze dowiedzieliśmy się 1.kwietnia.
Gdyby teściowa nie trafiła do szpitala z udarem, to tak na prawdę mielibyśmy tylko 10 dni.

Przez ten niecały miesiąc ciągle coś się działo.
Pobyt w szpitalu, powrót do domu (organizacja życia domowego), zżółknięcie, powrót do szpitala, i odejście.

Dla mnie najtrudniejsze było/ jest to, że teściowa cały czas miała sprawny umysł. 2 dni przed odejściem straciliśmy z nią kontakt, co wynikało zapewne z podawania morfiny.

Do czasu diagnozy byłam bardzo aktywna na innym forum.
Tam często przegrywamy walkę o życie zwierząt.
Tam też mówimy, że nasi pupile w momencie odejścia przekraczają Tęczowy Most.

Może uznacie ten tekst za niestosowny, ale dla mnie on jest bardzo ważny. Może i mówi o zwierzętach, ale ja dokładnie tak samo czuję w stosunku do ludzi.
Ja nie umiem mówić o śmierci.

" Ta część nieba nazywana jest Tęczowym Mostem.

Kiedy odchodzi zwierzę, które było szczególnie bliskie komuś, kto pozostał po tej stronie, udaje się na Tęczowy Most. Są tam łąki i wzgórza, na których wszyscy nasi mali przyjaciele mogą bawić się i biegać razem. Mają tam dostatek jedzenia, wody i słońca; jest im ciepło i przytulnie.
Wszystkie zwierzęta, które były chore i stare powracają w czasy młodości i zdrowia; te które były ranne lub okaleczone są znów całe i silne, takie, jakimi je pamiętamy marząc o czasach i dniach, które przeminęły. Zwierzęta są szczęśliwe i zadowolone, z jednym małym wyjątkiem: każde z nich tęskni do tej jedynej, wyjątkowej osoby, która pozostała po tamtej stronie.

Biegają i bawią się razem, lecz przychodzi taki dzień, gdy jedno z nich nagle zatrzymuje się i spogląda w dal. Jego lśniące oczy są skupione, jego spragnione ciało drży. Nagle opuszcza grupę, pędząc ponad zieloną trawą, a jego nogi poruszają się wciąż prędzej i prędzej.

To ty zostałeś dostrzeżony, a kiedy ty i twój najlepszy przyjaciel wreszcie się spotykacie, obejmujecie się w radosnym połączeniu, by nigdy już się nie rozłączyć. Deszcz szczęśliwych pocałunków pada na twoją twarz, twoje ręce znów pieszczą ukochany łeb; patrzysz znów w ufne oczy swego przyjaciela, który na tak długo opuścił twe życie, ale nigdy nie opuścił twego serca.

A potem przekraczacie Tęczowy Most - już razem..."


Ja wierzę, że moja teściowa jest już bezpieczna i będzie na nas czekać.
Wierzę też, że spotkam mojego dziadka. Odszedł 11 lat temu. Ogromnie za nim tęsknię. Nikogo mi tak nie brakuje jak Jego.

emifg - 2011-05-02, 11:17

Witam wszystkich

Czytam po kolei każdy post... bardzo mi to pomaga. Choroba mojej mamy jest już w ostatniej fazie... z dnia na dzień obserwuję jak jej stan się pogarsza, jak gaśnie. Mama od 3 dni nie jest w stanie samodzielnie chodzić mimo to podejmuje te próby, chodzi zawieszona na szyi mojego męża a nogi trzeba jej przesuwać bo sama nie może ich dźwignąć.
Pielęgniarka z hospicjum zasugerowała aby założyć mamie pampersa aby nie męczyła się niepotrzebnie ale ona nie chce być ciężarem.

Mama dużo pije ale jej już bardzo niewiele. Jest bardzo wycieńczona, ma zapadnięte oczy. Nogi od kolan w dół są spuchnięte i bardzo zimne.

Cały czas jest z nią kontakt ... zaczyna mieć problem z przełykaniem większej ilości płynów.

Mama ma podłączoną pompę, która stopniowo uwalnia leki przez co mama nie czuje tak ogromnego bólu ale od 2 dni mimo silnych dawek musi zażywać dodatkowe leki przeciwbólowe. Dziś będzie jej lekarka ( korzystamy z pomocy hospicjum domowego ) to na pewno zwiększy dawkę.

Mimo, że widzę jak mama cierpi ciężko jest mi się z tym pogodzić. Ciężko jest patrzeć na jej cierpienie. Staramy się jak możemy aby jej ulżyć aby czuła, że bardzo ją kochamy ...

Dodam jeszcze, że mama przygotowywała z nami święta. Stała przy kuchni gotowała bigos, robiła sałatkę ... były to cudowne chwile. Po dwóch dniach nie mogła już stać o własnych siłach.

MAMUSIU BARDZO BARDZO CIĘ KOCHAM !

Moniusia - 2011-05-09, 19:36

Witam wszystkich, jestem tu nowa. Forum podczytuję od jakiegoś miesiąca, gdyż i w mojej rodzinie pojawiła się ta straszna choroba. Zachorowała najbliższa mi osoba, którą kochałam najmocniej na świecie- MAMA. Może jak opiszę swoją historię troszkę mi ulży. Wasza siła wsparcia jest ogromna. Otóż...moja mamusia zachorowała na raka o niewiadomym ognisku pierwotnym z przerzutami do wątroby. Dowiedzieliśmy się o tym 3 tygodnie przed jej śmiercią. Gasła nam z dnia na dzień.Tydzień leżała w szpitalu na diagnozie, jednak pierwotny guz nie został wykryty. Ostatnie dni jej życia mam przed oczami bez ustanku. Przebywałam z nią 24 / 24 przez cały miesiąc. Agonia zaczeła się dwa dni przed śmiercią. Non stop spała, drżały jej ręce, miała ciężki oddech, nie mogła leżeć, siedziała oparta głową o ławę, i tak wciąż. Miała straszne bóle, wątroba ją wydęła jakby była w 7 miesiącu ciąży. Miała straszne odruchy wymiotne..Krwawiła. Dwa dni przed śmiercią lekarz powiedział mi, że mamy być gotowi na najgorsze, że będzie miała straszne bóle i cierpienie, że możemy nie dać sobie rady.. Za dwa dni, zaczęły już siejej rozbiegać oczy, jednak była świadoma do końca..Pokładała się z bólu na rózne strony,mowiła "zabierz mnie", "umieram"....Byliśmy wszyscy przy niej. Ja położyłam się obok niej, mówiłam do niej jak bardzo ją kocham, trzymałam za rękę, głaskałam po włosach..a ona była taka niespokojna...Mowią ze przerywałam jej śmierć. Pojechałam po księdza, gdy przyjechaliśmy już zamknęła oczy. To było straszne.Myślałam, że jeszcze żyje, dotknęłam jej serca, myślałam że bije, ale zauważyłam siniejące ucho. OD jej śmierci minęly dwa tygodnie, Nie mogę sobie poradzić, mam sny, w których mama się w ogóle nie uśmiecha.Budzę się w nocy, patrzę na mojego męża i mam wrażenie , że to mama, głaszczę go po głowie...czując, że to jej włosy. Nie wiem jak to tłumaczyć... Rak to straszna choroba..Ciężko się pogodzić....
ada77 - 2011-05-29, 16:37

Witam
Podczytuję ten wątek od 2 dni bo mam przeczucie, że wkrótce będzie mnie ten temat dotyczyć.. :cry: A było już tak dobrze.. Moja Mama z rozpoznanym rakiem niedrobnokomórkowym płuca lewego bez przerzutów. Przyjęła 5 cykli chemii po których nastąpiła całkowita remisja zmian. Ostatni cykl miała pod koniec marca..Tak się cieszyłam. Ale się przeliczyłam... :(
Od początku maja jakoś coraz słabiej się czuła. W poradni osłuchowo niby było ok (w połowie maja) Lek. rodzinny tłumaczyła, że to wpływ chemioterapii. I tak też myślałyśmy.. MAmusia była osłabiona no ale nie przyszło mi do głowy, że tak szybko może nastąpić nawrót po niespełna 2 miesiącach :?ale?: Nie wczytywałam się dokładniej jak to jest ale sądziłam, że nastąpiła całkowita remisja to jest już dobrze..
W piątek rano skakałam z radości bo mój synek dostał się do przedszkola (a z tym to we Wrocławiu przynajmniej jest koszmar). Szybciutko poleciałam podpisać deklarację w tej euforii. Wychodząc z mamą było wszystko ok. Cieszyła się razem ze mną, czuła się w miarę.. Gdy wróciłam po dwóch godzinach była otępiała, jakaś taka dziwna. Pomyślałam, że ma focha (ona przez chorobę często je miewała). Poszła spać. Pomyślałam, że może się słabo czuje. Ale wieczorem jak wstała mówiła trochę od rzeczy. Ciężko oddychała. Zapomniała jak mam na imię.. ale poszła znowu spać i jeszcze się wstrzymałam z wzywaniem karetki. Nic nie chciała jeść ani pić. W nocy wstawała często i wzdychała o jezu o jezu. Nie mogłam się z nią logicznie porozumieć bo tylko mówiła bym jej dała spokój.. rano wezwałam pogotowie (sama nie wiem czemu tak późno :?ale?: ) niestety mama absolunie nie chciała słyszeć o pogotowiu. Logicznie odpowiedziała jak ma na imię nazwisko więc nie mogli jej zabrać na siłę. Co tu robić. Nadal nic nie piła nie jadła nie szła do toalety. Cały dzień nie mogłam się z nią dogadać, stawała się coraz bardziej splątana i z godziny na godzinę stan się pogarszał. Wszystko jej się pomieszało ale na słowo lekarz szpital wpadała w furię. całą noc nie przespałam czuwałam. Ciężko oddychała, kaszlała i wpatrywała się w zdjęcie swoich rodziców śp.. nawet raz jak do niej przyszłam złapała mnie za rękę(chyba myśląc że jestem jej mamą) i prosiła bym ją już zabrała... już nie mogłam na to patrzeć i znowu wezwałam pogotowie, by ją siłą zabrali bo ona na pewno nie jest w pełni władz umysłowych. I udało się. Ona oczywiście nie chciała absolutnie jechać ale na pytania jaki dzień tygodnia powiedziała ze środa a miesiąc październik. imion wnuków nie znała także pojechałyśmy.. Najpierw na internę nas przyjęto tam dostała tlen i kroplówkę bo już była odwodniona.. Widać ulżyło jej. ale pojawiło się nagle krwioplucie i przewieziono ją już do szpitala gdzie się leczyła pierwotnie. Rokowania są niezbyt dobre.. Lekarz wprost powiedział że mama jest bardzo słaba i mam się przygotować na najgorsze.
Utrata pamięci, splątanie i to otępienie to prawdopodobnie przerzuty do mózgu :cry: Ja się łudziłam, że może miała mały udar bo jakoś wydawało mi się niemożliwe by w ciągu 2 godzin przerzuty takie zrobiły spustoszenie.. tk chyba jutro. w rtg wyszło że guz zamyka oskrzele i dopływ tlenu do prawego płuca jest ograniczony. są jakieś zmiany ale lekarz powiedział że mogą to być zmiany zapalne.. okaże się w tk. Wciąż widać się łudzę..
A ona biedna już nic nie wie. Jest jak małe przestraszone zwierzątko, nic ją niby nie boli czuje się dobrze, ma 48 lat(faktycznie ma 72). pogubiła się już zupełnie...
Czytając opis umierania mam wrażenie, że to właśnie się zaczęło..
Ale dlaczego tak niespodziewanie, tak nagle, w ciągu 2 godzin. Przecież było wszystko Ok.. :?ale?: A jeszcze 20 maja świętowałyśmy moje 30 urodziny i nic nie zapowiadało tego co się dzieje :cry: :cry:

ada77 - 2011-05-31, 14:13

Dziękuję za słowa otuchy..
Mama powoli gaśnie. Jest coraz słabsza. Cały czas odpluwa krwią w bardzo dużych ilościach. Dzisiaj włączą jej morfinę.. Dopiero choć cały czas strasznie cierpi. No ale lekarzom na pytania czy coś boli i jak się czuje odpowiada że dobrze.. Nie jest świadoma. Ale ja już zrobiłam raban, by nie traktowali jej poważnie.. w zasadzie od piątku praktycznie nie śpi. W szpitalu jest od niedzieli i cały czas siedzi na brzegu łóżka. Nie chce za nic się położyć i tak dzień i noc. Już nie ma sił siedzieć oczy jej się zamykają ale walczy by nie spać. Wyrwała sobie wczoraj kroplówkę. a w nocy się pakowała. Wszystko powyciągała, swoje rzeczy na kupkę na środku sali składała i gdzieś chciała iść..Pewnie uciekać do domu :-( Cały czas jęczy i woła Boga. Pani z jej sali to mówi że mama strasznie się męczy. I gaśnie w oczach. Dzisiaj już jest taka słaba. Zawołałam księdza. Dziwne bo jej lekarka prowadząca odpowiada wymijająco. Ja jej mówię że wiem i czuję że mama umiera, a ta być może ale coś tam..Niepoważna.. :roll: Cieszę się, że ten lekarz przy przyjęciu był szczery do bólu,a o szczerość go prosiłam.
Mama cały czas pluje krwią już w takich ilościach...
Starszy synek pyta o babcię. że ją chce i tęskni. Powiedziałam mu, że może babcia pójdzie do Bozi.. To powiedział że weźmie samolot i ją złapie w chmurach i przywiezie do domu.. W sumie chyba niepotrzebnie 3,5 latkowi mówię takie rzeczy :?ale?:

ada77 - 2011-05-31, 23:37

Moja Mamusia odeszła dzisiaj o 19.50... Czekała na mnie. Zgasła kilka minut po moim przyjściu do szpitala. Jak przyjechałam już nie siedziała, leżała w pampersie, oczy za mgłą. Wiedziałam... Powiedziałam Mamuś przez łzy. W tej chwili na kilka sekund zatrzymał się oddech. Po chwili wrócił. Zawołałam pielęgniarkę. Spytałam czy mama umiera, powiedziała że tak ale jak długo to potrwa nie wie. Poprosiła mnie na korytarz, przez uchylone drzwi na nią zerkałam pojawił się znowu chwilowy bezdech. Pielęgniarka powiedziała że mogę zostać czuwać.. Bałam się. Ale jak koło niej usiadłam złapałam za rękę oddech zatrzymywał się coraz częściej. Pielęgniarka powiedziała, bym jej pomogła ją poprawić bo tak opadała. Jak ją uniosłyśmy to jęknęła.. Znowu wzięłam jej dłoń i po chwili oddech ustał całkowicie. Czekała na mnie bym była przy niej. była po morfinie i w końcu leżała i była spokojna.. W płucach bulgotało jak w opisach, Ale widziałam, że w końcu nie cierpi.. Cieszę się że już jest jej lepiej po tamtej stronie :cry:
Pan co był na sali u chorej mamy powiedział że chwilę przed moim przyjściem ściągnęła sobie tlen z nosa.. Nie chciała już przedłużać.. Poddała się.
Mamuś kocham cię, dziękuję za wszystko dobre i przepraszam za to co mogło być lepiej. Będę tęsknić :cry:

wronka - 2011-06-22, 09:16

NMój tata odszedł w piątek 17/06/2011. To co zauważylismy to:
Kilka dni przed śmiercią zaczęły marznać mu stopy , oddech był cięższy, jakby coś chlupało w płucach, refluks.
Kilka godzin przed zgonem "lało" się z niego. Delikatnie siniał na twarzy, wypadały bardzo włosy. W tym dniu tata poczuł się lepiej. Był sprawniejszy, kontaktowy.
Pił i jadł do końca.

KtoJeśliNieTy - 2011-06-29, 09:38

Gdy w grudniu moja Mama odchodziła od razu wiedzieliśmy ,że ta chwila się zbliża....

Już praktycznie nie mieliśmy z Nią kontaktu. Mama miała zamknięte oczy,oddech ciężki (tlen był podłączony) na nogach -od stóp do ud zaczęły pokazywać się sińce-to była oznaka ,że krążenie przestało funkcjonować,stopy były bardzo zimne ,rozszerzone źrenice oraz drgawki,które miałam wrażenie ,że męczą Mamę. Gdy nad ranem Mama odchodziła...

Zrobiła kilka głębszych wdechów.... i ........ odeszła... spokojnie... oby najmniej boleśnie...
A nam pozostałą tęsknota smutek łzy.... i Jej brak!!!!!

:( Mineło pół roku ....ból pozostał!

gosia33 - 2011-06-29, 17:11

U bratowej niepokojące objawy pojawiły się 7-10 dni przed śmiercią..
Najpierw pojawiły się bardzo duże obrzęki stóp i łydek, bratowa nie mogła chodzić.
Drugim objawem było bardzo duże osłabienie- potrzebowała pomocy we wszystkim- mycie, ubieranie, podtrzymywanie przy próbie zmiany pozycji z leżącej do siedzącej, brak apetytu..
W trzy dni przed śmiercią bratowa już nic nie jadła, malutko piła, osłabienie straszne ( nawet koc którym była nakryta ciążył jej niesamowicie :-( dzień przed śmiercią- wymioty żółcią, duszność, zaburzenia połykania ( moczyłam tylko usta ) przysypianie- w jednej chwili rozmawiałyśmy a ona już za chwilę spała nie skończywszy zdania...
Wieczorem umyłam i przebrałam- obiecałam przyjść raniutko - spóżniłam się...
05.07 minie dwa miesiące jak nas opuściła... :-(

Mark - 2011-07-15, 17:31
Temat postu: mój tata
Tata o "kiedyś tam", bo nigdy nie powiedział od kiedy, miał krwiomocz. Gdzieś na początku br., jeszcze jak żyła mama dostał skierowanie do szpitala, a trafił tam prawie nazajutrz po pogrzebie mamy. W ramach TUR pobrano wycinek i ... rak uroteidalny ( więcej we właściwym wątku ). Po konsultacjach z lekarzami tata zgodził się na cystektomię. Ze szpitala co prawda wyszedł na własnych nogach, ale w domu położył się do łóżka i ... już nie wstał. Jego stan zdrowia zamiast się poprawiać tylko się pogarszał, choć rozpoznanie raka dawało dużą nadzieję ( niski stopień złośliwości ). Zważywszy na pogarszający się stan zdrowia tata został przyjęty na początku tygodnia do szpitala na neurologię. Byłem dziś u niego, było źle, a jest jeszcze gorzej, tata prawie bez kontaktu, ma ( niedużą ) gorączkę, pielęgniarki mówią, że nie chce jeść, ani pić, ma - też niewielkie - drgawki rąk, nie potrafi w nich utrzymać małej ( 0,5 litra ) butelki wody mineralnej, tak jakby miał niezborność ruchową rąk ( bo na nogi nie chodzi od ok. 14 dni ).
Jeżeli tak wygląda umieranie - a tak może być, to nie ma w tym nic dumnego, nie ma patosu, ani humanizmu, tylko nikomu niepotrzebne cierpienie, nie przynoszące dumy człowiekowi, ani Temu, kto nas stworzył.

p.s. Wszystkie te wydarzenia miały oczywiście miejsce w tym roku.

megwaw - 2011-07-19, 12:19

Witam. Troszkę juz poczytałam w tym temacie ale czuje pewien nie dosyt. Zaczne od tego, że mam chorą na ziarniaka grzybiastego 83 letnią babcie, która od miesiąca czuje się słabo...a nawet gorzej niz słabo. Jest po 3 cyklach chemii ostatni skończyła właśnie miesiąc temu i po ostatnim przyjsciu do domu się zaczęło... Opisze jak babcia się teraz czuje i prosze o odpowiedz czyto właśnie już tuz tuż...
-brak apetyty
-mówi że boli ja przełyk i żołądek, ma problem z przełykaniem. Je tylko zupki i to w malutkich ilosciach
-mówi że ma bardzo sucho lub lepko w ustach
-trzesą jej się ręce
-ma problem z poruszaniem się. Jak idzie to musi trzymać sie ściany bo inaczej się zatacza
-dzis rano powiedziała że przychodzą do niej jakieś Panie i dzieci i słyszy jak ktos do niej woła "Alinka wstawaj juz zdrowa jesteś"
-słyszy szum w uszach przez co mówi, że nie słyszy Nas (mnie i mamy)
- mówi że cięzko jej mówić...troche sepleni.
-ma biegunkę
-często widać że nie chce jej się rozmawiać, słabo odpowiada na pytania jak by z musu.
Choć dziś rano gadała bardzo dużo pierwszy raz od miesiaca i mówiła że lepiej się czuje.
To tyle co teraz przychodzi mi na myśl. Rozmawia świadomie, sama mówi że cos się dziwnego z Nia dzieje, że jest dziwna, "sztuczna" jak to ona powiedziała. Rozpoznaje Nas.
Czy to już czas...?
Pomózcie!

Smutny - 2011-07-24, 00:42

Ja mam pytanie ... Dość drastyczne. Byłem przy śmierci bliskiej osoby właśnie w hospicjum. Osoby tam pracujące są cudowne, udzieliły niesamowitego wsparcia i były przy nas podtrzymując nas na duchu. Panie poinformowały mnie, że po śmierci występują odruchy jakby zmarły łapał jeszcze powietrze.
Nagle przestała osoba oddychać, otwarła oczy i potem je wywróciła i opadły normalnie i zie zamknęły. Wtedy siostra sprawdziła źrenice przypuszczam że było już po wszystkim. Osoba ta odeszła. Ale potem 3-4 razy w odstępach czasu otwarła usta jakby chciała łapać powietrze i jerzyk był czarny :( Przyczyną śmierci była niewydolność nerek (chyba dlatego język poczerniał) Ogólnie osoba była chora na zespół chorób. Nie ruszała rękoma ani nic po prostu jakby usnęła i przestała oddychać. Panie powiedziały że spokojnie odszedł i nic nie czuł.
Nie daje mi spokoju tylko to "łapanie powietrza" bo ciągle się martwię, że to była męka, łapanie ostatnich łyków powietrza. Nie daje mi to spokoju ... Czytałem o odruchach łazarza itd itp ale nie ma nic o ustach ... Czy siostry chciały mnie uspokoić? Czy faktycznie tej osoby już nie było i to były odruchy nerwowe? Z wyjątkiem tych odruchów ... to wyglądało jakby naprawdę usnął spokojnie ... to nastąpiło po kilku minutach od ustania oddychania i po sprawdzeniu oczu przez panią doktor ...

Anelia - 2011-07-26, 13:35

Witajcie!
Jak zapewne już większość z Was wie-mój tatko odszedł 29.06.11 :cry:
W momencie kiedy pierwszy raz trafiłam na to forum to po kilku tygodniach, przypadkowo trafiłam właśnie na ten temat Umieranie-jak rozpoznać, że to już blisko ?
ale tak szybko jak na to trafiłam tak szybko i uciekłam...
Unikałam tematu jak ognia, bałam się wiedzieć jakie są oznaki, że ktoś bardzo chory już pomału gaśnie, że jego dni są już policzone. Do końca Naszej walki nie zaglądałam na ten temat... Zastanawiam się dlaczego ? Chciałam uciec przed prawdą, a może bałam się, że i u Nas te dni nastąpią, byłam pewna, że przed Nami jeszcze wiele lat walki, że ja nie potrzebuję czytać o umieraniu, że temat jest dla osób silnych psychicznie ?!!
Dziś kiedy minęły niecałe 4 tygodnie od śmierci tatusia zaczęłam czytać wszystko od początku :cry: oczywiście łzy lały się strumieniami a po ciele przechodziły dreszcze...
I wiecie co, gdybym tylko mogła cofnąć czas, forum zaczęłabym czytać od właśnie tego tematu najprawdopodobniej.
To co przed Nami, to co jest Nam pisane jest niestety nie uniknione ale dobrze jest wiedzieć kiedy zaczyna się dziać zle i to nie po to aby siebie do tego przygotować, bo tego to raczej chyba nie da się zrobić ale po to aby Nasi bliscy mogli te ostatnie chwile być wśród bliskich rodzin, aby można było nie żałować ostatnich chwil będąc w danym momencie gdzieś dalej ,aby czuli bliskość Nas, aby mogli spokojnie odejść... do tego wszystkiego czytając ten temat myślę, można się przygotować, przewidzieć podczas obserwacji.
A więc ja tak uciekałam od tego ale gdybym zapoznała się z tematem wczśniej to przypuszczam, że to czego żałuję obecnie zrobiłabym inaczej. Ten ostatni tydzień szczególnie kiedy tatko przechodził horror w rejonowym szpitalu - zabrałabym go do domu, bo już wtedy pojawiły się oznaki, które tu przeczytałam... spędziłby chociażby kilka dni więcej będąc z Nami 24h na dobę, bo przecież w domu był taki spokojny :cry: Dziś żałuję, że nie czytałam Was tu... Dzięki temu tematowi człowiek naprawdę może wiele przewidzieć, bo wiele rzeczy , oznak , że tatko odchodzi było i u Nas - a ja nie myślałam, że śmierć czai się za rogiem :cry: i mimo próśb taty przekonywałam go, że musi wytrzymać, że jest w szpitalu, bo chcemy mu pomóc, że ja zawsze będę obok ... ale to nie to samo :cry: dom jest domem, dla chorego jest to zdecydowanie ulga w cierpieniu wiedząc, że jest na Swoim, wiedząc , że każdy jest blisko .... ja pozwoliłam aby tatko był z Nami w domu tylko ostatnie niecałe dwa dni, i to tylko dlatego, że Was nie czytałam... tak bardzo żałuje :cry: !!!

U Nas objawami było:
- czasami majaczenie :cry:
- tydzień przed śmiercią zupełny brak apetytu (na siłę karmiłam tatę :cry: ) :cry:
-nie można było taty zrozumieć :cry:
-cały czas leżał :cry:
-kilka dni, około 5 może 7 dni przed śmiercią, w środku wszystko mu bardzo głośno "bulgotało", czy może mi ktoś wytłumaczyć co to jest, skąd się to bierze ? :cry:
-większość czasu tatko spał , spał z otwartymi ustami :cry:
-ostatni dzień pojawiła się temperatura, ponad 38 :cry:
-ostatni dzień zauważyłam, że w woreczku od cewnika nie pojawił się mocz :cry:
-ostatnie 3 dni nie narzekał, że coś go boli, pojawił się duszność :cry:
-ostatnie 4 może 5 dni przed śmiercią, momentami problem z połykaniem :cry:
-3 dni przed śmierią mimo iż nie jadł tylko spróbował- miał apetyty, to chcił loda, to kompot z wiśni ale bardzo kwaśny, to sok pomidorowy... chciał też 40% nie wiem czy zażartował, czy mówił poważnie i już się tego nie dowiem, bo i tak nie zdążyłam nad tym myśleć, kupiłam 40% , nalałam do kieliszka i pod kwiatami na grobie postawiłam kieliszek i papieros :cry: :cry: :cry:

Strasznie ciężko mi jest to pusać, łzy leją się strasznie ale wiem, że są ludzie, którym może mój opis się przyda, pomoże w porę zadziałać... mi się nie udało tak jakbym tego chciała i tylko dlatego, że unikałam obecnego tematu jak ognia.
Dla tych którzy tak jak i ja się boją- czytajcie to, temat jest na "wagę złota", ostatnie chwile są strasznie ale moża je wypełnić szczególną czułością i obecnością przy chorym.
Kłaniam się wszystkim, którzy opisują oznaki odchodzenia i kłaniam się temu kto załozył temat ...

megwaw - 2011-09-08, 12:49

Ja napiszę tak : Moja babcia miała chłoniak skóry z komórek typu T...wszystko zaczeło sie 20 lat temu, kiedys lekarze rozpoznali to jako AZS atopowe zapalenie skóry. Dopiero od 2 lat stwierdzili że to chloniak. Babcia wzięła 4 cykle chemii, nic nie pomogło byc może było juz za późno...
Dokładnie 19 czerwca skończyła cykl chemii na ursynowie, czuła się wtedy bardzo dobrze, sama była szczęśliwa że tak to wszystko dobrze idzie...20 czerwca jednak babcia zadzwoniła do nas że bardzo źle się czuje...nie mogła oddychac ból w klatce, nagle straciła siły, nie mogła chodzić...Wezwałyśmy lekarza stwierdził zapalenie dróg oddechowych, dał antybiotyk po 10 dniach antybiotyku nic nie ustało. Babcia sama nie chodziła, szybko się męczyła, przestała jeść mózwiła że ma coś w gardle, że bardzo ją boli przełyk i ma bardzo sucho w buzi. wezwałyśmy karetkę...zabrali babcię po czym po 8 godz wypuścili i dali ten sam antybiotyk...Nadal nic nie pomagało...Babcia coraz gorzej słyszała, mniej mówiła, cały czas spała, nie jadła prawie nic, mało piła. Po tygodniu znów została wezwane pogotowie tym razem babcia została w szpitalu bo okazało się ze ma wrzody w gardle...W szpitalu równiez nie jadła, tylko kroplówki ja podtrzymywały...Po tyg lezenia zaczęła miec omamy, mówiła od rzeczy...nadal nie jadła i mówiła że nie ma poprawy...Był problem z wypróznianiem ciągle biegunki. Babcia chciała wrócic do domu bo nie widziała poprawy z resztą i tak juz po połtora tygodnia dostała wypis.
Cieszyła się jak dziecko że jest juz w domu.

[ Dodano: 2011-09-08, 14:02 ]
Bylo coraz gorzej...nie pila, nie jadla, nie chodzila...
w ostatnim tyg przestala sama siadac, rece jej byly ciagle zimne,miala problem z mowieniem. Wszystko ja bolalo. Mowila ze chce umrzec. Byla na to gotowa.Juz wygladala bardzo zle.
W ostatnim dniu juz nie polykala picia. Rece od dwoch dni byly sine. Nic nie mowila, pokazywala...
Czasem sie usmiechnela przez lzy. Ja nie moglam juz patrzec na to...Przytulalam sie trzymalam za reke. Unosila rece do gory nie wiem co to mialo znaczyc. Czesto oddawala kal czarny
2 gody przed smiercia, nogi zrobilz sie sine pozniej twarz...zaczela glosno i szybko oddychac...chyba juz mnie nie slyszala...powoli oddech byl coraz cichszy i plytszy...az ustal bardyo spokojnie odeszla....

Zebra - 2011-09-11, 18:59

mili,
Moja Mama w szpitalu umawiała się z koleżanką z łóżka obok na kawcię w Sopocie, po kilku godzinach jechałyśmy do hospicjum, z którego miałyśmy dzień później jechać jednak do domku, niestety dzień później zaczęła coraz więcej spać, aż zapadła w śpiączkę. Trwało to tydzień :uuu:
W sumie stan Mamy drastycznie pogorszył się z dnia na dzień :cry:

U nas zimno było złym znakiem :-(

megwaw - 2011-09-12, 11:06

mili : jest to możliwe że nagle Twój tata zaczął się źle czuć, jak juz pisałam babcia osłabła z dnia na dzień...w niedziele sama wróciła z Ursynowa i była na zakupach w hipermarkecie w poniedziałek nie była w stanie sama dojść do łazienki...Jak już zaczną się te pierwsze oznaki to szybko choroba się posuwa. Równe 2 miesiące babcia cierpiała od 20 czerwca aż po 20 sierpnia...
A propos goraca i zimna to w pierwszych 8 tyg choroby było jej ciągle zimno za to w ostatni tydzień non stop gorąco. odkrywała się rozpinała piżamę, zdejmowała pampersa nawet i tak leżała cały dzień i noc.

antica: Możliwe że jest tak jak mówisz, troszke żałuje ż enie spytałam wtedy czemu tak unosi ręce, bo była jeszcze świadoma i czasem z wielkim wysiłkiem coś odpowiadała...
A ten jej przeszywający wzrok który cały czas mnie obserwował...(oczywiście gdy znalazła się siła na otwarcie oczu) Chyba chciała się jeszcze nacieszyć moim widokiem.
Te kręcone ręką kólka nad brzuchem moż emiały oznaczać ból.

To wszystko jest takie straszne i przykre i jest oprócz tego tak wielką tajemnicą jest dla nas...
Ale babcia chciała już umrzeć modliła się codzień i prosiła Boga by juz ją zabrał stąd. Chciałaby z Nami zostać ale nie w tych cierpieniach...

wronka - 2011-09-13, 08:09

megwaw- Mojemu tacie też pod koniec choroby było cały czAs gorąco. Zdejmował z siebie wszystko ącznie z pampersem. Chociaż jakiś czas przed śmiercią miał zimne nogi-bo zakłasaliśmy mu skarpetki. A na dobę może trochę krócej-temperatura ciała zaczęła Mu spadać-choć Zachowywał się jakby było mu gorąco.

Co do podnoszenia rąk ku górze. Opisałam to w swoim wątku jeszcze w czerwcu.Ok pół godziny przed śmiercią wyciągnął ręce i powiedział "Boziu"

Zebra - 2011-09-13, 15:23

Właśnie wyszukałam artykuł
http://www.medigo.pl/a,i,19449,ostatnia_podroz

Pomógł mi zrozumieć dlaczego Mama około 3 dni przed śmiercią, gdy byłam przy Jej łóżku i chciałam pogłaskać, zabrała rękę i odwróciła głowę. Te klika m-cy mam ten obraz przed oczami, zastanawiałam się czy była na mnie zła :?ale?:

Teraz mogę się domyślać, że to było pożegnanie :cry:

[ Dodano: 2011-09-13, 16:29 ]
"Bolesnym dla rodziny etapem duchowego umierania jest zerwanie związków. Pacjent może odpychać osoby, które najbardziej go kochają, są blisko niego od wielu tygodni czy miesięcy, opiekują się nim i okazują mu całą swoją troskę i dobroć. Nie wolno utożsamiać tego odtrącenia z brakiem miłości. Jest to raczej wczesne pożegnanie – chory potrzebuje zdystansowania się od osób, od których odchodzi, i skupienia się na celu, w kierunku którego zdąża. Bez etapu zerwania więzi to przygotowanie się do ostatecznego odejścia byłoby niemożliwe. Kathy Kalina wspomina pacjenta, który pewnego dnia zabronił siadać ukochanemu psu przy swoim łóżku. Pacjent ten umarł trzy dni później."

Nadzieja - 2011-09-24, 21:09

od 2-3 dni mamcia cały czas nerwowo układa ręce, to na brzuch, to wdzłuż, to próbuje spleść je na klatce piersiowei. Nie pije, nawet przy wilżaniu ust zaciska mocno, jak by bała się zebys ię nie zachłysnąć... Jeszcze kilka godzin temu oddychała "mocniej" i pomiędzy oddechami długie przerwy, teraz oddycha szybciej i płycej... I tak potwornie się meczy :-(
ewka76 - 2011-09-25, 11:40

Witam wszystkich bardzo serdecznie!
Niestety i mnie ta okropna choroba przywiodła na forum.
U mojego taty rok temu zdiagnozowano raka jelita grubego z przerzutami na węzły chłonne,
trzy miesiące temu po badaniu tk stwierdzono przerzuty na wątrobę,a teraz już wszystko idzie w zastraszająco szybkim tempie.
10 dni temu zawiozłam Tatę do szpitala tam położyli go na hepatologii,jeszcze w tamtą niedziele byłam u niego z dzieciakami i posiedzieliśmy sobie na polku,był słaby ale jeszcze wszystko było w miarę.
Przed wczoraj nogi odmówiły mu posłuszeństwa i pielęgniarki musiały go przenosić z łazienki.
Mam taki kocioł w głowie że nie wiem co mam robić bo wszysto pomału zaczyna pasować do waszych opisów odchodzenia.
Tacie bardzo zmieniła się twarz,oczy zapadnięte,policzki też
wczoraj jak u niego byłam to cały czas przysypiał,oczy ma takie błędne jak by nieobecne nie chce się z nikim widzieć i nawet swojego najlepszego kolegę poprosił żeby go nie odwiedzał/jedynie jak ja przyjadę to się cieszy,praktycznie nic nie je mówi że mu cały czas niedobrze,wczoraj miał duże pragnienie mówił że bardzo chce mu sie pić,zdziwiło mnie bo mocz w kaczce był taki mocno brunatny. :uuu:
Oprócz tego tydzień temu zaczęli tacie ściągać płyn bo zrobiło się wodobrzusze,założyli mu dren i ten płyn jest taki z krwią.Cały czas mu sie obija,myślałam że to od tego obrzęku ale czytając was zastanawiam się czy to nie jest jedna z oznak odchodzenia.
Powiedzcie mi ze swojego doświadczenia czy to jeszcze długo... musze sie na to jakoś przygotować,przygotować Mamę bo jest chora i bardzo to przeżywa,nie chciała bym przegapić tego najważniejszego momentu :cry: Niestety nie moge być przy tacie 24/h mam dwoje małych dzieci w tym jedno niepełnosprawne chora Mama,mąż w pracy cały dzień a ja nie mam nikogo do pomocy.

niki - 2011-09-25, 16:28

moj tata juz nie kontaktuje wcale, ale jest pobudzony i cały czas mowi, mowi mowi, sam tym mowieniem sie męczy, coraz mi trudniej na niego patrzec, tlenn idzie prawie na krągło
tata umiera na raka płuc, juz 3 tygodnie z dnia na dzien jest gorzej , duzo gorzej, wczesniej czyli juz ponad miesiac miał obrzeki limfatyczne, stop i podudzi i od tego sie zaczeło jego odchodzenie
tata juz nie chodzi, nie wstaje,sam nie siada,nie chce juz jesc, trzeba byc przy nim cały czas,
czasem widzę ze oddech się zmienia robi sie taki płynny, oczami juz tylko patrzy w przestrzen
wczoraj troche podskoczyła temp
spadło cisnienie
strasznie cieżko,

czytałam na początku o umieraniu, i wydawało mi się ze wszystko juz wiem, a teraz okazuje sie ze nie wiem praktycznie nic,trzeba przez ta cała droge przejśc z Nim zeby cos wiedziec
wracam od rodziców i sama jestem zła na siebie, bo zdarza mi sie niego podnieśc głos chociaz wiem ze to co robi to tylko choroba, ale czasem nerwy puszczają jak sie widzi że sam siebie nieswiadomie zamecza, on praktycznie nie spi, zadne leki nie pmagają

tata jest w domu , opiekujemy się nim na zmiane przez 24 godziny na dobę, jest i mama ale zgubiona w tym wszystkim i jakas taka krucha

nie wiem jak długo to jeszcze potrwa , mysle ze nie długo ale naprawdę nie jest nam lekko,( zresztą komu było lekko w tej sytuacji ) nawet nie męczy nas sama opieka nad tata ale patrzenie na to jak choroba niszczy, bardzo trudno to przezyc, jeszcze trudniej w tym czasie trwac razem z nim,
chociaż na pewno odejdzie przy nas , niby jestesmy gotowi ale czekanie jest udręka, szczegolnie dla taty chociaż chyba juz do mozgu nie dochodzi nic swiadomego , to przeciez ciało boli i samo trwanie w tym procesie go boli

tata jak jeszcze miał przebłyski świadomosci mowił ze juz chce odejść, podjęłam temat trochę porozmawialismy ale nie długo

czekamy na koniec tej męki i spokój dla niego
chociaz serece mowi zostan tu z nami ,mozg tłumaczy ze dla niego to trwanie jest niewiarygodnie ciezkie
kochamy cię tato,
jesteśmy przy tobie
zawsze będziemy

Gonia - 2011-10-14, 21:32

Kochani..U nas bylo ciezko gdy tatus odchodzil..Dusil sie dostawal tlen,rece mu sinialy od paznokci sinienie szlo w gore rak..jak Mu masowalam dlonie to robily sie jasniejsze...krew zacznala dochodzic...gdy sie dusil,to twarz siniala i zaczynala siniec od czubka nosa,potem caly noc i twarz,a oczy wychodzily na wierzch..Nigdy ne zapomnie tego widoku i proszacych oczu o pomoc...Pamietam ze dzien przed smiercia,gdy byl atak dusznosci unoslilo sie tatusiowi tak mozno w gore lewe pluco(ono do konca nie bylo zaatakowane.Cale czyste)Podali morfine i po jakiejs pol godziny zaczelo mu chropotac w gardle..tatus mowil do mnie czy slysze.ja mowie ze tak,a on mowi ze to dlatego ze nie ma proszkow dhc.Powiedzialam ze jutro przeciez wychodzi ze szpitala bedzzie w domku,wiec i proszki wezme..uspokoil sie ja masowalam mu rece zeby nie byly sine...wycieralam mu twarz mokrymi chusteczkami bo bylo mu goraco w dusznosci,mial tlen podawany..kladl sie i podnosil glowe..w srode nawet stanal na nogi i poszedl bez pomocy do toalety..normalnie zdjal sam i zalozyl slipki.wczesniej musialam mu pomagac..Temperature mial 35,2...zadziwilo mnie to...Rano w czwatek zaczal sie dusic reanimowali Go podawali tlen..tego dnia mial wyjc juz do domu...Wyszedl ze szpitala..do Domu Pana o 9 45..Wieczny odpoczynek racz Mu dac Panie....
iwusiek - 2011-10-18, 23:21

witam wszystkich...to mój pierwszy post

dzisiaj pochowałam babcię...cięzko mi, była mi mamą:( oczywiście jak ktoś na forum tym napisał 'nieonkologiczni' nie zrozumieją...myślą że skoro babcia miała swoje lata to już był jej czas ale nie patrzą na to kim była, szczególnie dla mnie, i ile wycierpiała...ostatnie dni były koszmarem dla mnie, wyrywało mi serce...

w piątek weszłam na forum i znalazłam ten wątek...uświadomił mi, że nie mam na co liczyć, że nie ma nadziei, bo lekarz stwierdził gorączkę mózgową...jestem w szoku, że w XXIw. nie można pomóc w cierpieniu albo po prostu ja nie poznałam sposobu...mam wyrzuty, że nie pomogłam bardziej, choć się starałam (nie pracowałam, nastawiłam się na pomoc mobliną babci-woziłam ją od miasta do miasta po lekarzach), jednak mam niedosyt, że jeszcze mało z soebie dałam...babcia chorowała na raka płuc, w życiu nie zapaliła papierosa, nastąpił przerzut do kości, który wiązał się z okropnymi bólami. 2 m-ce temu nastał kryzys, myślałam, że to już koniec ale babcia odzyskała siły. dopiero gdy przejzalam forum, okazalo się jak wyglada to. mimo iż mam męza i dziecko, babcia wyrwała mi pół serca...ale odwołując do wątku wiele aspektów się potwierdziło-wymioty, zaparcia, osłabienie, brak apetytu, brak sił-nie wstawała, nerwowość, potem agresja w stos. do pielęgniarek i lekarzy-do nas nie potrafilam babcie wyciszyc, przestała wstawac do toalety, miałam wrażenie że zanikł jej odruch połykania, przestała przyjmować leki doustnie, w szpitalu pojawiła się gorączka 40st. którą lekarz nazwał mózgową i trwałą prawie 2dni, kiedy zaczynała spadać, nastąpił brak krążenia i oddychania...2min spóźniłam się:( babcia odeszła kiedy mnie nie było...byłam z nią non stop, potem pojechałam chwile odpoczać i wtedy się stało...nadal w to nie wierze


w 2005r. odszedł tata, też miał raka płuc, ale babcia ta od str mamy...

mówią że czas leczy rany...g*no prawda, tyle lat się zmagam i jeszcze dokładka, chyba czas na wizytę u psychologa...spróbuje tu znalezc pomoc...tak bardzo się obwiniam:(

barcin - 2011-10-18, 23:28

Mój tata nas zaskoczył swoją śmiercią. Chorował na raka płuc. Prawie do samego końca był aktywny. Jeszcze 2 tygodnie przed śmiercią wchodził do domu na 3 piętro po schodach.

Później było nagłe pogorszenie zdrowia. Kaszel, gorączka. Z dnia na dzień coraz gorzej. Lekarz stwierdził zapalenie oskrzeli i przepisał antybiotyk.

Przez ostatni tydzień tata leżał cały dzień na łóżku. Wstawał tylko do łazienki. Jednak każda taka "podróż" kosztowała go niesamowicie dużo. Przez pół godziny po płuca mu chodziły jak sprinterowi po setce.

Antybiotyk chyba zadziałał. Gorączka minęła. Kaszel się zmniejszył. Jedyny problem to brak apetytu. Mama gotowała ulubione potrawy ojca, a on tylko widelcem trochę po talerzu pojeździł i wracał do leżenia. Pić też nie chciał.

Kaszel powodował bezsenność, a ta zmęczenie i zapadanie na takie chwilowe drzemki. Niby z nami rozmawiał, a za chwilę spał.

Ostatniego dnia przed śmiercią poprawiło mu się. Kaszel zniknął, tacie lepiej się spało, czuł się lepiej i był taki żywszy i zdrowszy na twarzy.

Kolejnego dnia rano mamę obudziło "chodzące" łóżko. Tata się rozkopywał z kołdry. Spytała się go co mu jest, a on jej powiedział, ze mu bardzo gorąco. Był bardzo spocony. Mama zaczęła go wachlować. Zapalone światło w łazience sugerowało, że ojciec był w niej wcześniej, ale kiedy, po co i jak długo, to nie wiadomo.

Mam zdjęła mu koszulkę i wytarła ciało mokrym ręcznikiem, żeby go ochłodzić. Później na chwilę poszła do łazienki, a gdy wróciła tata już nie żył.

Nie spodziewałem się takiej śmierci. W zasadzie lekkiej. Jeszcze dzień wcześniej cieszyliśmy się, że tacie się poprawia. Jak wychodziłem do domu wieczorem, to powiedziałem: "cześć, zadzwonię rano spytać się jak się pacjent czuje.". Niestety, to mama zadzwoniła do mnie z informacją, że tata nie żyje.

W tym całym nieszczęściu dobrem jest to, że tata ciężko chorował tylko 2 tygodnie. Miał lekkie bóle, ale same maści przeciwbólowe wystarczały. Do końca był sprawny umysłowo i samodzielny. Nie był "męczącym" pacjentem. Leżał sobie spokojnie na łóżku przez cały dzień i nikomu nie wadził. Myślałem, że będzie tak leżał i leżał, a on wywinął nam numer i umarł.

Tęsknię za nim i jakoś chyba cały czas do mnie nie dociera, że jego już nie ma. Ciężko się przyzwyczaić, że już nie zdam mu relacji z pracy albo z tego co zrobiłem na jego ukochanej działce.

No, ale takie jest życie. Nie ma co płakać. On już nie cierpi.

niki - 2011-10-23, 20:55

kazdy pisze tutaj o tym poruszaniu rękami o podnoszeniu rąk do gory
u mojego taty tez tak było , my myslelismy ze tata pokazuje zeby go podnieśc ale teraz wydaje mi się ze oni te ręce podnoszą w geście powitania tego kogos ,kto po nich przychodzi , kogo juz widzą kilka dni wcześniej czasem duzo wczesniej

te ręce to znak ze oni odchodzą i chca się z nimi przywitać a z nami tu pozegnać
tak sobie to wymysliłam i to na mnie działa

ciagle widze te ręce i moją rozpacz i wyrzuty sumienia ,kiedy pielęgniarka zabroniła mi juz tatę podnosic , mowiła wtedy ze to sa odruchy tylko a nie swidome podnoszenie rąk , to tata się z nami nie komunikuje juz w ten sposob
brałam wtedy tą rękę i przytulałam a tata się uspokajał
we wtorek minie 4 tygodnie od jego smierci , byłam z nim bardziej związana niż z mamą
tata umarł tez chwile po podaniu do motylka mieszakni morfiny , srodkow uspokajających i czegos jeszcze , zrobiłam zastrzyk a za chwile tata zaczął sie bardzo pocić, juz od rana miał płynny oddech juz był nieprzytomny , bez odruchow przełykania , odszedł o 2.28

ręce w gorze ręce zawsze juz będa mi sie kojarzyć z odchodzeniem

zresztą czy my jak przychodzimy nie wyciagamy ręki na powitanie? a jak odchodzimy znowu ją podajemy na pożegnanie- Symbol trwania- powitanie i pożegnanie w środku ten czas to zycie

________________________________
Historia Mordoklejki została wydzielona do osobnego wątku. / absenteeism

Wojtek88 - 2011-11-21, 22:25

Witam wszystkich.
18 listopada o 6:30 moja mama przegrała z rakiem.
Pod koniec czerwca 2009 roku zdiagnozowano u niej przewodowego raka piersi. W połowie lipca przeszła operację usunięcia piersi wraz z węzłami chłonnymi. Następnie przeszła jeden cykl chemii AC. Terapię tolerowała całkiem dobrze. Co prawda musiała chodzić w peruce, była osłabiona, miała słaby apetyt, ale w porównaniu do tego co się mówi o przechodzeniu chemioterapii przez te leczenie przeszła według mnie na prawdę dobrze. Kiedy już myślałem, że będzie dobrze, choroba uderzyła ponownie.
W październiku pojawiły się przerzuty do wątroby - USG pokazało, że cała wątroba jest usiana zmianami metastatycznymi. Początkowo lekarze starali się poprawić jej stan zdrowia. Ciśnienie krwi i wyniki badania krwi były bardzo złe i dalsze leczenie nie było realizowane. Wtedy dostała również skierowanie do hospicjum.
Ku zdziwieniu lekarza wyniki zaczęły się poprawiać i z czasem zastosowano leczenie 5x Herceptyna i Taxol. Mimo, że wg ostatniego wypisu ze szpitala było to leczenie paliatywne, wyniki krwi i badanie USG poprawiały się i był moment, że na wątrobie nie było żadnych śladów przerzutów, badanie echo serca wzorowe. W sumie Herceptynę otrzymała ok 35 razy. Jeszcze na wiosnę tego roku wróciła na parę miesięcy do pracy. Dalej była na badaniach cytologicznych i biopsji drugiej piersi, ponieważ na USG wyszła jakaś zmiana. Wyniki w porządku. Wszyscy byliśmy pewni, że wygraliśmy z rakiem.
W połowie wakacji u mamy pojawiły się problemy z wypowiadaniem się i rozumieniem słów. Myślałem, że to jakieś skutki uboczne poprzednich terapii.
Na początku września rezonans magnetyczny głowy i wyrok. Ogniska raka w płacie ciemieniowym, skroniowym, potylicznym i móżdżku. Przy okazji na USG wykryto zmiany w nerkach. Zmiana leczenia na Xeloda+Tyverb. Wydawało mi się że jej stan minimalnie polepsza. Skierowano ją na Radioterapię do szpitala MSWiA do Olsztyna. Na kilka dni przed wyjazdem do Olsztyna zaczęła się trwająca kilka dni biegunka. Dowieźliśmy z ojcem mamę do Olsztyna, wtedy po raz ostatni chodziła. Miała mieć 10 naświetlań, ze względu na jej stan miała tylko 5. Do Elbląga 29 października przywiozła ją już karetka. Zorganizowaliśmy jej specjalne łóżko rehabilitacyjne i sprzęt do rehabilitacji. Nie chodziła już więc ja, brat, tata, ciocia musieliśmy ją nosić do toalety. Jadła co raz mniej. Pielęgniarka założyła jej cewnik i pampersa, bo już nie dawaliśmy rady nosić jej do toalety.
Spaliśmy parę godzin na dobę, co chwile przewracaliśmy ją z boku na bok, bo tak było jej wygodniej.
Od ostatniego wtorku jej stan szybko się pogarszał. Traciła kontakt ze światem, miała takie mętne, puste spojrzenie. Patrzała na mnie i pytała się brata kto to jest, gdzie jest Wojuś? W środę miała już zapadnięte oczy, wyglądało to strasznie. Miała płyn w płucach i coraz większe problemy z oddychaniem, ledwo co się ruszała, nie mogliśmy zrozumieć co chciała nam powiedzieć. Nocą z czwartku na piątek już ledwo oddychała. O 6 rano przyjechało pogotowie i stwierdzili, że w tym stanie mogą jedynie w szpitalu ściągnąć jej płyn z płuc, ale może ze szpitala już nie wrócić, nie byli w stanie zmierzyć jej ciśnienia, tętno wynosiło prawie 160 uderzeń. Za radą ratowników dostała morfinę. Nie oddaliśmy jej do szpitala, chcieliśmy żeby została z nami. Widok, kiedy przez kilka godzin walczyła o każdy oddech był straszny. Jeszcze próbowała ruszać rękami, próbowała coś mówić, ale nie wiem czy była jeszcze świadoma. Odeszła od nas w piątek o 6:30. Tydzień przed moimi urodzinami, tydzień przed wizytą u swojego onkologa. Do końca wszyscy byliśmy przy niej, do końca trzymałem ją za ręke.
Nie odpowiem już jej jak zapyta mnie jak było na uczelni, że ujdzie, nie odpowiem już jej jak zapyta mnie kiedy wróce, że niedługo, a jakby co niech dzwoni, nie pojedziemy już na spacer nad morze, nie zobaczy już mojego dyplomu, na którym tak bardzo jej zależało, nie powiem jej nigdy, że będzie babcią... :cry:
Dziś był jej pogrzeb, cały dzień byłem dziwnie spokojny, dopiero teraz płacze.
Do środy są z nami wujek i ciocia która przez cały czas nam pomagała. Nie wiem co będzie jak zostane tylko z bratem i ojcem.
Od jutra pewnie znowu będe udawał, że nie mam żadnych problemów, że u mnie wszystko w porządku
Boje się co będzie za tydzień, za miesiąc.
Dziękuje za to forum, bardzo mi pomogło.

[ Komentarz dodany przez Moderatora: absenteeism: 2011-11-22, 15:38 ]
Kondolencje dla Wojtka88 zostały wydzielone tutaj: http://www.forum-onkologi...6,150.htm#85970

1K8 - 2011-12-28, 21:46

Czesto jest tak, ze wybierajac studia jestesmy jeszcze niedojrzali i nie bardzo wiemy co chemy w zyciu robic, a czasu na wybór kierunku po zdaniu matury jest malo. Ale to nie o tym jest ten wątek.
Mój tatulek odszedl tydzień przed wigilią 17 grudnia o 8.44. Od Maja wiedzielismy ze choruje na niedrobnokomorkowego raka pluc z przerzutami do srodpiwrsia. Kiedy zmarl, nic na to nie wskazywalo, tydzien przed smiercia mial robiony rtg pluc i lekarz pochwalil, ze ma piekne zdjecie pluc. Tydzien pożniej byl slabiutki, kaszlal z krwią, nie byl w stanie wstac do przeswietlenia pluc. Bylysmy z siostra i z mama przy nim cala noc. Siadal, kladł się, odkrywal, przykrywal, strasznie jęczal mimo morfiny.Nie jadl, nie pil, nie sikal, chociaz chcial zeby go wozic do toalety. Mial sine uszy, klatke piersiowa, lodowate dlonie i stopy. Głowa byla goraca.Po polnocy nie byl w stanie mowic, nie rozumial lub nie slyszal nas. U tatusia wykryto w październiku liczne przerzuty do mózgu.Odbyl radioterapię mózgu i po 2 tygodniach od zakonczenia zmarl :( na 5 stycznia bylismy umowieni w poznaniu, tato mial otrzymac szczepionke na raka pluc, poniewaz bardzo dobrze zniosl chemioterapie, radioterapie...

[ Dodano: 2011-12-28, 21:47 ]
w czwartek bylam z tata na zakupach swiatecznych, w piatek rano zabralo go pogotowie, a w sobote nie zyl....

maka1982 - 2012-01-03, 17:21

mój brat ostatni tydzień życia spędził pod tlenem, na szczeście w domu, był bardzo słaby, ale codziennie kilka godzin siedział,
w niedzielę około 21 pisał siostrze plan rozprawki, nie miał siły mówić, więc na migi pokazał, aby mu dać cos do pisania, cztery godziny poźniej już nie żył
jeszcze kilka godzin przed śmiercią planował, że następnego dnia rodzice kupią mu część do laptopa, a on sam go sobie zreperuje, czy mógł wiedzieć, że odejdzie? a może nas trzymał jeszcze w nadziei?
miał przerzuty do płuc..... guz pierwotny usunięty z kością(mięsak Ewinga) nie dawał o sobie znać
rosło mu ciśnienie..... krew wylewała się na kolanach i plecach, aż w końcu zalała płuca
przykry widok.... bardzo cierpiał, na szczeście krótko

female - 2012-01-11, 09:39

W niedzielę 08.01.2012 r. po 4 miesięcznej walce moja Mama przegrała z rakiem :(

Jak wyglądało "nasze" umieranie...

Mama traciła apetyt. Jadła niewiele. Od niedawna bolało Ją ucho i okazało się, że ma przebitą błonę bębenkową. Laryngolog przypisał antybiotyk. Po kilku dniach pojawiło się owrzodzenie języka, które przeszkadzało w spożywaniu posiłków.
Ze środy na czwartek Mama miała sen. Widziała siebie ze swoją mamą, jak spacerowały po łące. Opowiadała, że dobrze Jej się oddychało, nie miała duszności, kołatania serca. Babcia powiedziała do Mamy, aby została...mówiła, że było Jej tam tak dobrze... i wtedy obudziło Ją światło z drugiego pokoju, w którym przebywała moja siostra.
W ciągu tych kilku dni nastąpiło ogólne złe samopoczucie. Coś na kształt grypy/przeziębienia. Mamę oblewały "zimne poty", serce kołatało tak, jakby miało wyskoczyć z piersi, pojawiła się duszność spoczynkowa.
Z czwartku na piątek Mama miała niemal bezsenną noc. Miała delirkę i wydawało Jej się, że to przeziębienie. W nocy była tak słaba, że nie miała siły przykryć się kocem, który leżał obok kołdry. Nazwała to całkowitą niemocą. Tak, jakby została sparaliżowana. Rano pojawiła się chrypka i kaszel, duszność i kołatanie serca. W piątek wzięła leki p/grypowe i wyglądała zdecydowanie lepiej. Stała się bardzo drażliwa...
W sobotę rano przyszedł ksiądz (poprosiliśmy o komunikowanie, bo pójście do kościoła na niedzielną mszę graniczyłoby z cudem), udzielił również namaszczenia chorych. Po wizycie Mama zadzwoniła do mnie, abym pomogła się Jej wykąpać.
Przyjechałam ok. 15:00, przygotowałam Mamie posiłek i wszystko zjadła z apetytem. Poleżała w łóżeczku i poszła do toalety. Miała skąpomocz. Przejście 1,5 metra z toalety do łazienki i ogromna palpitacja serca. Wróciłyśmy do Jej pokoju i położyła się ponownie, aby serduszko się uspokoiło.
Poszłyśmy się wykąpać. Może to trwało 3-5 minut. Po kąpieli szybko Mamę wytarłam, ubrałam i wróciłyśmy do pokoju. Mimo chłodnej głowy pot lal się niemal strumieniami, serce znów zaczęło wariować. Oddychałyśmy, niczym przy porodzie i rytm serca powoli wracał do normy. Gawędziłyśmy sobie, ja masowałam Mamie lodowate stopy w mega cieplutkich skarpetkach. Całe Jej ciało było chłodne, mimo ciepłego ubrania, kołdry i grubego koca. Przygotowałam Mamie 2-gie danie, ale nie chciała jeść. Przyszła kuzynka i Mama opowiadała o planach na najbliższe dni. Cieszyła się, że zaczynają się ferie i moja córka znów przyjdzie do Niej "na urlop". Że będą cały czas we dwie i nie będzie Jej smutno. Że we wtorek (dzisiaj) nie chce Jej się jechać do szpitala (ostatnia chemia, TK i USG) i że jest już tym leczeniem zmęczona...że wszystko Ją boli...
Po godz. 18:00 Mama zjadła kolację, wzięła leki, a my z kuzynką poszłyśmy do domu.
W niedzielę miałam do pracy na 2-ga zmianę, tak więc z Mamą umówiłam się, że przyjdę przed 12:00 z obiadem. Siostra tego dnia od rana miała dyżur (pielęgniarka). Rano przed godz. 10:00 siostra wyjeżdżając do pacjentów postanowiła zajechać do Mamy na zastrzyk. Mama leżała na boku. Przykryta kołderką. Nie oddychała. Siostra dotknęła Jej, była cieplutka...tak więc zmarła niedawno...Łóżko było już złożone, Mama miała głowę w drugą stronę. Musiała wstać i może poczuła się słabo i znów położyła...

Przyjechałam chwilę później. Czekając na lekarza umyłyśmy Mamę i przebrałyśmy w rzeczy o które prosiła. Wyglądała bardzo ładnie...tak jakby dopiero co zasnęła...na chwilę...



[wyrazy współczucia w wątku merytorycznym]

kaska28 - 2012-01-13, 14:52

Witajcie czytam wasze wpisy i przypominaja mi sie ostatnie dni i chwile z zycia mego ukochanego tatusia(bylam zawsze oczkiem w glowie taty gdyz jestem jedynaczka).
Moj tatus chorowal na luszczyce bardzo zaawansowaną ,mial 98% ciala pokryte luską,ale mi to nie przeszkadzało,skrobalam go smarowałam a on nigdy nie narzekał.
Pamietam jak na kości ogonowej zrobil mu się wrzodzik a lekarz domowy zapisal delbete w masci -skutkiem czego bylo wypalenie sie dosłownie leja do samej kości.Lej sie powiekszał a tata nie chcial iśc do lekarza wreszcie go prawie sila zaciagłam do onkologa ktory pobrał wycinek i po 2 tyg.diagnoza czerniak zlośliwy skory. Ale szybciutko naswietlania sam jeżdził do Bydgoszczy i odbierał lampy był dzielny !!!W dniu gdy odebral wyniki hist.został dziadkiem tak bardzo sie cieszyl.
Lampy podobno bardzo ladnie zagoily rane no i lekarz wogóle napawał nas nadzieją :-(
Tatuś sie podbudował tym psychicznie i postanowol troszke podleczyc teraz skore.
Pojechal do szpitala dermatologicznego i niestety na drugi dzien dostal zapaści (tak mowili lekarze oczywiscie dermatolodzy)gdy do niego dojechalam mial szczekoscisk ale mnie poznawal,niestety potem potoczylo sie to szybko w czwartek lezal juz w pampersie ,caly czas na dermatologi bo inny szpital nie chcial go przyjac (twierdzili ze ma zaleczyc łuszczyce ,jaka jestem zla gdy to sobie przypomne!)
W piatek mial rezonans i diagnoza przerzuty do mozgu.Juz mnie nie poznawal mial przeblyski swiadomosci wtedy jadl tak szybciutko jak male dziecko nie mogłam na to patrzec jak tak szybko moze wyniszczyc choroba przrciez mialo byc dobrze.
Bardzo chcialam zostac na noc w szpitalu ,przy tacie gdyz lezał sam na sali a ja dojezdzałam do szpitala 50km .Lekarz mówil ze nie ma potzreby przeciez bedzie dobrze
(tak tylko dermatolog skad to moze wiedziec).W sobote rano wychodziłam juz z domu gdy zadzwonił tel.i usłyszalam ze tata umarł o 7:27 .Umierał cała noc z gorączka 45stopni ,nikt nie zadzwonił bym mogła sie pozegnac,a przeciez nie chcialam jechac do domu chcialam byc z nim!!!!
Nie mogę do tej pory sie z tym pogodzic,mam tyle pytań i znakow zapytania DLACZEGO?
Ale jednego nie zapomne gdy tatus jechal do szpitala przytulil mnie i powiedzial ze:
trumna ma byc zamknieta i wrazie co nie chce sekcji zwlok...zganiłam go za te słowa,powiedziałam ze głupoty mówi....
Czy on czuł ze odejdzie nie wiem ale wiem ze nigdy nie daruje sobie ze nie było mnie w ostatnich chwilach przy nim!

tatarka1 - 2012-01-15, 18:03

witam jestem tu nowa osoba po traumatycznych przeżyciach ma razie nie potrafię jeszcze o tym pisać bo w czwartek pochowałam meża. Chciałam wam wszystkim serdecznie podziękowąc ponieważ 23 grudnia kiedy mój mąż żegnał sie ze mną to wiedziałam,że to nadchodzi ale nic ponadto, więc zaczełam szukać i w ten sposób trafiłam na ten profil, który bardzo dobrze mnie przygotował do u............. i wiedziałam czego mogę się spodziewać, już jak maz odszedł i ja to zobaczyłam to zarakło mi jednej rzeczy w etapie u............ opisanejtu na profilu, nie wiem czy potrafię ! ale bedąc cały czas przy męzu dostrzegałam zmiany w jego wyglądzie twarzy ale w kilka sekund po zgonie to co zobaczyłam to był koszmar nie sądziłam,że az tak się wygląd mężazmieni co prawda umierał 16 godz, bo nogi,ręce miał juz zimne od o tej 14, twarz równiez była chlodna jedynie czoło i głowa ciepła, jeszcze raz go ogoliłam, umyłam i ten widok teraz rozumiem,dlaczego w szpitalu lekarze wypraszają i nie pozwalajabliskim byc do końca, ajak pozwolą to dwie godz, po zejściu,
nie kojarzę dokładnie waszych nicków ale ktoś tu pytał robic lewatywę czy jestem za tym ,że nie bo od momentu kiedy chory przestał jeść,i w zasadzie po trzech dniach nie jedzenia przestaje pić to wtedy mój maz przynajmniej się wypróżniał i oddawał co raz mniej moczu [ czyścił się] a dwie doby przed śmiercią nie było juz w worku moczu i bardzo skąpe wypróżnienie, więc nie warto męczyć słabej i chorej osoby.
wiem jedno z własnych obserwacji że przed ś .......chory napierw przestaje jeść nawet płynne pokarmy, po trzech dniach nie jedzenia następuje brak pragnienia wlewamy połyzeczce wody moczymy usta ale po trzech dniach zauważyłam,że maż juz nie łyka i zaczyna sie proces wysychania : wysychaja oczy, śluzówka w nosie, jamie gębowej i tylko słychać strasznie głośny oddech, któy w pewnym momencie jest niby chrabliwy spokojniejszy i co raz spokojnieszy aż.......... Jena z was pisz,że chciała zostać z mamą na noc nie została i wybierając się rano do niej dowiedziała się,żę już mama nie żyje nie wyrzucaj sobie, nie miej pretensji do siebie i nie pytaj dlaczego ja np jestem przekonana,że mój maz nie chciał bym była przy jego śmierci, tak od godz, 14 jak zaczął charakterystycznie oddychać to wiedziała co mnie czeka , śpiewalam ,mówiłam i tak trwało to do 1,30 w nocy - następnie coś mi mówiło wyjdź z psem wyszłam i po pół godz, już oddech męza był inny i znów wiedziałam,że rana nie do zyje głaskałam tuliłam i widziałam grymas meczarni ? cierpienia ? i nie chciało mi sie spać i znów coś mi mówiło połóz się przycupnełam 0 2,15 na fotelu zawinęłam sie w koc i odziwo bardzo szybko zasneła i tak jak zasnęłam to coś mnie o 4,15 obudziło weszłam do pokoju meza i właśnie stało się odszedł ale nie chciał bym była przy nim, obudził mnie jak juz odszedł.
dziękuę wszystkim za waszespostrzeżenia obserwacje naprawdę są nioceniona pomocą szczególnie tym osobom, którym bliska osoba odchodzi w domu. Nie zadawjcie sobie pytań dlaczego? to retoryczne pytanie ,przeciż każda -y z nas robi wszystko by było dobrze, ale ze śmiercią nie sposób wygrać czasem możemy przedłuzyć życie ?męczarnie? cierpienie? badźmy silni i wpierajmy naszych najbliższych w trudnych dla nich chwilach bo tez jestem przekonana,że oni wiedzą, że odchodzą może nie potrafią tego wyraxić, może nie chcą nas urazić ale to czują, mąż mój nie mówił a jednak tak dawał mi do zrozumienia,że w końcu musiałam zaytać czy chcesz juz odejść pokiwała głową tak i wtedy gesty przepraszające,wybaczające itp siły, cierpliwości i nadzieji wszystkim wam życzę i przepraszam,bo tak trochę chaotycznie piszę ale to wszystko jeszcze wraca - medal składam komuś kto taki portal załozył

evita2 - 2012-01-24, 14:03
Temat postu: Jak wyglądało "nasze" umieranie.
Moja Mama zaczęła odchodzić po radiotarapii paliatywnej OUN. Miała przerzuty raka piersi do kości, płuc i mózgu. Wszystkie objawy razem i każdy z osobna rozdzierały mi serce. Cały proces trwał 7 tygodni. Mama wiedziała, że umiera, mówiła nam o tym. Miała bardzo wyczerpujące napady lęku i wezwany do domu psychiatra przepisał silne antydepresanty. Początkowo chodziła z pomocą do łazienki ale była coraz słabsza aż próba podniesienia mamy do pozycji siedzącej zakończyła się klęską. Wysiłek ten sprawił, że Mama nie mogła złapać tchu, po czole spływały kropelki potu tak jakby przebiegła wiele kilometrów. Od tej pory tylko leżała i coraz trudniej było jej poruszyć nogą, ręką, miała bardzo słaby głos. Dopóki trwało leczenie przeciwobrzękowe Dexamethasonem (1,5 miesiąca) jadła, nawet sporo, piła, rozmawiała, oglądała TV. Czasami tylko trudno było jej dobrać odpowiednie słowo i zapominała co chciała powiedzieć. 10 dni przed śmiercią stan mamy gwałtownie się pogorszył: przysypiała, nie mogliśmy je dobudzić, kaszlała, miała chrypkę, ksztusiła się, postępował niedowład, nie mogła sama zmienić pozycji w łóżku, miała zapadnięte gałki oczne, oczy półotwarte, a zrenice skierowane do góry. Nie rozmawiała już z nami, pytała tylko często, która jest godzina. Trzy dni przed śmiercią pojawiła się bardzo wysoka gorączka, powyżej 40 stopni, której nie dało się niczym zbić na dłużej. Próbowaliśmy dwóch antybiotyków, Pyralginy, Perfalganu, nic nie pomagało. Mama odkrywała z siebie kołdrę, było jej bardzo gorąco, nie pozwalała się przykryć. Podnosiła do góry ręce a po chwili opadały ciężko na łóżko. Łapałam te trzęsące się dłonie a Mama po chwili znów je unosiła. Ciało mimo gorączki miała bardzo suche, ani śladu potu, policzki i klatkę piersiową zaczerwienioną. Nie jadła już, piła po kropelce ze strzykawki, nie łykała tabletek. Oddychała tylko przez usta. Miała podłączony tlen, podawaliśmy Dexaven przez motylek. Oddech był bardzo głośny i taki mocny, co kilkanaście minut z płuc dobywał się głośny, przeciągły dzwięk. Sprawiała wtedy wrażenie nieprzytomnej, oczy były mętne, załzawione, niewidzące, powieki jakby pociągnięte wazeliną. Policzki były bardzo zapadnięte, podbródek wyostrzony. Całą noc i dwie poprzednie robiłam okłady i zwilżałam wargi wodą. Ostatniej nocy wezwaliśmy pogotowie ale nie chciano Mamy zabrać do szpitala, podano tylko kolejny raz Pyralgin domięśniowo. Nad ranem Mama mimo temperatury miała lodowate dłonie i stopy ale nie było na nich widać zasinień, miały woskowy kolor, tak samo broda i nos. Sine były jedynie uszy i usta. Pojawiły się krwawe wybroczyny na kolanach, serce biło szybko i głośno. O 8.30 pielęgniarka z hospicjum domowego podała Mamie morfinę, ja o 10.30 podałam drugą dawkę. W tym czasie Mama oprzytomniała, byliśmy przy niej, trzymaliśmy za rękę a ona na każdego z nas po kolei długo patrzyła. Głośny oddech zwalniał coraz bardziej. Klatka piersiowa poruszała się przy oddychaniu zupełnie inaczej niż do tej pory, płytko, takim falującym ruchem. Dwa razy tak jakby Mamą boleśnie szarpnęło i po chwili puściło. O 11.40 oddech zatrzymał się. W ostatniej minucie zmieniała się Mamie twarz, znikały oznaki cierpienia, podkrążone, sine oczy, zaczerwienione policzki. Pojawił się spokój a nawet leciutki uśmiech. Z lewego oka po policzku spłynęły łzy.
Mama odeszła w domu, tak jak chciała, z ojcem i siostrą byłam przy niej do końca. Chciałam umrzeć za Nią a nie wiedziałam kogo o to prosić. Mama tak bardzo chciała żyć. Ostatnie słowa jakie zdołała kilka dni wcześniej wyszeptać i ostatnie jakie byłam w stanie zrozumieć brzmiały: "Trzeba mnie ratować". Starałam się tak bardzo i nie udało mi się.
Wybacz mi, Mamo, że nie miałam dla Ciebie lekarstwa.

emika - 2012-01-26, 22:49

witam was,
czytam wasze posty od maja i zaluje,te tego forum wczesniej nie znalazlam.moja mamusia odeszla w maju po ciezkich paru miesiacach choroby. diagnoza rak piersi, operacja,lampy i na chemie zabraklo juz sily i czasu :cry: wychodze z zalozenia,ze kazdy z nas ma wyznaczony cel i czas przebywania na ziemi jednak czasem czlowiek zaczyna watpic w sens tego wszystkiego widzac ukochana osobe umierajaca w cierpieniu. moja mamusia wychowywala po smierci taty 5dzieci przez 20lat.praca,sters,dbanie o rodzine wypelnialy jej zycie.krotkie zycie gdyz majac 57lat oposcila nas :cry: kobieta silna i tetniaca zyciem zostala w ciagu paru miesiecy zwalona z nog.moze zabraklo jej sily by walczyc o swoje zycie,kto to wie...smierc byla dla niej wyzwoleniem od bolu. nie mogla pogodzic sie ze zmianami jekie rak i przerzuty do kosci,watroby i mozgu w jej ciele i osobowosci uczynily. strasznie bylo na to wszystko patrzec i starac sie dodawac otuchy nie majac juz sily. drazni mnie w tym wszystkim najbardziej to,ze mamusia dala z siebie wszystko i zamiast cieszyc sie zyciem,zwiedzac swiat,cieszyc sie wnukami musiala tak o odejsc.dla mnie to niesprawidliwe gdyz zasluzyla sobie na spokojna starosc i cieszenie sie swoimi osiagnieciami.ja jestem z niej ogromnie dumna :) mam jeszcze zal do lekarza rodzinnego,ze widzac oznaki smierci(plamy na ciele,niechec jedzenia,zaprzestanie brania lekow itp)nie powiedzial nam,ze to juz ostatnie stadium choroby i mamy sie na odejscie mamusi przygotowac.jestem zdania,ze to byl jego obowiazek nas uswiadomic by czlowiek mogl sie przygotowac i zrozumiec dlaczego ona sie tak zachowywala.podnosila rece do gory,mowila duzo o zmarlych,odmawiala pokarmu,lekow i napojow. organizm wylaczal sie :uuu: a my zamiast trzymac ja za rece staralismy sie ja do jedzenia przekonac by nabrala sil,nie zdajac sobie z tego sprawy ze jej chyba krzywde robilismy.przd smiecrcia zasypiala ciagle,nie kontaktowala za bardzo i byla rozdrazniona.zegnala sie ze wszystkimi,pytala sie czy czuejmy sie bezpieczni w naszych zwiazkach,dziekowala za wszystko co dla niej uczynilismy.chciala chyba odejsc wiedzac,ze nam jej dzieciom jest dobrze. zmarla niestety w szpitalu gdyz jej stan sie bardzo pogorszyl i trzba bylo transfuzje krwi zrobic.juz jej nie doczekala i nie musiala sie meczyc.to jest straszne,5dzieci a ona umarla sama w obcym i okropnym miejscu :-( my chcielismy dla niej jak najlepiej a zostawilismy ja w tak waznym momecie sama.mam przez to wyrzuty.po smierci wygladala jak aniol i miala usmiech na twarzy :) to dodalo mi sily.

azzazzum - 2012-01-27, 01:22

Witam nie wiem dlaczego trafiłem na te forum i dlaczego je czytałem ale myślę że jest to jakiś znak :(
Nazywam się Paweł mam 17 lat i mój tato prawdopodobnie umiera :(

Zaczęło się od wymiany nefriksów u urologa (Cewniki do nerek) kiedy przyjechaliśmy do domu po całym dniu latania po szpitalu i załatwiania spraw tata położył się i zaczął podnosić nogi, poneiważ postanowił że wezmie sięza siebie aby odzyskał włądze w nogach. Po którymś ruchu poczuł ból w brzuchu i od tego czasu się zaczęło ....

Tato zaczął wszystko zwracać woda nie zdążyła zleciec do żołądka on ją zwrócił tak samo było z jedzeniem. Mama wezwała lekarza rodzinnego od skierował tatę do szpitala rejonowego i tu dopiero się zaczeło ...
A zapomniałem napisać że tata miał niby guza na tyłku który strasznie go bolał i w szpitalu onkologicznym zrobili mu biopsję która wykazała że jest to ropień.
Wracając do szpitala rejonowego pierwsze wejście i lekarz z mordą co pan tu robi mama mówi że skierowano tatę do szpitala rejonowego w celu leczenia tego ropniaka on spojrzał na tyłek i powiedział to jest przerzut na miednice i naciek na kość i chciał wysłąć tatędo domu. Mama zaczeła walczyć że skierowano ją tu i biopsja wykazała że jest to ropniak po namowach mamy rozciął to i ropa aż żygła na niego. Przyjęli tate na oddział chirurgi mama poszła do tego lekarza spytać o stan taty on oburzony powiedział że zostało mu 3 dni życia i nic nie będą robić. Mama strasznie to przeżyła i była wykończona psychicznie. Miną kolejny dzień i tato nic nie mógł jeść i pić choć bardzo tego pragnął ale od razu zwracał :(
Mama poszła spytać się dlaczego nie dostanie żadnej kroplówki skoro nie je i nie pije mówiła że jest odwodniony. On krzykną na mame że pacjent ma dosyć wody w brzuchu i jest mu niepotrzebna oraz wyzwał ją kim pani tu jest aby mówić mu co ma robić. Mama powiedziała że skoro nic nie pije powinien być nawodniony wtedy 2 lekarz powiedział czy pani wie co to jest kroplówka na to mama że morze wie morze nie ale skoro nie pije powinien dostać. Od razu przynieśli mu 3 kroplówki po 1h przychodzi lekarz i bezczelnie się pyta mamy czy jest pani zadowolona z uśmiechem na
pysku no i wtedy nei wytrzymałem i chciałem dać mu w morde ale powstrzymała mnie siostra. No co za bezczelny gnój co on sobie robi z człowieka , na końcu wyszło że to ordynator i powiedział że nie potrzebują tu leżących pacjętów.
Nadchodzi 3 dzień dokładnie 26.01.2012 mam o 11 jedzie do taty patrzy nawalone jedzenie od 2 dni skisłe masło!! miska cała w rzygach aż kipi, ja sie pytam gdzie jest tu obsługa do cholery!? Tata ciągle chciał raz siadać raz leżeć w pewnej chwili pwoiedział zababrzcie mnei do domu mama poszłą załatwićto z lekarzem i się zgodził. Wszystko już przygotowane zpakowany i tylko czekaliśmy na karetkę. Tata postanowił usiąść i keidy usiadł zaczął się dusić mama poleciała szybko po lekarza i przywieźli mu tlen. Od tego czasu wszyscy zaczęli latać wokół niego jak nigdy ten hamski lekarz nawet zaczął głaskać tatę.
Mnie wtedy nie było mama zadzwoniła do mnie że jest żle obdzwoniłem siostry i jechaliśmy do szpitala siostra prowadziła z płaczem prawie mieliśmy wypadek na rondzie bo nie patrzyła gdzie jedzie. Czekaliśmy na najgorsze ale z czasem się poprawiło odłożył tlen i zaczął rozmawiać z nami byłą to godzina około 19. Pożegnaliśmy się i powiedzieliśmy z siostrami że rano przyjedziemy (Mama została tam na noc).No i tak czekam do tego rana i piszę te wypociny ;/ Boje się zasnąć oraz telefonu :(
Po przeczytaniu wypowiedzi dużo rzeczy się zgadza ;/ tacie jest raz ciepło raz zimno ma zimne ręce oraz nie leci mu mocz do worków, ma wysadzony brzuch i takie wilcze dzikie oczy. Powiedział nam dziś że nie chce zostawić takiej ładnej rodziny nikt nie wytrzymał i każdy płakał :( Mam cały czas nadzieje na cud że tata wyzdrowieje mam dopiero 17 lat i tata jest mi bardzo potrzebny choć czuje że nie spełniłem swoich obowiązków jako syn :(
Olewałem taty chorobe pytałem się tylko jak się czuje i wychodziłem z przyjaciółmi.
Kiedy wracam do tego bardzo żle z tym się czuje że nie byłem z nim w trudnych chwilach.
Kiedy wspominam jak byłem z tatą ryczeć mi się chce że już tego nie będzie ...
Ojciec był dla mnie zawsze wyjątkowy zawsze dawał mi więcej niż siostrą a ja tego nie doceniałem obawiam się że byłem najmniejszą podporą dla taty :(
Mam wyrzuty sumienia i jeśli tata umrze nei wiem jak to przeżyje mam nawet myśli aby się zabić ....
Powiem szczerze że trochę mi lżej jak to napisałem i może ktoś skorzysta na tym co napisałem a może inny skrytykuje o błędy ort itd.
Cały czas mam nadzieje że tata jednak wróci do zdrowia.

No nic będę już kończył bo trochę nabeczałem pisząc to...

[ Dodano: 2012-01-27, 01:27 ]
Zapomniałem dodać że tata ma 60 lat i choruję od 2 lat.
Zaczęło się od prostaty poszło na węzły chłonne,kości,miednice.
Lekarz powiedział że gdyby miał 70-80 lat pożył by dłużej ponieważ na młody organizm niby szybciej idą przerzuty.
Tata przeżył tyle że nie jeden by się już poddał i nadal ma nadzieje że wyzdrowieje i to nas buduje. Każdy z rodziny jest pełen podziwu że tyle wytrzymał zabiegów,radioterapi,chemi,bjopsji itd.

daria86 - 2012-01-27, 19:04

Chyba jestem gotowa by także coś tutaj napisać, mój ukochany dziadek odszedł 18.01.2012. Dziadek pojechał do szpitala na neurologie, na konsultacje z neurochirurgiem. W skrócie dziadek miał operacje na usunięcia raka prostaty i węzłów chłonnych (2007), 03.06.201 (w moje urodziny) dziadkowi usunęli nerkę z powodu nowotworu, wtedy usłyszałam najpiękniejsze wszystkiego najlepszego niezapomniane tego nigdy. Była chemioterapia zapobiegawcza bo niby wszystko wycięli. w listopadzie dziadka przyjęli na nefrologie z powodu jakiejś bakterii w nerce, wtedy po zrobieniu usg wyszło,ze dziadek ma wznowę w loży po usuniętej nerce. Zrobili biopsje i okazało się, że to nowotwór złośliwy. Ostatnio pod koniec roku dziadek zaczął narzekać na ból pleców i zaczęło się 6 stycznia dziadek upadł i nie mógł wstać, nogi mu odmówiły posłuszeństwa. Zaczęły się pampersy, było coraz gorzej ból pleców się nasilał, neurolog podejrzewał przerzut do kręgosłupa, po TK nie byli pewni, zrobili rezonans na oddziale neurologii. Wtedy okazało się najgorsze ok 60% kręgosłupa było zajęte, dziadkowi zaczął dokuczać ból karku. Dwa dni przed śmiercią było dobrze dziadek był uśmiechnięty siedział bo wtedy najmniej bolało. Na drugi dzień, dziadek miał problemy z oddychaniem, zaczęła mu cierpnąc lewa ręka. po południu jak przyszłam z mamą porozmawiałyśmy z lekarką, mnie wkurzyła bo powiedziała,ze dziadek umiera, w tym czasie z dziadkiem był mój narzeczony i dziadek wtedy powiedział,ze pewnie Darunia (ja) zaraz zrobi porządek z lekarzami. Po chwili było gorzej dziadek miał widoczne duszności był coraz słabszy drętwieć zaczęła też ręka lewa. Masowałyśmy mu ręce z mamą, głaskałam dziadka, przytulałam nie chciałam myśleć o najgorszym. Pożegnałyśmy dziadka powiedziałam wtedy, że jutro na pewno będzie lepiej i będzie dziadek się lepiej czuł. Przez cała noc nie mogłam zasnąć, budziłam się, myślałam o dziadku. Po 5 jak mama wychodziła do pracy prosiłam,żeby zadzwoniła do pielęgniarek, mama powiedziała,ze później bo teraz pewnie dziadek śpi. Poleżałam chwile i postanowiłam zadzwonić. Usłyszałam wtedy,ze miałam przeczucie bo dziadek przed chwilą zmarł. Poczułam jakbym dostała czymś ciężkim po głowie, Pielęgniarka powiedziała,ze dziadek dostał swoje leki, że duszności przeszły. Powiedziała,że usnął i odszedł śpiąc. Może się mylę, ale sądzę,że dziadek przyszedł do mnie i chciał żebym to ja pierwsza się dowiedziała. Jestem jego jedyną wnuczką i między nami była wyjątkowa więź. W przyszłym roku biorę ślub dziadek miał mnie zaprowadzić do ołtarza. Jutro minie tydzień od pogrzebu, a ja ciągle płaczę i nie mogę się pogodzić z jego odejściem. Wiem, ze teraz dziadka nic nie boli, sądzę, że 3 raz wygrał walkę z rakiem tym razem na zawsze. Bardzo mi go brakuje nie mogę się pogodzić,że już go nie zobaczę. Pisząc to płaczę, nie wiem czy kiedykolwiek pogodzę się z jego śmiercią, bo czuję jakby mi ojciec odszedł.
azzazzum - 2012-01-28, 11:51

Pierwsza nieprzespana noc za mną :(
Bałem się przewrócić z boku na bok ;/
Tak bardzo chciał do domu a teraz już go w nim nie będzie :(
Mama ostrzegała mnie że może być agonia a wtedy abym lepiej nie był bo widziała jak babcia umiera w agoni;/ a on tak spokojnie umarł.
We wtorek pogrzeb nie wiem jak to wytrzymam ;/
Czuje się dzisiaj jak bym był na kacu ;/ 3 ketonal a głowa nadal boli ;/
Chciał bym mieć już to wszystko za sobą.
Dziękuje za wsparcie te forum uświadomiło mi że tata naprawdę umiera a miałem jeszcze nadzieje ;/
Od 15 tata przepraszał moje siostry za to że muszą patrzeć że wymiotuje był taki grzeczny i świadomy.
Powiedział że nie mamy się bać że nas zostawi, ponieważ każdy z jego rodziny żył około 70-80 lat.
O 16 wszystko się zaczeło tata dostał straszne bule zrywał z siebie ubrania mama musiała kropić go wodą bo było mu tak gorąco. Był na pół przytomny chciał się przesuwać bardziej na bok a już nie było jak bo by spadł ale on jakby nie rozumiał ;/
Ciągle chciał się przewracaćz boku na bok, chciał siadać wkońću półprzytomnego posadziliśmy go ale ten widok był okropny tata miał straszne guzy na brzuchu, fałdy wody aż było jąsłychać jak się przelewa ;/
Te jego nie domknięte oczy;/ po tych katuszach o 20 jakoś się uspokoił i usnął.
O 21 przyjechały jego siostry i jego szwagier tata nawet podał ręke szwagrowi i zaraz poszedł spać.
o 21 położyliśmy sięz mama (Pielęgniarki nam pozwoliły spać na łóżkach).
o 22 postanowiłem się czymś zająć i bawiłem się telefonem usłyszałem chlupnięcie wody i oddech taty ustał :( spojrzałem na zegarek 23.26 ;/
Tata urodził się w Styczniu, ożenił się w styczniu( w niedziele rodzice mieli by 29 rocznice) i zmarł w styczniu :(
Teraz wszyscy mi mówią że muszę szybko dorosnąć i zastąpić tatę ;(
Tata umarł na tym samym oddziale co jego ojciec.

Jak to mama mówi każdy ma swoją świeczkę która kiedyś się wypali ;/

soja - 2012-02-02, 23:08

Po śmierci mamusi postanowiłam zostać wolontariuszką w hospicjum i na dzień dzisiejszy mogę powiedzieć, że śmierć w 99 % przychodzi tak samo . Mam na myśli jej nadchodzące oznaki . To się zawsze odbywa tak samo . Takie pewne oznaki, bardzo czytelne to wg mnie : zasinienie czubków palców u rąk i nóg ( pierwsza chyba najbardziej widoczna oznaka umierania ), ciało chorego w dotyku staje się chłodniejsze niż normalnie , twarz jakby się wydłuża , zmienia się oddech , chory ok. 3 dni przed śmiercią przestaje jeść i pić, chory przestaje oddawać mocz, stolec często schodzi, bo organizm się chce do końca opróżnić , można - kilka godzin przed śmiercią wsłuchując się powłoki brzuszne chorego stwierdzić, że nic nie słychać tzn. że perystaltyka jelit ustała i przestały one pracować, często chory jest bardzo niespokojny - nie może sobie znaleść miejsca na łóżku, jeśli chory nie był świadomy ( ciągły sen, zamknięte oczy ), często kilka chwil przed śmiercią oczy chorego szeroko się otwierają ( nieobecny, daleki wzrok ) .

[ Dodano: 2012-02-02, 23:21 ]
http://www.forum-onkologi...p=100518#100518
I jeszcze jedno - choremu nie da się zmierzyć ciśnienia krwi, staje się niewyczuwalne . Oprócz tego spada drastycznie poziom glukozy .

Dove8 - 2012-02-19, 17:49

Jestem z wami niecale 2 tyg na tym forum. Najpierw tylko czytałam, teraz postanowilam napisac. Na poczatek powiem ze ludzie ktorzy zalozyli te forum to ANioły, najbardziej przydatna rzecza z jakiej tu skorzystałam to... jak rozpoznac, ze to juz niedlugo....
Nasz ukochany Dziadek mial wycinany jeden plat pluca, chyba prawego w 2006 r. Lekarze powiedzieli nam ze bedzie zyl 5 lat. W ubiegly wrzesien minely owe 5 lat, cieszylismy ze Dziadek jest z nami i nic mu nie dolega. Przed swietami w grudniu zaczal sie straszny kaszel, non stop. Dziadek nigdy nie chodzil do lekarzy, wiec postanowilismy w tajemnicy wezwac lekarza, ze niby to taka wizyta, dla osob ktore sie dlugo nie stawiaja u lekarza. Dziadzius uwiezyl.Pani dr dala skierowanie do Prabut. Dziadek pojechal tam na poczatku stycznia, po paru dniach mielismy diagnoze,rak plaskonablonkowy, CHOLERNE RACZYSKO, ktore zajmowalo prawie cala tchawice-pluca byly czyste. Dziadek czul sie najpierw lepiej, pozniej byl juz tylko z tlenem. Kazano nam zabrac Dziadka, podajac term zgloszenia do Olsztyna na naswietlanie za 2 tyg. W tym czasie Dziadek byl tydzien w szpitalu, gdyz byl bardzo slaby, malo jadl, dusil sie. W koncu po ok 3 tyg od diagnozy Dziadek pojechal do Olsztyna, gdyz tak polecil lekarz. na nastepny dzien byl juz w domu.
Wracajac z Olsztyna, po naswietlaniach mowil do babci ze jakos dzwinie widzi...Przespał noc w domu nie jedzac i nie oddajac moczu. Przyjechała karetka i zabrala Dziadka na OIOM. Lekarz odrazu powiedzial ze stan jest krytyczny, ze zostalo Mu PARE GODZIN-gdyz woda i krew zalew mu wnetrze!!!Dziadek byl przytomny, i wtedy usłyszalam to bulgotanie w klatce piersiowej, straszne wysuszone usta. Dzieki temu co tu wyczytalam, pomagalam mu jak moglam. Na poczatku chcialam mu zwilzyc tylko usta, lecz gdy zobaczyl ze trzymam butelke wody łapczywie zaczal pic. Co pare chwil podawalam mu wode, pozniej juz nie trzymal butelki. Mowil ze mu strasznie słabo, na poczatku chyba nie zdawal sobie spr ze umiera.Pomagalam zmiecniac mu pozycje bo juz nie mial sil sie przekrecac, od rana do ok 15 byl jeszcze przytomny. Caly czas trzymalismy go za reke. Gdy Dziadek przyjechal do szpitala mial puls 115, ktory caly dzien powoli słabł. Pielegniarki pomagaly nam ulozyc Dziadka na łóżku, pozniej poprosilam aby sciagnely juz cisnieniomierz, ze i tak juz nie mierzy cis.a uciska Go. Puls wynosil 66-65. Dziadek juz nie reagował, nie oddawal moczu, mial zimne rece, oczami nie ruszał, powiekami tez nie. WTedy ok 15 prawdopodobnie doszlo do uszkodzenia mozgu...Dziadzius powoli odchodzil, słabl z min na min, oddech juz nie byl bulgocacy, tylko taki mechaniczny, palce u rak robily sie sine. PO tym wszytskim wiedzialam ze Dziadek naprawde umiera. I wiedzialam ze zostane z Nim do konca, trzymajac go z Bratem za rece i tuląc sie do niego. Dziadzius o 18.30 odszedl od Nas, nie cierpial juz, tylko lezal i patrzyl przed siebie. Za godzine minie pierwsza doba bez Niego, a ja ciagle mam przed oczyma jego twarz, jego oczy. Nie wyobrazam sobie ze mogloby mnie nie byc przy nim. Pielegniarki daly nam jeszcze godzine po smierci Dziadka na pozegnanie z Nim, moglismy ulzyc swemu cierpieniu mowiac do Niego nie patrzac juz na to straszne cierpienie.
Lekarz powiedzial ze na ten stan choroby mial lekką smierc, ominelo Go uduszenie, odchodzil powoli gasnąc z min na min...
Zastanawia mnie jedno-po co lekarz wypisujac go w czwartek ze szpitala i kierujac do Olsztyna zgodzil sie na naswietlanie, skoro na wypisie napisal Dziadkowi:ostra niewydolnosc nerek. Czy mialo to sens, przeciez i tak nie wydalal nic z siebie, a w Olsztynie przeciez byl naswietlany. Czy moglismy byc z nim dłuzej choc pare dni? Nie dowiemy sie juz niczego, zdaje sobie spr ze byl to stan juz bardzo zaawansowany tego zasranego raka. Ale Olsztyn i tak nic nie wniosł pozytywnego...
Drugie moje pyt jest takie czy byl to obrzek mozgu od tych kroplowek, czy Dziadek moze juz mial przezuty do mozgu, bo pytał sie mnie w szpitalu gdzie jest. Z drugiej str moze dobrze ze nastapil obrzek, bo byl nieswiadomy i tak niecierpial juz... Nie wiem juz nic... Jedno jest pewne to dzieki temu forum wiedzialam ze koniec jest bliski i zostalam z Dzadkiem caly dzien.



Dziadku.....bo swiat sie pomylil....18.02.2012 18.30 Kochamy Cie-Opiekuj sie Nami

monika10009 - 2012-05-26, 19:11

Tata słabł z dnia na dzień.Około dwóch tygodni przed śmiercią Tata widział swoich zmarłych rodziców i braci,wciąż wstawał i czegoś szukał,był bardzo pobudzony.Po tygodniu już nie wstawał do łazienki,kilka dni pózniej nie chciał już jeść,tylko pił z łyżeczki.Nie chciał tabletek ,wypluwał je.Ciężko Mu było przełykać.Trzy dni przed śmiercią poprosił o księdza.Dzień przed śmiercią leżał z otwartą buzią i co jakiś czas brał głębsze wdechy.W ten straszny dzień rano,gdy mama podała lekarstwa wszystko mu wypłynęło z powrotem.Buzia cały czas otwarta i głębokie oddechy,cała klatka piersiowa podnosiła się i opadała.Zauważyliśmy sine dłonie i stopy.Pielęgniarka była o 16.00 i nie mogła zmierzyć ciśnienia,było bardzo niskie.Zawołał moją siostrę,a gdy ona powiedziała,że jest przy Nim,to głęboko westchnął i o godzinie 18.00 przestał oddychać.
Odszedł od nas spokojnie. :cry:

gorzkajakmokka - 2012-06-14, 23:55

(rak płuc z przerzutami do mózgu)

Stan Tatusia pogarszał się stopniowo. Kilka dni przed śmiercią:
- Sen z którego było bardzo ciężko wybudzić Tatę
-Chęć wstania, pójścia do toalety- jednak kompletny brak sił na to ( Tatusiowi udawało się jedynie usiąść, siedział chwilę i kładł się ponownie).
- Odmowa przyjmowania posiłków i napoi, podczas karmienia zaciskanie ust, odwracanie głowy ( kilka dni przed śmiercią próbował jeść, ale tak jakby nie umiał tego przyjąć/przełknąć, później odpuścił zupełnie).
- Nieprzytomny wzrok, niedomknięte oczy, większość czasu z brakiem logicznego kontaktu, czasami przytulił, objął, warknął , ale bardzo rzadko. Większość rzeczy i czynności była już obojętna.
- Od dłuższego czasu tato nie interesował się telewizorem, wnukiem i rzeczami, które normalnie lubił - żył w swoim świecie.
-Kilka dni przed śmiercią spuchnięte nogi, w jakieś krostki. Później opuchlizna zeszła i były takie chude, suchutkie ... :(

Ostatni dzień:
-Tato nie oddawał moczu.
-Nie budził się.
-Kiedy zwilżałam mu usta i poczuł, że wcieka kropla wody to zaciskał mocno wargi.
- Zaczął głośno oddychać, wszystko w środku bulgotało. Cały aż chodził od tych ciężkich i mocnych oddechów.
-Niedługo przed zrobiły się delikatne pajęczynki na nogach a palce u dłoni zaczynały sinieć.
Później były już tylko coraz cichsze oddechy. Na koniec tatuś zamknął usta, uronił łzy i odszedł. W między czasie łapał jeszcze 3 ostatnie oddechy.

Tęsknię za nim :(

gizela79 - 2012-06-22, 20:01

Moja mamusia odeszła 7.06 2012....w hospicjum-nie zdązyłam dojechać do niej.....
ale przed śmiercią mamusia miała sine zapadnięte oczy.skóra na rękach była bardzo sucha,mimo nakremowania,w niektórych miejscach na nogach miała sine plamy....co mnie zadziwiło miała apetyt i to bardzo...jadła wszystko....Powiem tylko ,że nie potrafię się pgodzić,ze już jej nie ma.....nie ma nocy bym za nią nie wyła....:(

AsiA. - 2012-07-25, 23:46

jolapol napisał/a:
moja mama umierała 5 dni. zadziwiwjące jest , że nawet w ostatnim dniu- już od 3 dni bez świadomości i z pampersem- podczas czynności pielegnacyjnych objawiała zawstydzenie. krepowało ją rozebranie i próbowała zasłonić się reką. do konca próbowałam zachować spokój i optymizm, mimo ze za drzwiami wyłam . przy mamie - delikatnośc, sciszony głos,


jolapol

Z moją Mamusi też tak było...
Do ostatnich dni broniła majteczek jak twierdzy-wszystko chciała robić sama.Miała założone pieluchomajtki jednak wciąż wstawała i próbowała chodzić do toalety. Ostatni raz udało nam się zaprowadzić Mamusię do toalety w niedzielę rano a w poniedziałek juz zmarła [no]
Ostatnie 5 nocy i dni nie spałysmy wcale.Mamusia byla bardzo niespokojna wciąż chciała wstawać,siadać ,gdzieś wychodzić...
Kontakt z Nią był bardzo utrudniony,wciąż spoglądała do góry jakby coś tam widziała...
Bardzo dużó piła szczególnie zimne napoje.
Często tez mówiła że napiłaby się piwka,więc dawałam Mamusi troszkę.
W ostatnim dniu(w poniedziałek rano) spytała się: "co dzisiaj jest" powiedziałam,że poniedziałek a Mama nadal pytała "co dzisiaj jest" więc powiedziałam,że poniedziałek 25 czerwca 2012r. i wtedy już nie pytała dalej...
Podobno chorzy w dniu w którym mają od nas odejść pytają o daty-tak mi powiedziała pielęgniarka z hospicjum domowego,która wiedział,że Mamusi odejdzie w asnie wt ym dniu...
Aha był jeszcze jeden taki dziwny momencik w zachowaniu Mamusi przed smiercią. Wponiedziałek rano mimo tego,że mówiła bardzo niezrozumiale w pewnej chwili zaspiewała cyt. " Mamoooo mojaaaa"
Bardzo mi to utkwiło w głowie i myslę ,ze poprostu zobaczyła juz swoją Mamusię,która po Nia przyszła :cry..:

Ja również musiałam być przy Mamusi silna i opanowana,nawet czasami zażartowałam,ale wychodząc z pokoju a szczególnie kłądąc się juz spać nie dawałam rady-ryczałam jak wół,nie mogłam opanować łez...
Świadomość ,że czekasz na smierć najbardziej ukochanej osoby na świece jest czyms czego nie da się opisać słowami,czymś czego ten kto tego nie przezył nie zrozumie...
Minał juz m-c od śmierci Mamusi a ja nadal wieczorami wyję i nie może to do mnie wszystko dotrzeć

ana7 - 2012-07-26, 19:05

Po dwóch dniach w agonii Bratowa dziś przed południem zmarła...

Charakterystycznym objawem, które pomogło mi rozpoznać że koniec już bliziutko to to co pzreczytałam tu na forum:
- zimne, lodowate stopy, a resztę ciała miała ciepłą, mimo założenia skarpet i pocierania stóp nadal miała zimne, z każdą godziną były inne, zaczynały się robić bordowe miejscami, a potem zaczynały Jej sinieć pale u rąk...

To trudne i strasznie ciężkie patrzeć jak bliska osoba walczy o każdy oddech...z oczu płynęła Jej łza...

erin29 - 2012-07-26, 19:34

Czas abym Ja też coś dopisała .
Ostatnia noc spędzona na materacu obok łóżka Mamci .
O godź 4:30 Mamusia zaczęła inaczej oddychać i tak już zostało
Wtedy już cały czas siedziałam przy niej .
O 6 :30 palce u rąk zrobiły się sine ( powiedziałam Ojcu że Mamci zostało maksymalnie 8 godzin )
Później palce zrobiły się normalne .
Zsiniały z powrotem 40 minut przed śmiercią .
Mamcia przez cały czas miała pół przymknięte oczy .
Oddechy zaczęły zwalniać 10 min przed śmiercią , na trzy minuty przed Mamcia otworzyła zupełnie oczy . Patrzyła na Mnie a ja dławiąc w sobie płacz zapewniałam Ją że sobie poradzę i że dzielnie walczyła - ale już nie trzeba .
Gdy do domu wszedł Mój Ojciec Mamcia zamknęła oczka - Jakby nie chciała więcej oglądać człowieka który przez tyle lat Ją katował .
Ojciec chwycił Mamę za rękę i wołał jej imię , a Mama tak strasznie zaczęła łapać oddechy .
Kazałam mu puścić Mamcię i dać jaj odejść w spokoju .
Pogłaskałam Ją po policzku mówiąc do ucha " Idź Mamusiu tam już wszyscy na Ciebie czekają .
Wtedy mamcia wzięła swój ostatni oddech :cry:
Nie popłynęła ani jedna łza - Pewnie nie chciała dać Ojcu satysfakcji .

Niedługo miną 4 miesiące od jej śmierci , a Mnie dalej zdarza się wyć w poduszkę .

Mamciu Gdybyś była tutaj pewnie już chodziłybyśmy na grzyby :uuu:

kuli - 2012-08-14, 11:22

Wątek ten znam już prawie na pamięć .Czytałam go wiele razy ,wylałam morze
łez .Zastanawiałam się czy ze mną jest coś nie tak ,że czytam właśnie ten wątek ,czy przypadkiem podświadomie nie czekam na to co się zbliża.
Nie wiem czy dobrze robię opisując właśnie ten temat,przecież tak bardzo intymny .Jednak czuję potrzebę opisania ,a może czekam na jakieś podpowiedzi ?Sama nie wiem :cry:
Mama moja choruje na czerniaka z przerzutami do żołądka i do wątroby,a być może i do innych narządów.Od 2 miesięcy mama jest unieruchomiona w łózku,po udarze została prawostronnie sparaliżowana.Nie mogłam się z tym pogodzić ,nie wierzyłam ze ją to spotkało.Przecież sam nowotwór to dramat a jeszcze ten paraliż :uuu:
Trzy tygodnie temu stan mamy się pogorszył ,trudno określic co tak naprawdę się wydarzyło ale mama zaczęła tracić z nami kontakt,ciśnienne spadało .Zabraliśmy mamę do szpitala.Tam stwierdzono niewydolność nerek i być może drugi udar ,lub przerzuty do mózgu (opisałam to w swoim wątku)Po trzech dnach zabraliśmy mamę to domu.Nie mieliśmy żadnych zleceń ,oprócz a może aż zleceń
przeciwbólowych .Zmieniono mamie leki ,odrzucono tramal a przykleili plaster durogesic 75.Okazał się o wiele skuteczniejszy .
Czytając ten wątek o umieraniu ,zauważyłam większość objawów u mamy już 3 tygodnie temu .I sama nie wiem co o tym myśleć .W ciągu jednego dnia przestała przełykać ,wodę zakraplamy pipetką .Większość czasu mama ma zaciśniętą szczękę ,nie ma mowy o wyczyszczeniu jamy ustnej.Jak śpi buzię otwiera ,a jak tylko coś chce się włożyć,dotknąć- zamyka .Nie potrafi odpowiedzieć tak,nie .Kiwnąć chociażby głową ,żebym wiedziała czy coś jest nie tak .Tak trudno wtedy coś jej pomóc ,pojękuje a ja zadaje pytania na które i tak mi nie odpowie,nie potwierdzi .I nie wiem czy chce pić,czy coś boli czy może gniecie .
Z innych objawów ,które wystąpiły prawie 3 tygodnie temu to maleńka ilość moczu i to granie w płucach .Ogromna ilość wydzieliny ,którą mama nie mogła odkaszlnąć .Do tego wysoka gorączka .
Między czasie zapisałam mamę do hospicjum ,przyjechała doktorka,obsłuchała mamę i zapisała dożylnie antybiotyk,dexaven i furosemit .Powiedziała "mama odchodzi"...
Jeszcze tego samego dnia moczu ze 100ml skoczyło na 1500.Gorączka ustąpiła a wydzielina zniknęła .Jednak mamusia jest bardzo słaba,śpi z półotwartymi oczami i otwartą buzią .Śpi 2 minuty,budzi się i znowu zasypia .Tak cały dzień.
Od tych 3 tygodniach jest tylko na kroplówkach o przełykaniu nie ma mowy .Czy możliwe ze objawy które u innych występują 3 dni przed ,u mojej mamy wystepują wcześniej ?Jak to rozpoznać ,przecież już i tak leży osłabiona od dawna ?Chciałabym wiedziec wcześniej,chciałabym być w tym momencie z mamą i trzymać ją za rękę .Nie wydaruję sobie do końca życia jak nie będę z nią ,po prostu muszę .Nie mieszkam z mamą ,pracuję ale cały mój wolny czas siedzę przy jej łózku .Głaszczę ,trzymam za rękę i pielęgnuję .Jednak słowa grzęzną mi w gardle ,tyle bym chciała jej powiedzieć a nie mogę .Za każdym razem obiecuję sobie że będę coś do niej mówiła,opowiadała o czymś ,żeby nie czuła pustki.Jednak jak przychodzę to pustka w głowie ,nie mogę się z tym uporać ,mam okropne wyrzuty :-(
Jednak najbardziej boli fakt ,że to właśnie mamusia od dawna nie moze nic powiedzieć ,są to tylko niezrozumiałe dźwięki .To stało się tak nagle ,nie miała okazji wypowiedzenia się czego pragnie ,a może chce coś wiedzieć a ja o tym nie wiem :-(

1307 - 2012-08-18, 17:54

Mój Tatuś zmarł 12 sierpnia. Objawy zbliżającej się śmierci to brak apetytu, chudnięcie, sinienie opuszków palców,zapadniete oczy...cierpię ...
gumtree1910 - 2012-08-24, 21:26

Witam Wszystkich!

Nie wiem jak zacząć trudno pozbierać myśli. Tata choruje na raka płuc. W marcu 2012 roku zakończył chemioterapię - nic nie pomagała, szkodziła miał problem z krwinkami.
Od tygodnia zauważyliśmy brak apetytu - dzisiaj zjadł 2 kanapki i jogurt, nie chciał nic więcej. A jeśli mama pytała czy nie zjadłby czegokolwiek - prosił - odwlekał jedzenie na później a potem rezygnował. Pije wodę , oddawał dzisiaj 2 razy mocz. W związku z uporczywym kaszlem co chwilę zmienia pozycję z leżącej na siedzącą. Kiedy mama proponuje , żeby się położył denerwuje się. Zaczyna mówić bardzo niewyraźnie, każde słowo jest dla Niego bolesne... Cały czas się poci , podczas kaszlu z ust wydobywa się bardzo nieprzyjemny zapach... wszystko odwleka na jutro , golenie , mycie , jedzenie... czytając wcześniejsze posty jestem przekonany , że tata od nas odchodzi ... nie przyjmuje żadnych leków ( poza paracetamolem ) - nie leczył się paliatywnie - taka jego wola. Nie chce umierać w szpitalu, jesteśmy z nim w domu. Nie przespaliśmy wczorajszej nocy , w ogóle nie spał - dopiero nad ranem usnął na kilka godzin... sam mówi , że to już czas , że odchodzi.............................................................. Wypisując to wszystko jestem pewien , że to proces umierania - ale chyba potrzebuję potwierdzenia , kogoś z forum - łatwiej będzie mi się do tego przygotować - obserwować tatę ... być przy nim. Nie wiem czy to dobry pomysł - miałem taką potrzebę i napisałem ten post . Pozdrawiam

[ Dodano: 2012-08-24, 22:28 ]
Prosiłbym o pomoc - jakieś wskazówki - czy wzywać pogotowie ? czy prosić pogotowie o jakieś leki ? nie wiem jak najlepiej zachować się , aby nie przeszkadzać mu w odejściu...

[ Dodano: 2012-08-25, 07:21 ]
Tatuś odszedł od nas 2 godziny później ....
o 0:20...
dziękuję za wątek dzięki któremu mogłem razem z mamą być w trakcie jego odejścia...
proszę o siły dla mnie i rodziny...

siluete - 2012-08-25, 12:11

U mojego Taty wszystkie symptomy następowały książkowo po prostu. Miał raka głowy trzustki z przerzutami do płuc. Najpierw słabnięcie. Ciągła zadyszka. Przestał sam wychodzić na dłuższe spacery. Pomimo tego, że ciężko mu było chodzić to brał samochód i wszędzie nim podjeżdżał. Kiedyś poprosiłam "Tato nie jeździj samochodem, jesteś za słaby teraz i może Ci się coś stać". A on mi na to "a co mi zostało? Ja już nie mogę chodzić". Pomagał sobie kijkami do nordic walking. Dwa tygodnie przed śmiercią praktycznie przestał wychodzić z domu i wstawał tylko do toalety. Brak apetytu u niego wystąpił już miesiąc przed śmiercią. Gwałtownie zaczął chudnąć. Nie miał na nic ochoty, nawet na rzeczy, które kiedyś bardzo lubił. Miał wstręt zwłaszcza do mięsa i pieczywa. Najłatwiej przechodziły mu półpłynne rzeczy, zupy, luźna jajecznica.
Tydzień przed śmiercią przestał wstawać z łóżka, to był wtorek. Zaczął tez strasznie kasłać a podczas kaszlu wydobywał się z niego okropny smród. Nie do opisania. Środa, czwartek piątek i sobota był bardzo słabiuteńki, głównie spał. Wtedy załatwiliśmy materac przeciwodleżynowy i kupiliśmy kaczkę i basen. Coraz rzadziej oddawał mocz i było to utrudnione. W niedzielę nagle poczuł się dużo lepiej, przyszła do niego rodzina, bardzo się cieszył, dużo rozmawiał, podniósł się na łóżku i więcej był w pozycji półsiedzącej. Zjadł sam śniadanie (wcześniej trzeba było go karmić), obiad i lody na kolację, którymi nakarmił jeszcze mojego 1,5 rocznego synka i cieszyl się z tego jak dziecko. Od poniedziałku wszystko już było z górki, zaczął gadać głupoty, czasem był jak gdyby w innym świecie. Tępo wpatrzony w jeden punkt wzrok, zaczął dużo mówić o zdarzeniach z przeszłości, miał życiowe refleksje. Czasem jeszcze odpowiedział na jakieś pytanie, ale musiałam je kilka razy zadawać. We wtorek przestał mówić, kilka pojedyńczych słów na dzień, czasem kiwał głową jak o coś pytałam. Zaczął bardzo ciężko oddychać, miał wysuszone śluzówki, poorany jak ziemia język, smarowałam mu usta wazeliną, trochę pomagało. Morfinę w tabletkach musiałam mu rozkruszać, mieszac z odrobiną wody i dawać łyżeczką. Przestal oddawać też mocz, ale on już prawie nic nie pił. Środa była bardzo podobna, doszło jednak to, że raz zwymiotował brunatnobrązową cieszą, która strasznie cuchnęła. Na wieczór przyszło okromne pogorszenie, dyszał ciężko, zapadal mu się język, dusił się i dwukrotnie zwymiotował tą cieczą, za każdym razem większa ilością. Potem z godziny na godzinę coraz gorzej, rano koło 8ej poczułam, że miał chłodne dłonie, stopy i uszy. Podczas każdego oddechu już prawie krzyczał. Koło 10tej nie miałam mu już jak dac morfiny, nie przełykał. Zadzwoniłam na pogotowie, chciałam tylko, żeby podali mu morfinę w zastrzyku, z hospicjum nie mogli do nas akurat przyjść. Pogotowie przyjechało o 11:10. Bez problemu zgodzili się na podanie morfiny. Zmierzyli Tacie ciśnienie, było całkiem normalne jak na niego 98/65, Tata całe życie był niskociśnieniowcem. Pomimo strasznego stanu ratownik powiedział nam, że przy takim ciśnieniu to jeszcze może długo potrwać. Po chwili powiedział jednak do drugiego "sprawdź jeszcze saturację" i ratownik, który ją sprawdził z przerażeniem w oczach nagle powiedział "to będzie za chwilę". Wtedy nagle Tata zaczął się rzucać na łóżku, wyciągac ręce przed siebie mówić "weź mnie, weź mnie. Wołał też swojego tatę. Nagle wyciągnął ręce do okna, przekręcił się na bok i na poduszkę popłynęły z jego ust litry całe tej brunatnobrązowej, strasznie cuchnącej cieczy. Odetchnął jeszcze trzy razy i umarł a ja podczas tych ostatnich sekund cały czas mówiłam "Tato kocham Cię, zrobię wszystko, żeby wychować moje dzieci tak jak Ty byś chciał, pilnuj nas i miej w swojej opiece, Tatusiu kocham Cię".
Wiem, że mój opis jest bardzo drastyczny, ale pamiętam jak sama szukałam dokładnych informacji jak mój Tata odchodził. Może komuś to pomoże.
Cały czas mnie nurtuje co to za ciecz, co to było za cholerstwo.

egoiści - 2012-09-15, 22:32

Czy utrzymująca się obniżona temperatura ciała też może być oznaką nadchodzącej śmierci, czy to nie ma kompletnie żadnego powiązania?

Czytają ten wątek parę tygodni temu wydawało mi się, że NIC się nie zgadza. Teraz widzę, że bardzo wiele się zgadza.

W ostatniej dobie życia Taty chyba przeczuwaliśmy, że to koniec. Ja bardzo bałam się wyjść od Taty, czułam niepokój.

Mój Tata stracił apetyt może.. 2-3 tygodnie przed śmiercią. Jadł coraz mniej, w ostatniej dobie nie zjadł nic. Nie chciał też pić. Utrzymywał się bezmocz.Tata był nieco bardziej nieobecny. Dzień przed śmiercią był całkiem energiczny, miał nawet zły humor (zazwyczaj nie miał siły, by mieć wyraźne humory). Kiedy przyszłam do niego w dniu śmierci, to leżał z półprzymkniętymi oczami, czasami je otwierał, ale nie reagował na mnie. Później mnie zauważył, ale odczułam, że jest nieco nieobecny. Nie mógł znaleźć sobie pozycji. Podnosiłam łóżko, przestawiałam poduszki, podnosiłam nogi. Ciężej oddychał, bardziej 'łapał' powietrze. Nie bredził, ale powiedział parę rzeczy, które miały sens, ale nijak się miały do tamtej chwili, kiedy przyszła lekarka, to normalnie jej odpowiadał.
Z relacji personelu oddziału wynikało, że przed śmiercią uspokoił się- dolegliwości też nieco ustąpiły.

Pytam o tę temperaturę, ponieważ parę dni przed utrzymywała mu się niska temperatura od ok 35,3 do 36,1. Dziwiła mnie ona, ale pielęgniarka jakoś wymijała się od moim pytań.

domaris - 2012-09-17, 20:23

Mój tata ledwo chodził przez około tydzień - ostatnie dwa dni baaardzo postępujące osłabienie, kolana mu się uginały, nie potrafił stanąć na prostych nogach.
Czkawkę, owszem miał, nawet często, w ostatnich dwóch dniach. Zmarł w piatek dwa tygodnie temu. Wiedział, że tego dnia umrze - ja też, choć miewał gorsze dni i teoretycznie nic tego nie zapowiadało. Rano rozmawiał z pielęgniarką ( sprawdziła ciśnienie - wzorowe), po obiedzie przyjął gości. Ledwo, bo ledwo ale rozmawiał do ostatniej chwili. Około 3 - 4 godzin przed śmiercią zaczął bardzo się pocić, dołączył wielomocz - sikał sześć razy w przeciągu godziny ( to był pierwszy dzień w ciągu dwóch miesięcy choroby, kiedy nie wstał, by się załatwić, do tej pory sam chodził do toalety). Reszta potoczyła się piorunem. Coraz płytszy oddech, aż do zaniku.
Na kilka dni przed śmiercią unikał dotyku, chyba bolało go ciało. Ostatniego dnia jednak domagał się trzymania za rękę.
Około dwa tygodnie 'przed' zaczął mieć bardzo intensywne sny. Mieszały się z rzeczywistością. Mówił do siebie, rozmawiał z kimś takze na jawie. Tam jednak był taaaki radosny ...i zdrowy. Smutniał i posępniał, gdy wracał do rzeczywistosci.
Nie pogodził się z chorobą i ze śmiercią, choć ostatniego dnia o śmierć prosił.

absenteeism - 2012-09-27, 22:12

Właśnie spędziłam godzinę na czyszczeniu wątku.

Wątku, którego tytuł brzmi - przypominam dla znających, informuję będących tu pierwszy raz: UMIERANIE - jak rozpoznać, że to już blisko?....


Ponieważ każdy z nas - Adminów, Moderatorów - ceni i szanuje swój czas, który dobrowolnie przeznacza na pracę tutaj, mając przy tym swoją normalną, etatową pracę, rodzinę, itp. itd., bardzo prosimy - szanujcie go również i Wy.

Staramy się, by Forum było czytelne, przejrzyste, by każdy z nowych użytkowników mógł łatwo znaleźć potrzebne mu informacje, by "stali bywalcy" również czuli się tu dobrze, mogli pomagać emocjonalnie i merytorycznie w odpowiednich ku temu miejscach. Wbrew pozorom, zajmuje to naprawdę sporo czasu. A nie wspominam przy tym o pracy typowo merytorycznej, jaka jest dla nas priorytetowa.

Dlatego też Forum podzielone jest na działy, a te zawierają wątki zatytułowane odpowiednio do treści, jaka powinna się tam znajdować.


Uprzejmie proszę więc o umieszczanie w tym wątku tylko postów związanych z jego tytułem - objawów odchodzenia, tego co dzieje się z bliską nam osobą tuż przed śmiercią.

Wszelkie inne posty będą przesuwane / wydzielane do innych wątków bez informowania o tym autora posta.

Z góry dziękuję za zrozumienie,
absenteeism w imieniu całej Moderacji

zajonczek - 2012-09-29, 23:49

Dziś o 20 odeszła moja ukochana Mama.
Od momentu zdiagnozowania przezyla ciezkie 2 tygodnie.

W momencie diagnozy była już w stanie krytycznym, przerzuty od raka jajnika do wszystkich kości i wątroby, pluc i piersi.

Rak pojawił sie nagle i nagle zaatakował. Mama w ciagu 2 miesiecy z osoby chodzącej i odczuwajacej sporadyczne bole kosci miednicy (zdiagnozowane jako reumatoidalne zapalenie stawow) stała sie inwalida.

Najpierw trafila na OIOM, gdzie stwierdzono nieoperacyjny nowotwor z przerzutami, potem Mama trafiła do hospicjum, gdzie cudowni wolontariusze i siostry zakonne otoczyli Mamę troskliwą opieką i tłumaczyli co się może wydarzyć i co robić - pozwolili spędzić razem z Mamą dzień i noc aż do końca byliśmy przy Mamie. Wszystko do dnia dzisiejszego.

OPIS OBJAWOW jakie obserwowalismy przez 2 tygodnie:
- splątanie mowy
- unieruchomienie ciała
- ogromne zmeczenie
- bóle ciała i kości
- zapadnięte oczy
- nerwowe proby wstania z łóżka
- nastepujace omamy i brak kontaktu wzrokowego oraz splątanie mowy

ostatni dzien (nagle pogorszenie)
- bulgoczacy oddech (głosny ciezki i uciazliwy)
- oddech wykonywany calymi plecami - wyginanie sie w łuk
- wzrok nieobecny, reaguje tylko na głos bliskich

ostatnia godzina
- goraczka 40 stopni

W ostatnich minutach Mama otworzyła szeroko oczy i ogarnela wzrokiem wszystkich nas (pozegnala kazdego wzrokiem). Zrobiła kilka wdechów w coraz dluzzszych odstepach az do ustania. W ostatniej godzinie oddech sie wyciszyl i stal sie plytszy.

Mama wyglądała tuż po śmierci tak spokojnie i już bez cierpienia na twaorzy, wygladzily jej sie rysy i twarz nabrala pogodnego wyrazu tak dawno nie widzianego przez nas (Mama przez 2 miesiace cierpiala na pogłębiające się bole kosci).

Ciesze sie ze spedzilam z Mamą ostatnie 2 miesiące i nie rozstawalysmy sie. Odeszla dziś i wiem, że już nie cierpi. najgorsze jest to patrzenie na czyjes cierpienie i brak mozliwosci pomocy. Zblizająca się nieuchronna smierc.

izowita - 2012-10-13, 06:10

Bardzo żałuję, że nie trafilam na ten wątek wczesniej dopiero dziś kiedy w nocy umarł mój tato i nie bardzo wiedziałam co mam ze sobą zrobic do rana.

Gdybym wiedziala wczesniej jakie są objawy pewnie domysliłabym się wczoraj.
Własciwie to cos tam przeczuwałam.....

Gdy przyjechałam do mojego taty wczoraj o 17 miał juz podawany tlen zeby mu sie lepiej oddychalo, ale słyszałam ze oddech był płytszy i szybszy. o 17 mial temperaturę 37 st ale o 20 juz 36,6 - nawet spokojniej oddychal i skoro temperatura wróciła do normy to się trochę uspokoiłam nie domyslając się ze to byl objaw umierania.
Kontakt juz byl niemożliwy nawet podczas mycia otowrzył oczy i patrzył juz w przestrzen nie zawieszając na nas wzroku.
U nas zsinienie nie występowało na dłoniach i rękach - jedynie zauważyłam na kolanach zsinienia w formie takich krętych zacieków.
Poza tym leżał spokojnie, czasami tylko unosił swoją niesparaliżowaną rękę do góry jakby chcial coś złapać w powietrzu , zauważylam też że ta ręka i noga z niedowładem nie jest taka spięta tylko lekka i rozluźniona tak jakby niedowład minął

i ..... kilka razy przesłodko ziewał jak mały bobas lekko sie przy tym przeciągając.
W tym wszystkim postaram się zapamiętać własnie ten moment, bo wtedy wygladał na spokojnego i beztroskiego.

soraj - 2012-10-14, 10:20

Pare slow ode mnie byc moze komus pomoze. Spedzilam z moim Tata wiele czasu i podczas jego choroby wszystko inne zeszlo na dalszy plan. Tydzien temu bylam na delegacji w Polsce mieszkam w Londynie. W piatek rozmawialam z moim bratem i okreslil stan Taty jako zly ale niekrytyczny. Lekarz rowniez powiedzial mi ze nie jest to agonia. Nie zmienilam biletu i pojechalam od razu do Londynu. Wchodzac do domu z walizka otrzymalam sms od brata aby koniecznie wejsc na skypa. Tata byl bardzo pobudzony, klocil sie z moim bratem ze wezwal lekarza za jego plecami a on jest zdrowy. Troche ich uspokoilam. Tata troszeczke sie zrelaksowal. O czwarej rano w sobote brat zadzwonil ze cos sie dzieje. Tata byl bardzo splatany ale wciaz kontaktowa l tylko prosil aby mu pozwolic jeszcze zyc byc czlowiekiem.
Blagal mojego brata i mnie aby mu pomoc, mowil ze potrzebuje naszej pomocy. Brat wezwal pielegniarke ta podala zastrzyki po nich Tata juz nie mowil i nie otwieral oczu. Dostal makabryczna dawke jak to okreslila pielegniarka poniewaz mial silny organizm i byl strasznie pobudzony. Byl ksiadz po nim Tata jeszcze bardziej sie pobudzil i walczyl. Noc byla naciezszym okresem dla mojego Brata. Pomimo lekow nie spal rzucal sie, chcial wstawac uciekac choc nie mogl. Kopal mojego brata ktory byl kolo niego na lozku czasami nawet przyklal. Bardzo byl agresywny, pobudzony. Slyszal jak zadzwonil telefon wyciagal rece wiedzial ze to ja. Wolal mnie. W niedziele rano juz bylismy z mezem w Polsce. Weszlam jak uslyszal moj glos zaczal jak male dziecko wyciagac rece do gory i wydawac dzwieki. Bylam z nim. Uspokoil sie powoli. Czulam czy chce aby go podniesc. Uzywalam malego spryskiwacza aby spryskac mu usta wewnatrz bo oddychal ustami. Wargi smarowalismy wazelina. O 23:22 zauwazylam ze pojawila sie slina z jego ust. Podnioslam go do pozycji siedzacej aby sie nie zadlawil. Pokazal mi tylko glowa nie i juz nie mogl zlapac oddechu. Probowalam otworzyc mu usta ale byly bardzo zacisniete. W tym momencie poleciala mu lza. Byc moze ulgi. Walczyl do konca, byl dzielny i odszedl jak bohater. Umarl w moich rekach brat wszedl jak lapal ostatni oddech. Wtulilismy sie w niego i bylismy z nim dziekowalismy,przepraszalismy jezeli kiedykolwiek cos zaniedbalismy. Odszedl z nami w milosci, bardzo, bardzo kochany. I my poczulismy wielka milosc w nas poniewaz Tata jest w nas i zawsze bedzie. Byl jest i bedzie Mezczyzna mojego zycia.

asiunia176 - 2012-10-14, 20:07

Chyba jestem juz gotowa, aby opisać jak wygladało umieranie w przypadku mojego tatusia:
2 ostatnie tygodnie: pogłebiająca sie słabość, opuchnięte na maxa nogi,niemoc chodzenia, wstawania. lekko zółte oczka.
Ostatni tydzień: potrzeba opieki 24 na dobę, wstawanie - siadanie przy pomocy nas... nie spanie w nocy -drzemki w ciągu dnia.
5 dni przed: sny mieszane ,z jawą, brednie o śmierci, wołanie rodziców, wyciąganie rąk do góry, cały dzień wstawamy-lezymy, coraz częstsze "odloty", oczy zamglone, nieobecne, zapadniętniete - w czasie sny pół otwarte, ból całego ciała.
Tatusiowi do końca nie zanikl odruch picia, choć od 5 dni nic nie jadł.
Paznokcie zsiniały 3 dni przed śmiercią.
Dla mnie do końca był BOHATEREM!!! TATKU KOCHAM CIĘ I TĘSKNIE!!!!

kretka83 - 2012-10-21, 18:51

Jakoś ja też czuję potrzebę, żeby opisać, jak to było u nas.
Mam te obrazy w pamięci na świeżo, wręcz powiedziałabym, że mnie prześladują. Może jak się wypiszę, to będzie mi lżej...

Tata zmarł wczoraj.
Od około miesiąca już nie wstawał, powolutku, z dnia na dzień był słabszy i bardziej zależny od innych (m.in. załatwiał się w pieluchy). Od około 2 tygodni Mama musiała go karmić, bo sam nie bardzo wiedział jak to zrobić, zresztą na leżąco (tylko z lekko uniesioną głową) samemu trudno się najeść. Z dnia na dzień jadł mniej, choć pragnienie mu dopisywało i pił sporo.
Na około tydzień przed śmiercią zaczął przesypiać większość dnia i bardzo słabo reagować na pytania czy inne bodźce.
Półtorej doby przed odejściem przestał przełykać i od tamtej pory też właściwie się już nie budził. Oddech zaczął się robić szybszy i płytszy, właściwe tylko przez usta (choć po podaniu tlenu do nosa zaczął oddychać nosem). Był odrobinę pobudzony, ale jakby przez sen - tak wyglądał jakby mu się coś śniło - pokrzykiwał, trochę ruszał ręką jakby próbował sobie twarz pocierać.
Na kilka godzin przed śmiercią to już nie wiem tak naprawdę czy spał, czy po prostu był nieprzytomny. Miał dosyć niskie ciśnienie i bardzo szybki puls (powyżej 120), prawdopodobnie wywołany bardzo szybkim, płytkim oddychaniem.
Około 2-3 godziny przed samym końcem oddech stał się jakby chrapliwy, jakby leciutko coś bulgotało. Zaczęły też mu sinieć palce, a dłonie i stopy zrobiły się zimne. Niecałe 2 godziny przed śmiercią była jeszcze pielęgniarka z hospicjum - powiedziała nam uczciwie, że stan jest krytyczny, że tętno na obwodzie jest niewyczuwalne, a ciśnienie w zasadzie nieoznaczalne, źrenice sztywne. Oceniła, że to kwestia najwyżej paru godzin.
Jakieś półtorej godziny później Tatusiowi lekko otworzyły się oczy (niestety nie udało się ich zamknąć - oczywiście Mama próbowała to delikatnie zrobić), oddechy stały się bardzo płytkie, a przerwy między nimi coraz dłuższe. Od momentu, gdy zauważyłyśmy, że coś się zaczęło dziać (oddech się zmienił) do ostatniego tchnienia minęło pewnie nie więcej niż 10 minut.
Przepraszam, że tak ze szczegółami, ale musiałam tego się pozbyć z głowy.
Nie było u nas na szczęście dziwnego pobudzenia, majaczenia, gorączki, wymiotów, jęczenia, rozpaczliwego łapania oddechu (nawet jeśli to przez krótki czas). Jestem bardzo, bardzo wdzięczna Bogu (czy ktokolwiek tym zawiaduje), że Tata odszedł tak spokojnie - jak na tę chorobę oczywiście.
Do samego końca był bohaterem

:heart:

[ Dodano: 2012-10-21, 19:54 ]
Aha, już jakieś 4-6 godzin przed śmiercią pojawiły się też zasinienia na kolanach.

[ Dodano: 2012-10-22, 18:42 ]
W ogóle chciałam bardzo podziękować za ten temat i uważam, że warto go przeczytać, nawet gdy się nam wydaje (słusznie lub nie), że TO jeszcze daleko.
Dzięki temu, co tu przeczytałam, wiedziałam, co się może dziać, jak można pomóc w tych ostatnich chwilach, jak łagodzić cierpienie, czego robić nie warto. Dzięki temu nie panikowałam gdy TO się zaczęło. Było mi strasznie ciężko, smutno, serce mi łomotało jak szalone, ale w głębi duszy byłam dziwnie spokojna.

hasi2105 - 2012-11-09, 13:19

Od ponad 1,5 miesiąca czytam Wasze wypowiedzi, wylałam morze łez czytając to forum, cichutko przygotowałam się na śmierć Taty a tak naprawdę na śmierć mojego przyszłego teścia.
Piszę Taty bo dla mnie był Tatą , najwspanialszym człowiekiem jakiego poznałam w swoim życiu. Tata walczył z rakiem od 2009 roku, miał mięsaka, lekarze usnęli go i przez dwa lata był spokój, myśleliśmy że udało nam się zwyciężyć. Tego roku okazało się że rak powrócił, przerzuty do płuc, jedna, druga operacja, chemia , naświetlania …po prostu walka! skończyło się na przerzutach do mózgu.
Miesiąc temu Tata miał atak padaczki, zabrano Go do szpitala, od tego momentu Tata już nie wstawał, nie był w stanie przełykać, już prawie nic nie mówił. Jego ostatnie świadome słowa to zabierzcie mnie do domu. Ten miesiąc zostanie w mojej pamięci do końca życia, najpierw moja walka o to aby nie oddawać Taty do hospicjum, wszyscy znajomi mówili oddajcie Tatę do hospicjum , nie dacie sobie rady, mój narzeczony sam zaczął szukać hospicjum, w końcu po długich wojnach stanęło na tym iż zabieramy Tatę do domu.
Tak krótko był z nami bo tylko przez 7 dni
Przez pierwsze dwa dni karmiłam Tatę, ponieważ nie był w stanie przełykać, miał płynną dietę, leki podawane były wraz z jedzeniem. Jego stan nawet się poprawił, próbował mówić, był kontaktowy. Trzeciego dnia nie chciał jeść, pić, nie byliśmy w stanie podać leków, dzięki forum wiedziałam że mamy Go nie zmuszać do jedzenia, ze tak już będzie. Wbrew temu iż nie pił, oddawał bardzo dużo moczu, miał bardzo mocny intensywny zapach. Na nogach pojawiły się plamy, jakby krew się zatrzymała. Jego stan z godziny na godzinę się pogarszał. Przyjechała p. doktor z hospicjum podała zastrzyk i powiedziała ze jest to już stan agonalny, ze jest to kwestia może godzin. Ale Tata nadal był z nami, kolejnej nocy jego oddech stał się chrapliwy bulgotał, oddychał tak przeraźliwie głośno że było słychać oddech w drugim końcu mieszkania, mieliśmy wrażenie że utopi się w swojej wydzielinie, wezwaliśmy pogotowie. Chciałam tylko aby podali morfinę ,za to narzeczony upierał się ze mają Tatę odessać, sprzeciwiałam się bo wiedziałam ze to nie będzie na długo a tylko sprawi to Tacie ból i tez tak było, nie mogłam patrzeć jak wpychają Mu tą rurkę na siłę do przełyku. Pomogło na 15 minut. Przez ten cały czas Tata był ciepły, ani stopy ani dłonie, nie były zimne! W przeddzień śmierci (około 20 godz. przed )Tata dostał temperatury 40 stopni, nie dało jej się niczym zbić i pomimo tego iż miał wysoką temperaturę jego ciało było zimne natomiast dłonie i stopy nie. Robiliśmy zimne okłady w pachwinach aby Mu ulżyć, To było straszne, ta nie moc, walka z nienaturalną reakcja ciała, okładaliśmy mokrymi ręcznikami Jego zimne ciało, które w środku się paliło. Do tego miał silne drgawki, wyłam i modliłam się do Boga aby zabrał Tatę , żeby już nie cierpiał!!! Wg instrukcji p. doktor podawałam Tacie morfinę co 4 godz. ale w nocy był moment że po 2 godz. morfina już nie działała, całą noc siedziałam przy Taty łóżku trzymając Go za rękę pilnując czasu aby podać kolejną dawkę morfiny aby nie czuł bólu, po 2-ej w nocy kiedy podałam kolejną dawkę Tata już tylko leżał, jego oddech przestał być już tak chrapliwy, przestał bulgotać , co jakiś jeszcze czas miał drgawki ale już nie tak silne no i cały czas temp. 40 stopni. Jego oddech robił się coraz wolniejszy i wolniejszy i przyszedł ten moment , nie wiem jak i dlaczego ale czułam że jest to ostatnia chwila, zdążyłam tylko zawołać śpiącego obok na sofie narzeczonego żeby wstał bo Tata umiera, uklęknął obok łózka, położył rękę na Tacie, powiedzieliśmy tylko Kochamy Cię bardzo Tatusiu, po czym Tata mocno westchnął i zgasł jak świeczka.

[ Dodano: 2012-11-09, 13:58 ]
Trzy dni przed śmiercią
Tata przestał jeść i pić,
był pobudzony, próbował wstać pomimo tego że jedna część ciała była niewładna
oddawał bardzo dużo moczu który miał bardzo intensywny zapach
Dwa dni przed
do pozostałych objawów doszedł bardzo głośny, chrapliwy, bulgoczący oddech, tętno 120, twarz miała szaro-siny kolor, bardzo wyostrzyły się rysy, zapadły się policzki, oczy zrobiły się zakrwawione, ale suche, Tata prawie w ogóle ich nie zamykał. Nie było już z nim żadnego kontaktu.
20 godz. przed śmiercią:
Pojawiła się 40 stopniowa gorączka , której nie dało się niczym zbić, pomimo okładów i podawanych leków.
Występowały Drgawki
Jakieś 10 godzin przed odejściem Tata przestał być pobudzony, 8 godz. przed śmiercią przestał już tak głośno bulgotać- oddychać, pojawiły się już większe przerwy w oddechu, W ostatnich godzinach był całkowicie spokojny oddech stał się wolniejszy, aż całkowicie zanikł

Gnatoya89 - 2012-12-13, 23:18

Wczoraj o 13.21 zgasła moja ukochana mama.
Widziałam kilka dni temu ten wątek na forum... dziś już jest troszkę spokojniej i w domu i w sercu więc postaram się wam szczegółowo opisać jak wygląda odchodzenie z mojego punktu widzenia, gdyż byłam przy mamie przez ostatnie najgorsze 2 miesiące jej choroby... Mam nadzieję,że to pozwoli wam lepiej przygotować się do odchodzenia ukochanej osoby, choć wiadomo do końca nikt z nas nigdy nie będzie przygotowany.
Moja mama miała raka płuc z przerzutami do mózgu ( przerzuty zostały we wrześniu usunięte) ale najgorsze raczysko pozostało... ale do rzeczy. w 3 dni przed
odejściem mama:

- miała na przemian wysoką i niską gorączkę ( od 35 stopni do maksymalnie 39)
- jej oddech był charczący ( wrażenie się miało jakby coś bulgotało w gardle i płucach)
- co kilka minut wydawała z siebie cichy jęk
- nie reagowała na bodźce wzrokowe
- nie mówiła
- nie jadła ( ale to trwało już od 3 tygodni)
- nie piła, nie przełykała ( jw.)
- była odwodniona mimo podawanych kroplówek i odżywki wieloskładnikowej


Na dwa dni przed śmiercią::

Do tych wszystkich rzeczy doszły następujące rzeczy:

- wyostrzyły się rysy twarzy
- oczy się jakby zapadły
- skóra na rękach i twarzy była koloru kawy z mlekiem
- skóra na stopie była fioletowa gdyż nie krążyła już krew mimo plastrów limfatycznych( przez brak przepływu stopa była zimna)
- To samo działo się na kolanie które było sparaliżowane po operacji mózgu

W dniu śmierci zaś doszły do tego:

- przerwa między jednym a drugim oddechem najpierw 30 sekund, następnie 40 ...
potem 70... i końcowo gdy stwierdziłam zgon 5 min,
- płytkie oddechy ledwo słyszalne
- temperatura ciała spadła do 34.5 stopnia
- całe ciało było już chłodne
- skóra na twarzy zrobiła się żółta
- nie oddawała moczu od 24 godzin przed śmiercią mimo podawanych płynów.



Moja mama odeszła wczoraj spokojnie. 3małam ją za rękę wcześniej podając morfinę mimo zakazów ojca.
Z mojej strony moi drodzy pragnę wam powiedzieć tylko tyle, jeśli macie możliwość zatrzymania kogoś w domu podawania wszystkich leków etc. tak jak ja zrobiłam to zróbcie to. Możecie być pewni,że waszej ukochanej osobie będzie się lepiej i spokojniej odchodziło wśród bliskich niż w hospicjum. O czym świadczy zgaśnięcie mojej ukochanej mamy którą było mi dane 3mać za rękę w jej podróży do lepszego świata.

[ Dodano: 2012-12-13, 23:26 ]
Zapomniałam dopisać,że na 2 dni przed śmiercią mama pluła żółcią.

__________________
Posty z kondolencjami przeniesione zostały do właściwego im wątku.

alaslepa - 2013-01-24, 19:22

U mojej babci wystąpiły wszystkie objawy, jakie już w tym wątku były opisane(więc nie będę ich przepisywać). Jednym z objawów, który najbardziej świadczył że to się zaraz stanie był zapach. Tego nie da się opisać, to się po prostu wie. Gdy jesteśmy z kimś kto odchodzi to nawet będąc niewidomym możemy to wyczuć. U mojej babci ten zapach pojawił się ok. 6 godzin przed śmiercią.

O tym że śmierć jest blisko moja babcia chyba wiedziała od ok. 5 dni, chciała odejść w miarę godnie, bez bólu i przedłużania tego co nieuniknione. Nie przyjmowała pokarmów i płynów, chociaż z medycznego punktu nie było przeciwwskazań. To był jej świadomy wybór, jest to moja opinia i opinia lekarzy z hospicjum.

baryz1 - 2013-02-03, 21:54
Temat postu: Re: Mój Tatko odszedł
Długo zastanawiałam się czy dopisać post od siebie,jednak pomoc jaką była treść waszych postów przeważyła.Znalazłam tę stronę poszukując pomocy ,mój Tato był umierający .
Był grudzień trzeci miesiąc naszej walki o godną śmierć przy raku żołądka ;bywało że Tato był agresywny .Lekarka z hospicjum mówiła ,że "to już "-od 3 miesięcy .Tato słabł ale jeśli nie liczyć ataków bólu {jeszcze nie tak silnych} nasze życie biegło normalnie .Czasem zastanawiałam się czy nie zaszła pomyłka ??ale nie po 3 miesiącu {agresja, wypieranie rzeczywistości }nastąpiło pogorszenie stanu zdrowia mojego Ojca.Drastycznie .......przez następnych 30 dni galop wyniszczenia dokończył dzieła śmierci.Dzięki waszej stronie wiedziałam co się dzieje ,jak się zachować i kiedy ucałować mojego Tatę po raz ostatni . :-( Dziękuje ....
Moje obserwacje ;
Tato miewał zmienne nastroje ,ale na miesiąc przed śmiercią wszytko się uciszyło .Stał się jakby
nieobecny ,ale słyszał nas na pewno.Miał zamknięte oczy ,które bardzo rzadko otwierał .2 tygodnie przed, przestawał powoli jeść {nie był głodny,szczęściem nie miewał wymiotów}
czasem zjadł trochę jogurtu lub miksowanej zupki dużo pił .Na tydzień przed śmiercią nie miał już tak silnego pragnienia ,zaczęły się kłopoty z przełykaniem ,musiałam rozpuszczać w wodzie tabletki z morfiną .Waga Taty spadała szybko,przy higienie widziałam coraz częściej kości wystające pod skórą.Już nie mógł się poruszać był bezwładny i ciężki |wht?!|
Bulgotanie przy oddechu które pojawiło się na 3 tygodnie " przed "zakończyło się rankiem w dniu śmierci .Tato zaczął oddychać szybciej ciśnienie było ok ale tętno zaczęło wzrastać .A i jeszcze gorączka ,która pojawiła się na kilka dni przed śmiercią była do końca .Tato był ciepły nie miał zasinień .Dopiero gdy oddech zaczął słabnąć ciśnienie spadało powoli ,cukier we krwi wzrósł strasznie .Ale Tato był w letargu nie cierpiał powoli odchodził w spokoju do końca trzymałam jego rękę i mówiłam by się nie bał .Powtarzałam ;wszytko będzie dobrze Tato a On po prosty nie wziął kolejnego oddechu .............Pewnie moje wspomnienia są chaotyczne ale to dopiero 2 tygodnie od śmierci mego Taty .
Jeszcze raz dziękuje wszystkim ,dzięki wam przeżyliśmy Tę chwilę w spokoju i jak trzeba było .....to ważne bo daje Mi spokój wewnętrzny .
Jeśli ktoś chciałby o coś zapytać czy pogadać ,czekam ......

gabik - 2013-02-07, 19:30

Czytam i ryczę, bo przypominam sobie ostatnie dni z życia Dziadka.

Z mojej strony powiem tak - miałam to "szczęście", że towarzyszyłam dziadkowi do ostatniego oddechu. Szczęście - bo wiem, że choć nie chciał, byśmy go widzieli w takim stanie, to było mu lżej, że była przy nim rodzina, że nie był sam i "szczęście" bo to były długie, wyczerpujące i pełne lęku chwile.
Wiedzieliśmy już dużo wcześniej, że to następuje - wątroba była bardzo zaatakowana, dosłownie - rozpadała się. Oznakami było chudnięcie, ospałość, ciągle podwyższona temperatura.
Ostatnie dwa tygodnie - lekkie otępienie, utraty świadomości (przestał mówić, mówił do osób, których nie było lub o rzeczach które się nie działy), ostatni tydzień tęczówki zrobiły się jasne (Dziadek miał brązowe oczy a tu nagle jasnoniebieskie). Przestał nas rozpoznawać, miał problemy z mówieniem.

Mam żal do pielęgniarki i lekarzy z domowego hospicjum, że nie potrafili powiedzieć wprost, że to agonia i nic się nie da zrobić.
Dziadek nie jadł - ciocia z babcią na siłę dawały mu pokarm (i po co, jak organizm z nim sobie nie radził, a rozpadająca wątroba tylko bardziej bolała).
Dziadek nie pił - a podawały mu płyny, sproszkowane tabletki przeciwbólowe (dopiero po walce z lekarzem dostaliśmy plastry).
Chwilami miałam wrażenie, że boli go skóra, bo w ostatnich godzinach nie dał się dotknąć - ponoć tak jest i powinno się unikać przekładania, dotykania, że niby każdy dotyk sprawia więcej bólu niż radości.
Pielęgniarka była przede mną w ostatnim dniu dziadka, widziała co się dzieje - nie powiedziała nam prawdy. Sama jeszcze podpowiadała, że można podać kroplówkę, która tylko przedłużyła mękę o parę godzin. Nie powiedziała, że można pomóc choremu w oddychaniu podkładając pod plecy a nie pod głowę poduszki itp.

Ogólnie - uważam, że lekarze nie są przygotowani do rozmów na temat umierania. A szkoda - bo przez to zamiast ulżyć, pomóc naszym bliskim - w dobrej wierze, w niewiedzy, robimy im czasem większą krzywdę.

No i taka uwaga ode mnie - choć to nasi ukochani - pamiętajmy o rękawiczkach. Dziadek dzień przed śmiercią bardzo się wypocił - taką galaretowatą cieczą. Strasznie z siebie wylał - wszystko było mokre a na twarzy tą galaretkę można było skrobać. Ciocia myła Go i przebierała bez rękawic i dostała jakiejś wysypki.
Z kolei po śmierci, wraz z ostatnim oddechem ulało się Dziadkowi taką zielonożółtą cieczą - odruchowo wytarłam to ręcznikiem papierowym (oczywiście bez rękawiczek, bo kto o tym myśli w takiej chwili). A, że miałam na palcu dość spore i świeże zadrapanie - to po godzinie palec spuchł, rana zaczęła ropieć i długo się goiła. Może to przypadek, ale lekarz nas wyzwał, że robiłyśmy to bez rękawiczek. Coś tam nam tłumaczył o procesach rozkładu - ale to może fachowcy się wypowiedzą....

[ Dodano: 2013-02-07, 19:34 ]
Cytat:
Ogólnie - uważam, że lekarze nie są przygotowani do rozmów na temat umierania. A szkoda - bo przez to zamiast ulżyć, pomóc naszym bliskim - w dobrej wierze, w niewiedzy, robimy im czasem większą krzywdę.

tak woli ścisłości - chodzi mi o lekarzy z Rawicza, bo z nimi mam styczność (tych z hospicjum i tych ze szpitala.

tatarka1 - 2013-02-26, 22:56

juz minał rok jak opisałam etemy umierania swojego meza 1 dzisiaj chętylko powiedzieć że czas umierania u każdego człowieka jest inny to juzwiem z perespektywy czasu i analizy tego wszystkiego czego byłam świadkiem.Mąz mój tak naprawde zaczął umierać 19 września 2012 r ( wtedy nie wiedziałam jeszcze o tym) to był czas kiedy staciłam kontakt z mężem - przestał mówić widzieć, słyszeć leżał trzy dni nieprzytomny - po trzech dniach odzyskał przytomność - wzrok i słuch - mowy juz nie odzyskał - karmiłam poiłam i nie raz wyjmowałam tabletki - których juz nie łykał to jest tak że raz był świadomy i wtedy było ok , a czasem jednak był " na pół przytomny i wtedy własnie nie miał odruchy łykania.Umarł 8 stycznia 2012r - objawy sinienia, zimne stopy itp opisałam wcześniej i nie będe tego juz powtarzac.
Kuli nie pytaj ile to trwa tej odpowiedzi nikt nie zna u jednych jest to dzień u innych 10 dni a u mojego meza 4 miesiące - jesli nawet się zdarzy że osoba umierająca odejdzie i nas przy niej nie bedzie nie obwiniajcie sie to tak poprostu miało być,Ja byłam cały czas przy mężu mówic nie mogłam to spiewałam i kiedy wyadawało mi się że maż zasnął to wyszłam z psem nie było mnie 10 min, gdy weszłam do domu to tylko słyszałam zmieniony oddech chrapliwy zastanawiałam sie który to z kolei po czasie i po analixie doszłam do wniosku, że ten oddech który usłyszałam po wejściu do domu to był ostatnim oddchem - weszłam do pokoju i wtedy nic nie zauwazyłam, nie zwróciłam uwagi, że właśnie już nie słysze oddechu - wyglądał na spokojnie śpiącego człowieka - dopiero po dwóch godz, zaczęły zachodzic zmiany w wyglądzie takie charakterystyczne - myślę, że podczas walki meza z oddechem to twarz miał lekko obrzmiałą bo wyostrzony nos, "zapadnięte " policzki były wcześniej jak równiez wyostrzone rysy twarzy - ale to wszystko doszło do mnie dużo póxniej może po pół roku od smierci męza - nie znamy wyroków boskich i nie nam siebie winic za to co nastapi ważne by osoba odchodząca nie była sama,żeby czuła nasza miłość, bliskość, i ewentualne przyzwolenie na odejście.Jeśli zdarzy się jednak ,że nie będzie nas podczas ostatniego tchnienia nie wińmy siebie za to bo tak musiało być.Życze hartu ducha tym wszystkim którzy tego potrzebują BO ODCHODZENIE TO NAPRAWDĘ BARDZO TRUDNY MOMENT DLA BLISKICH -ta nasza nie moc, bezsilność i świadomość,że już tej osoby nie zobaczymy, nie porozmawiamy - ale to przychodzi pózniej chwila refleksji.

absenteeism - 2013-03-09, 06:20

Po kolejnym czyszczeniu wątku (dzięki zgłoszeniu jednej z Forumowiczek) bardzo proszę o zapoznanie się wszystkich z tym postem.
bladze - 2013-03-09, 10:48

W środę w nocy mama przestała móc przełykać tabletki, z płynami jeszcze próbowała sobie radzić. W piątek straciliśmy z nią kontakt, była splątana, rzucało rękami i nogami tak, że wyrwał się motylek. W nocy z piątku na sobotę zwiększono dawki leków do motylka, odstawiono wszystkie inne leki. Wstawiono Dexaven jako stały lek w zwiększonej dawce. W piątek wieczorem mama jeszcze chwilami z nami rozmawiała. W sobotę mówiła tylko pojedyncze słowa wyrywana z transu. W nocy z piątku na sobotę ostatni raz oddawała mocz ok. 4 rano, w sobotę przyjechał jej drugi syn i poznała go, ucieszyła się, dla niego chciała łyk rosołu i nutridrinka, nie potrafiła przełknąć. W piątek nie mogła już palić, nie była w stanie na tyle mocno zaciągnąć się papierosem. W sobotę była pielęgniarka, mierzyła ciśnienie 80/niezmierzalne. Mama walczyła do poniedziałku, w niedzielę około 22 oddała mocz w ilości ogromnej, w poniedziałek nadal nieprzerwanie walczyła z bezdechami dochodzącymi do 30 sekund, cały czas miała drżenie kończyn, nie potrafiła mówić, ale reagowała na obecność księdza, oraz na opowiadania o wnuku.. W niedzielę zaczęła się pocić i ręce robiły się zimne, ale szybko dawały się rozgrzać i pociły się. Ręce i stopy były sine już w sobotę. W niedzielę wleczorem zapadły się jakby gałki oczne, ale oczy cały czas były otwarte. Na jednym oku na białku pojawiła się jakaś plamka, ale oko nie wysychało, sprawdzaliśmy. W poniedziałek o 21.40 pojawił się bezdech, ten ostatni. Walczyła, by zaczerpnąć powietrza tylko chwilę jeszcze. Zasnęła. Z wyrazem ulgi na twarzy, a potem uśmiechu...
Joasia51 - 2013-03-28, 21:35

Zanim zmarł mój mąż to czytałam często ten wątek, bo wiedziałam że to nastąpi tylko nie liczyłam, że tak szybko. Mój mąż miał raka przełyku złośliwego. 2 tygodnie przed śmiercią temperatura podniosła się do 39 stopni. Mąż zaczął miec kłopoty z oddychaniem. Zadzwoniłam do lekarki z hospicjum i przepisała mu antybiotyk. Codziennie przyjeżdżała pielęgniarka. Zdjęcie rtg płuc wyszło ok. ale osłuchowo lekarka ciągle coś słyszała na prawym płucu. Pielęgniarka załatwiła aparat tlenowy, oczywiście była też morfina co 4 godziny. Dwa dni przed śmiercią zaczęly się kłopoty ze stolcem. Robiłam mężowi lewatywę, a potem czopki. W sobotę wykąpał się z moją pomocą, bo już był słabiutki. Jak wycierałam go, to zauważyłam, ż jego stopy są sine i zimne. On pokazywał na swoje nogi/nie mógł już mówić/, a ja jak zwykle mówiłam, że jest wszystko ok i że co chce ...przecież jego nogi nie są spuchnięte...ale wtedy już się przestraszyłam. Ręce miał cieplutkie, ciśnienie niskie...100 na 60 i jeszcze co mnie zdziwiło zimne poty na szyi i czole. Mąż się pocił, ale na zimno.
W niedzielę nie chciał już jedzenia /był żywiony tylko przez jejunostomię/, ale kroplówkę chciał. Potem tylko oglądał telewizję. I tak siedzieliśmy do 2 w nocy. O 2 dałam mu morfinę, o 3 tlen, a potem zdrzemnęłam się bo byłam wykończona.. O 3.45 obudziła mnie dziwna cisza...patrzę na męża i już wtedy zrozumiałam, że ma dziwny wygląd...nie szarpałam go..nie wzywałam pogotowia, wiedziałam, że on już zasnął na wieki. On tego już chciał i prosił Boga o śmierć. Tak po prostu cichutko zasnął..obok mnie. Spoczywaj w spokoju..ja też kiedyś do Ciebię dołączę...

monikaaa - 2013-03-28, 22:20

Może nie powinnam tak mówić, ale ja też modlę się o śmierć dla babci :( Chyba tylko w ten sposób dozna ulgi i nie będzie cierpiała :(

babci ciężko jej się oddycha (pewnie to przez te przerzuty do płuc)
ma dziwne, nieobecne spojrzenie, załzawione oczy
gubi się w tym, co mówi, potrafi nagle pytać o to gdzie jest lub gdzie jest jej mama,
nie ma apetytu, pije kilka łyków wody dziennie
przestała podnosić się z łóżka, zaczęła nosić pampersy
od 2 dni ma biegunkę połączoną z krwawieniem
ma duży, nabrzmiały brzuch... :(
suchą skórę na stopach

Z tego co tutaj wyczytałam, domyślam się, że babcia powoli zbliża się do śmierci :( Myślę, że ona pragnie już umrzeć, jest wykończona i zmęczona...

alice - 2013-03-29, 12:21

po czym poznać, że to już blisko? :
- silne odwodnienie
- ból, na który często nie działają już środki przeciwbólowe
- na kilka godzin przed smiercią (dwie doby) nagły powrót sił, wstawanie z łożka, gdzie wcześniej chory tylko leżał, bo nie miał sił, czytanie gazety itp.
- kilka godzin przed śmiercią spłycony oddech, niemożność znalezienia sobie miejsca. chory raz chce wstać, raz się kłaść, to usiąść to wstać..
- przymknięte powieki (chory mówi, że chce mu się spać ale nie może zasnąć)
- silne pocenie się (zmiania piżamy nawet co godzine)
- niskie cisnienie krwi (90/60) wczesniej w normie
- zimne dłonie i stopy (ustaje krążenie krwi)

To, co mi się przypomniało na przykładzie mojego tatka...

monikaaa - 2013-03-30, 23:29
Temat postu: [*]
Babcia umarła dziś o 17:55...
Dziękuję za to forum, dzięki temu co tutaj wyczytałam łatwiej mi było przygotować się do śmierci bliskiej osoby.

Babcia miała zimne dłonie i stopy, lewa strona była trochę bardziej zimna
wzrok uciekał Jej do tyłu
dziś od rana nie pozwalała nic przy sobie zrobić, "rzucała się" gdy chcieliśmy zmienić jej pampersy
Stan agonalny był od jakichś 3 dni
Wszyscy podnieśliśmy się z miejsca i podbiegliśmy do babci łóżka w momencie gwałtownego "falowania" klatki piersiowej, od tego momentu minęła może minuta i babcia odeszła

Bóg wysłuchał naszych modlitw i zabrał babcię do siebie. Już nie cierpi, bo cierpiała strasznie.
Będziemy za Nią tęsknić, już tęsknimy...

jolcia - 2013-04-12, 22:10
Temat postu: Babcia w ciężkim stanie na OIOMIE...
Babcia od dłuższego czasu ma problemy zdrowotne. Cukrzyca, astma, 38% wydolności jednej nerki(bo tylko jedną posiada), problemy z serduchem związane z migotaniem komór.W wieku 50 lat miała udar mózgu..w wieku 79 lat czyli jakies 2 lata temu drugi..miała wtedy zaburzenia naurologiczne..duże problemy z mową, chciała coś powiedzieć, ale nie mogła..plątał jej się język...plątały jej się wydarzenia, nie miała poczucia czasu..przykro było patrzeć jaka jest bezsilna..bo była strasznie zła..z tej bezsilności..widać było że walczy z nią wszystkimi siłami....i udało się jej..wyszła z tego! Moja silna babunia! Mimo, że jej się udało, lekarz przestrzegł nas, że babcia już nie będzie taka sama i żebyśmy doceniali każdy dzień z nią bo różnie może być. Tuż po udarze dwa lata temu wpadła w jakąś ogromną depresję, straciła poczucie własnej wartości, twierdziła, że do niczego się nie nadaje, że wszystkim wadzi...baliśmy się o nią ogromnie bo w tym czasie dużo spała, zamykała się w sobie, nie chciała rozmawiać, denerwowała się. Jej stan jednak ustabilizował się na tyle, że wpadła ze skrajności w skrajność. Z depresji...w super optymistyczny nastrój! Chyba pogodziła się z tym, że zapomina o pewnych rzeczach ( w końcu to starość!) że ma kłopoty z orientacją czasową, poddała się opiece, przestała buntować i żyła sobie spokojnie..uśmiechając się, żartując, opowiadając anegdotki..humor jej nie opuszczał. Miała gorsze dni, z gorszym samopoczuciem, ale nie narzekała...zawsze mówiła tylko "Nie martwcie się o mnie, do śmierci na pewno dożyję;)". Farbowała włosy, sama chodziła o laseczce, robiła sobie jedzonko, piła ukochanego Sprite'a z bąbelkami i planowała wyjazd na wieś do mojej mamy(jej córki) jak tylko zrobi się cieplej żeby złapać kilka promyczków słońca na tarasie. I wszystko byłoby dobrze..gdyby nie to, że jeden z wnuków 13 latek przyniósł do domu jakiegoś wirusa..a że babcia mieszka z 2-jką dorosłych i 2-jką nastoletnich osób..to wirus szybko się rozprzestrzenił po wszystkich. Cała czwórka kichała, kaszlała, mieli gorączkę...nie ominęło również babci... Tyle, że młodzi mają silne organizmy, więc szybciiutko wyleczyli się z choróbska...a babcię dosłownie ścięło z nóg..dostała wysokiej gorączki..od razu wezwali pogotowie..na SORZE czekała 12h na przyjęcie na oddział...Wylądowała na kardiologii...poniewąż przy astmie serduszko było słabe. Pierwszy dzień przebiegł znośnie..aczkolwiek była słaba i nie wstawała z łóżka..na drugi dzień humor jej się poprawił, dużo mówiła, poszła się wykąpać, chciała farbować włosy, później leżała, jadła i wszystko było w porządku. Kolejny dzień znowu rozgadana, opowiadała że już by mogła wyjść do domu...w weekend stan stabilny...a od poniedziałku znowu zaczęło się pogarszać...załapała zapalenie płuc..w tym wieku i z takimi obciążeniami jak astma i serce.. to...katastrofa. Zaczęła mieć problemy z oddychaniem, została podłączona pod tlen..oddech głęboki...ciężki...zachrypnięty...gęsta wydzielina z płuc, którą próbowała odkaszleć. Ciężko jej było jednak..męczyła się przy tym. Pytaliśmy lekarzy czy nie mogą jej pomóc i odciągnąć wydzieliny. Pielęgniarka powiedziała, że robią tak ale zazwyczaj u pacjentów nieprzytomnych dlatego, że przytomny mógłby się zdenerwować, zakrztusić i udusić...Babcia się buntowała jak lekarz, a potem ja, mama i siostra przekonywałyśmy żeby więcej siedziała, a nie leżała..nie chciała siedzieć..(uważała że lepiej się czuje jak leży na płasko), choć parę razy jak było jej naprawdę ciężko oddychać postanowiła jednak usiąść. Drugi dzień zapalenia płuc, przebiegł trochę lepiej, lekka poprawa samopoczucia, jadła coś nawet choć od początku pobytu w szpitalu..z każdym dniem jadła coraz mniej. Za to piła normalnie. Trzeci dzień czyli środa...wychodząc od niej, poczułam że coś jest nie tak... Już nie rozmawiała tak dużo, nie opowiadała...raczej się przysłuchiwała, nie chciała jeść...poszła się jeszcze samodzielnie załatwić, ale później już była zmęczona i ciągle spała.
W czwartek 11.04.2013 czyli wczoraj..jej stan się znacznie pogorszył...wylądowała na Oddziale Intensywnej Terapii, miała duży problem z oddychaniem, była bardzo słaba...Będąc u niej przez cały tydzień w szpitalu mogłam obserwować jak zmieniał się jej stan..zachowania..wygląd...Początkowe dni od zeszłego czwartku było naprawdę dobrze. Dniem przełomu był wtorek tego tygodnia...już nie błyszczała... zbladła, zniknęła iskierka w oku(którą zawsze miała), zastąpiło ją ogromne zmęczenie, zauważyłyśmy z mamą również drżenie ciała..podbródka i rąk. Wczoraj będąc na OIOMIE...zobaczyłam zupelnie inną babcię..taką spokojną, "wygasłą"...prawie ciągle zasypiała..Potem znowu się budziła i znowu zasypiała z tymi samymi objawami (nie wiem czy na to zasypianie mogły mieć wpływ również podawane leki?) Jak byłam u niej wczoraj to okrutnie zabolało mnie to, że jak chciałam ją złapać za rękę to się odpychała, jak chciałam pogłaskać po czole(te czynności zawsze wykonywałam widząc się z nią) to się denerwowała. Zrobiło mi się przykro, ale stwierdziłam że babcia nie chce okazywać swojej słabości i złości się na to, że jej się takie coś przydarzyło i że znowu jest bezsilna i chora i że znowu się nad nią użalamy i przychodzimy do niej i przesiadujemy. Jak ją chciałam złapać za rękę to mówiła, że już się lepiej czuje i żebym już szła bo po co będę tu siedzieć, że na pewno jestem zmęczona. Mimo to siedziałam przy niej, mówiłam do niej..odpowiadała mi...po czym chwila ciszy..i zasypiała. Jak śniła to wywracała gałkami ocznymi..miała strasznie niespokojny sen, powtarzała przez sen "idźcie już, idźcie już, nie siedźcie, idźcie, po co będziecie siedzieć!". Wyszłam ze szpitala przygnębiona, zapłakana, całkowicie zdruzgotana jej stanem... Obawiałam się, że nie przeżyje nocy...ale modliłam się gorąco o to, żeby wszystko było dobrze. Dzisiaj wyglądała bardzo źle. Parametry życiowe ma w normie ciśnienie 130/70 przy czym nieustanne migotonie komór. Oddychała dość szybko, ale bardzo ciężko przez te wstrętne płuca. Dzisiaj niewiele rozmawiałyśmy. Była bardzo słaba i zmęczona...widziałam po oczach..zniknął blask...był smutek...spokój..nie wiem czy zwątpienie czy pogodzenie się z nieuchronnością tego co może się wydarzyć. Ciągle prawie spała, ale ten sen był dziwny co chwilę przerywany..jakby co chwile łapała kontakt z rzeczywistością. Wyglądało to jakby nie chciała spać, ale ze zmęczenia nie mogło być inaczej. Ale wiedziała co się dzieje, że jestem, że siedzę przy niej. Tylko przestraszyła mnie swoimi "odjazdami"...tzn..Patrzyła na mnie uśmiechała się, coś powiedziała,ale krótko..ja jej coś opowiadałam..a po chwili jakby się zupełnie wyłączała...jej oczy były takie wypełnione pustką jakby zapatrzone w coś...jakby była gdzieś daleko..i przeraziło mnie to...Jak zasnęła nie mogłam powstrzymać płaczu...łzy same cisnęły się do oczu...lały strumieniami jak na nią patrzyłam i jak powoli zaczęłam sobie uświadamiać, że mogę ją niedługo stracić...ten najcenniejszy SKARB! Najcudowniejszą, najukochańszą, najmądrzejszą, najbarziej kochającą babunię....Tę samą która parę dni temu chciała farbować włosy, chodziła o własnych siłach i była taka rozgadana i wesoła. A teraz leży bezbronna jak dziecko...malutka moja..słabiutka i śpi...... Nie wiem czy to już nadchodzi najgorsze....nie wiem jak się do tego przygotować...nie mogę normalnie funkcjonować, o niczym innym myśleć...jest mi tak cholernie źle...Myślicie, że w takim stanie w jakim jest może jeszcze z tego wyjść? Najgorsze,że trafiła do jednego z najgorszych szpitali..cieszę się z jednej strony, że jest na OIOMIE, a nie na sali...tu jest pod stałą opieką, intensywną, ma o wiele lepsze warunki, ale drżę o jej życie..i zastanawiam się - jakby się jej polepszyło - czy nie zmianić szpitala na najlepszy(choć nie wiem czy się da i jaka jest tego procedura) bo w takim stanie to lepiej jej na razie nigdzie nie ruszać. Boże dodaj mi sił...żebym mogła uwierzyć, że jeszcze będzie dobrze....

absenteeism - 2013-04-13, 14:39

jolcia, czy babcia jest chora onkologicznie?
EndriuGie - 2013-05-06, 09:58

Pięknie na ten temat napisał Ksiądz Jan Kaczkowski w swoim artykule JAK UMIERA CIAŁO?:
(źródło: http://www.zwrotnikraka.pl)

"Na dwa, trzy dni przed śmiercią skóra zaczyna inaczej odbijać światło, szczególnie w ciągu dnia. Z miękkiej, sprężystej staje się woskowa i sztywna. Zdecydowanie wyostrzają się rysy. Szczególnie nos, na jego środku pojawia się podłużne zagłębienie.

Przytomne osoby cały czas są ruchliwe, zachowują się jakby za kilkadziesiąt godzin nie mieli umrzeć - porządkują rzeczy, rozmawiają, jak gdyby nic się nie działo, jakby nie zauważali, że ich ciało powoli się zmienia.

Z pacjentami spotykam się przez kilka, czasami kilkanaście dni, odwiedzam ich kilka razy dziennie. Jednym z najtrudniejszych momentów jest chwila, gdy zauważam bruzdę na nosie. Wtedy wiem - to już czas. I często zastanawiam się, czy oni też to już wiedzą. Wydaje mi się, że nie. Mimo tego, że zdają sobie sprawę ze swojego stanu i intelektualnie pogodzili się ze swoim losem. Czym innym jest spodziewać się śmierci, nawet bliskiej aniżeli uświadomić sobie w poniedziałek rano, że umrę w środę, koło południa.

Na kilka godzin przed śmiercią aktywność ogranicza się już tylko do obrębu łóżka, poprawiania kołdry, sięgania po komórkę, układania poduszki, szukania wygodnej pozycji. Spojrzenie człowieka staje się nieobecne, czasami wzrok zawiesza się w niewiadomym, odległym punkcie. Oczy stają się szkliste. Umierający są w stanie normalnie rozmawiać, ale ich głos jest spowolniony, znika melodyczność - ton robi się jednostajny. Wtedy muszę być bardzo uważny i skupić się na tym, co mówią umierający.

W strumieniu słów przeplatają się zwykłe informacje (jaki to dzień tygodnia, kto był mnie odwiedzić, co jadłem) z ważnymi wyznaniami - pojawia się świadomość nadchodzącej śmierci, chorzy mówią o Bogu, o swoim lęku. Czasem opowiadają o odwiedzających ich bliskich zmarłych, którzy stają się dla nich realni na równi z żywymi. Jakby w momencie śmierci dwa światy: żywych i umarłych naturalnie się przenikały. W ciągu ostatnich kilku godzin życia człowiek staje się spokojny, poddaje się naturalnemu biegowi rzeczy.

Pierwsze zmieniają kolor paznokcie, a gdy dłonie i stopy sinieją, i stają się chłodne, oznacza to, że do końca zostało nie więcej niż dwie, trzy godziny. Wtedy umierający przeważnie traci świadomość, jeśli nie - to jest tylko w stanie odpowiadać przecząco lub twierdząco, czasem tylko ruchem głowy. Powieki opadają lub bywają półprzymknięte. Tylko pojedyncze osoby umierają z pełną świadomością - mówią ważne dla siebie rzeczy aż życie z nich uleci.

A gdy już nadejdą ostatnie chwile, oddech staje się coraz płytszy, człowiek przypomina rybę wyjętą z wody - łapie powietrze ustami. Mogą się zdarzyć nawet kilkunastosekundowe bezdechy. Mówi się, że wydaliśmy ostatnie tchnienie, ale to jest raczej wdech bez wydechu. Serce staje i przez cztery minuty obumiera mózg. Wtedy całe nasze ciało jeszcze przez kilkadziesiąt sekund jak gdyby ostatkiem sił próbowało złapać oddech. Potem nie dzieje się już nic. To koniec. Cisza i kompletny bezruch.

Trudno jest wtedy zrozumieć, że człowiek nic nie czuje, właściwie każdy obchodzi się z ciałem delikatnie, jakby żyło. A ono zaczyna bardzo szybko się zmieniać. Wprawdzie było woskowe, ale w ciągu pięciu minut po prostu zastyga. Staje się sino-szare i ewidentnie chłodne - temperatura organizmu dopasowuje się do temperatury otoczenia. Zgodnie z prawem ciążenia, krew, która nie jest już pompowana - opada, na plecach lub boku pojawiają ciemne wybroczyny - plamy opadowe. Jeszcze wtedy ciało jest nadal miękkie, za kilka godzin zesztywnieje. Potem trudno już zgiąć rękę lub rozprostować palce.

Jeśli ktoś nie może skonać, zapalam gromnicę, którą wkładam w dłoń umierającego i modlimy się litanią do patrona dobrej śmierci - św. Józefa lub do Wszystkich Świętych. Odmawiamy także Koronkę do Miłosierdzia Bożego. Te modlitwy zazwyczaj pomagają odejść.

Nawet jeśli ktoś ma wątpliwości co do istnienia Pana Boga i rzeczywistości nadprzyrodzonej, to dla mnie proces umierania - a także to, że ktoś kilkanaście minut wcześniej był integralną osobą, która żałowała, kochała, modliła się, czyli ewidentnie była i żyła - nie kończy jej istnienia. Teraz, gdy przestało bić serce, miałoby go nie być? Tak po prostu? W odstępie kilkunastu minut? Dla mnie fakt ustania pracy organizmu nie jest dowodem na to, że człowiek przestał istnieć. Zawsze mówię pacjentom, że trzeba przeżyć własną śmierć - to jest zwycięstwo duszy nad ciałem."



I JESZCZE TU: OBJAWY ZBLIŻAJĄCEJ SIĘ ŚMIERCI (AGONII) CHOREGO NA RAKA


http://www.zwrotnikraka.p...sie_smierci-192


"Jedną z końcowych faz umierania jest faza agonii. Jest to ostatnie 48 godzin w życiu osoby chorującej. Oto objawy agonii:

- głośny oddech, nazywany „rzężeniem przedśmiertnym“ – jest to typowy dla procesu umierania objaw fizjologiczny i dotyczy 90% umierających. Oddech ten jest spowodowany osłabieniem siły mięśniowej mięśni gardła, krtani i tchawicy oraz zaleganiem wydzieliny. Oddech ten jest często dużym zmartwieniem dla rodziny i bliskich, którzy obawiają się czy umierający nie cierpi. Choremu z charczącym oddechem można pomóc przez odpowiednie ułożenie (pozycja wysoka lub półwysoka), zachowanie właściwej temperatury (ok 19C) i wilgotności powietrza (55-60% wilgotności) oraz odsysanie wydzieliny z gardła chorego za pomocą elektrycznego ssaka (rozwiązanie dyskusyjne);

- wyostrzenie rysów twarzy, woskowa cera, brunatne zabarwienie skóry;

- zaburzenia w oddawaniu moczu;

- nasilony ból – związany z odleżynami, ból kostny;

- sinica dystalnych (najbardziej oddalonych od serca) części ciała (wargi, palce, płatki uszu);

- niepokój i pobudzenie psychofizyczne (omamy, urojenia, objawy wytwórcze i odbieranie bodźców nieistniejących);

- duszność i panika oddechowa (subiektywne uczucie trudności w oddychaniu, które zmusza pacjenta do zwiększenia wentylacji lub ograniczenia aktywności; lęk przed uduszeniem);

- suchość w jamie ustnej – jest dużym stresem dla bliskich. Pomocne w suchości może okazać się podawanie niewielkich ilości płynów, zwilżanie i nawilżanie (wazeliną) warg oraz ewentualne podanie kostek lodu do ssania;

- postępujące odwodnienie organizmu;

- podsypianie, utraty przytomności, brak kontaktu i utrudniona komunikacja z chorym."

martusia8953 - 2013-05-09, 15:59
Temat postu: Drobnokomórkowy rak płuc
Witam....jestem tu po raz pierwszy, wcześniej bałam się zaglądać, nie chciałam wiedzieć ile czasu nam jeszcze zostało....Łudziłam się do końca, nawet w dniu śmierci mamy wierzyłam, że będzie lepiej. Moja mama byłą najdzielniejszą kobietą na świecie, zdiagnozowali jej tego potwora w styczniu tego roku. Były już przerzuty do skóry. Później wszystko poszło w tempie ekspresowym: przerzuty do mózgu, trzustki, nadnerczy, kości....Do końca mamę nic nie bolało. Dostała trzy chemie, niektóre zmiany zmniejszyły się, inne narastały. Pamiętam każdą walkę z organizmem o dobre wyniki krwi, tak aby mogła dostać chemie....Wszystko było dobrze, mama do końca byłą samodzielna i pełna wiary. Kryzys przyszedł nad ranem, 1 maja...zaczęło jej się robić zimno, zaczęła mówić nieskładnie. Wezwałam pogotowie, zabrali ją do szpitala, podali sól i kazali zabrać do domu, mówiąc że nic nie mogą poradzić...Z godziny na godzinę było gorzej, słabła, przestała jeść, połykać, traciła świadomość, nie poznawała mnie....gdy czytam objawy zbliżającej się śmierci - u mamy wystąpiło wszystko. Pobudzenie, drżenie rąk, pocenie, zimne dłonie i stopy.....Zadaje sobie pytanie czy coś jeszcze mogłam zrobić? nie wiem, chyba nie......byłam przy niej do końca, starałam się ukryć łzy, nie wychodziło mi. Mówiłam, że spotkamy się tam u góry, żeby na mnie czekała. Nikt już nie pokocha mnie tak bezinteresownie jak Ona....minął dopiero tydzień, a mnie wydaje się, że nie ma jej już tak długo...tęsknie. Wczoraj wyprałam jej ubrania, sprałam jej ostatni zapach. Ona tak bardzo chciała żyć.....W tej chorobie śmierć przychodzi nagle, dlatego nie marnujcie ani minuty. Ja mojej mamie codziennie mówiłam jak bardzo ją kocham, w ostatnich chwilach już tego nie kojarzyła...tyle jeszcze chciałam jej powiedzieć. Trzymajcie się ciepło i bądźcie z Waszymi najbliższymi najdłużej jak możecie - tylko to możemy zrobić....Bezsilność ludzka jest taka okrutna;/
dla taty - 2013-07-17, 11:17

we wrzesniu mineloby dwa lata od kiedy dowiedzielismy sie o chorobie taty.przeszedl 2 operacje na tego glejaka,ktory poczatkowo byl gwiazdziakiem... radioterapie skonczyl w styczniu ubieglego roku,przyjmowanie chemii na przelomie lutego i marca tego roku.czul sie dobrze.funkcjonaowal normalnie ,prowadzil samochod do lutego wlasnie.wtedy tez pierwszy raz sie przewrocil i od tego dnia powoli slabl ale bronil sie przed tym nie prosil o pomoc,ktora my proponowalismy,denerwowal sie,gdy chcielismy pomagac w przejsciu z kuchni do pokoju.w marcu zaczal miec klopoty z mowieniem do tego stopnia,ze w sumie z czasem przestal sie odzywac,bo wolal nie mowic,niz gadac bez skladu.17 maja byl niespokojny ,nie mogl usiedziec w miejsscu ale usmiechal sie i kontaktowal z nami jak kazdego dnia.w nocy z 17 na 18 dostal wysokiej goraczki 39 stopni,wezwalysmy pogotowie ale gdy zobaczyli historie choroby powiedzieli,ze tak juz bedzie i podali pyralgine w zastrzyku.zalatwilismy kroplowki z lekami przeciwobrzekowymi i przeciwpadaczkowymi.przyjezdzala pielegniarka, caly dzien spal a wieczorem obudzil sie i powiezial do mnie czesc....zjadl jogurty napil sie wody i poogladal telewizje,nastepnego dnia rano bylo gorzej goraczka juz nie spadala a jezeli juz to z 39.9 na 39.6.od poludnia juz nie otwieral oczu,nie pil,na nogach zrobily sie plamy opadowe,kolana zsinialy,zeszla cala opuchlizna ze stop i dloni,pozostal jedynie obrzek twarzy.okolo godz 22.00 pojechala pielegniarka i zostala najblizsza rodzina babcia mama i my trzy corki,oddech stal sie ciezki i charczacy,dwa razy nabral powietrze w usta i dwa razy powolutku wydychal a ten ostatni wydech trwal tak dlugo jakby z kazdej czasteczki ciala ulatywalo powietrze....i koniec wiecej nic juz nie bylo....proces smierci trwal raptem 2 dni ..... nie moge sie z tym pogodzic....tesknie...
ela26 - 2013-07-29, 22:22

WITAM
MOJA MAMA JEST W HOSPICJUM- TAK TO NAZYWAM - CHOĆ TO ODDZIAŁ PALIATYWNY
TRAFIŁA TAM WCZORAJ
NIESTETY PRZEZ TO ŻE ZBIERAŁA SIĘ WODA W BRZUCH - OSOCZE 4 LITRY WYSSALI
Z BRZUCHA WCZORAJ
JEST CHUDZIUTKA
DROBNIUTKA
BEZ SILNA
SERCE MI PĘKA BO TO NIE MOJA MAMA - NIE TA KTÓRĄ MIAŁAM
NOGI PUCHNĄ JEJ JAK ABY ZEJDZIE Z ŁÓZKA - I TE CZERWONE USTA I JĘZYK - CZERWONY JAK POMIDOR
MAMA OGÓLNIE CZUJE SIĘ DOBRZE NIE BIERZE ŚRODKÓW PRZECIW BÓLOWYCH - BOLĄ JĄ PLECY OD LEŻENIA - JEDYNIE BOK LEWY
NIE CHCE JEŚĆ
SAME WODNISTE RZECZY - TYPU KASZE NA MLEKU CZY OBIADKI DLA MALUCHÓW
NIE MA SIŁY PODNIEŚĆ SIĘ Z ŁÓZKA
NIESTETY HOSPICJUM DOMOWENA MOJEJ ZASRANEJ WSI JEST JEDYNIE STACJONARNE
A TAK BYM CHCIAŁA BY BYŁA W DOMU BY
MÓC BYĆ PRZY NIEJ NON STOP

niki - 2013-07-29, 22:49

ela26, czy ty naprawdę nie czytasz tego co piszą Ci administratorzy ?
czy może uważasz że duże litery nadają wiekszego dramatyzmu ? lub może duże litery przyciągają uwagę?
jest wrecz przeciwnie, stale olewanie uwag administratorów forum powoduje ze trudno jest nawet czytać takie posty

plisss pisz normalnie

mama odchodzi i jedyne co możesz zrobić to być przy niej,
to brutalne ale nic więcej nie możesz zrobić
bądz z nią az do końca
współczuję Ci bardzo

małaja - 2013-08-16, 13:50

Witam ... przeczytałam cały wątek i nie mogę uwierzyć że to się już zaczęło :cry:
cały czas wierzyłam że jej się uda. Teściowa walczy już 3 lata ale coraz bardziej słabnie. Jesteśmy przy niej cały czas. Straciła apetyt, śpi a dzisiaj mówiła od rzeczy.Nic jej nie boli. Dziękuję za ten wątek bo nie miałam pojęcia, że odejście osoby bliskiej można przewidzieć. Dzięki Wam nie będę się bała pożegnania i jej odejście nie będzie zaskoczeniem .
odeszła.... we śnie przy rodzinie.... będzie nam Jej bardzo brakować :-(

aga.s - 2013-08-17, 22:22

W końcu znalazłam odpowiedni wątek... Żałuję tylko że tak późno.
Moja Mama zmarła 5 dni temu, z dnia na dzień jest jednak coraz gorzej.

Teraz już wiem, że Mama umierała już właściwie 2,5 tygodnia od daty śmierci. Straciła zdolność kontaktu, nie potrafiła się wysłowić, dużo spała, z dnia na dzień była coraz słabsza. Około 2,5 tyg. przed śmiercią przestały pracować jelita, straciła apetyt ale zdolność przełykania pozostała do końca. Zaczęło się splątanie, drżenie rąk i nóg, niezdolność do utrzymania widelca czy szklanki, senność, przymknięte i nieobecne oczy. Strasznie chciała wyjść z domu, szarpała drzwi, okna, krzyczała. Dzień przed śmiercią zabraliśmy ją na jej ukochaną działkę. Była bardzo słaba, nie wiem czy wiedziała co się dzieje. Wszystko ją bolało, nie pozwalała się dotykać. Kilka dni przed śmiercią przestawały powoli pracować nerki, moczu oddawała bardzo mało. Nogi opuchnięte, ciastowate.
Do tego pobudzenie - wstawała, siadała, nie mogła znaleźć sobie miejsca.

Trzy dni przed śmiercią Mama się ze mną pożegnała. Nagle wstała, wzięła mnie za rękę i powiedziała "cześć... aguniu... to koniec... trudno". Przytuliła mnie. Do końca życia nie zapomnę tej chwili. Potem ze swoim zięciem tańczyła, tzn. podeszła do niego i powiedziała "tańczymy" no i tańczyli - aż opadła z sił.

W dniu śmierci, w poniedziałek pojechałam jeszcze do pracy. Byłam niespokojna i wyszłam godzinę wcześniej. Mama była już prawie nieprzytomna (chyba?), nie reagowała i od rana nie wstała. Mąż i ojciec nie chcieli mnie wystraszyć dlatego nikt mi nie powiedział od rana jaka jest sytuacja.
Do domu wróciłam o 16.30 a o 19.30 Mama zmarła. Bardzo jęczała w ostatnich godzinach więc morfinę podawaliśmy co 2 godziny. Potem oddech stał się rzężący, szybki. Powoli słabł, aż ustał całkiem...
Trzymałam ją przez te 3 godziny za rękę, głaskałam po czole i całowałam. Mam wrażenie że odwzajemniała mój uścisk dłoni, ale może to tylko złudzenie.
Ok. godziny przed śmiercią leciały jej z oczu łzy...

Co dziwne w chwili śmierci nie panikowałam, nie płakałam, byłam spokojna. Pożegnałam się z Mamą. Dopiero potem było gorzej i gorzej.

Mam wyrzuty sumienia, że w poniedziałek pojechałam do pracy, że poprzednie tygodnie mogłam więcej być z mamą. Byłam zła na cały świat z powodu stanu i zachowania Mamy, która bywała chwilami agresywna. Powinnam być z nią non stop w te ostatnie tygodnie... a nie byłam. Ona by dla mnie zrobiła wszystko. a ja wypierałam te oznaki zbliżającej się śmierci, nie chciałam wierzyć że to się stanie.
Tak mi strasznie źle, nie mogę się otrząsnąć...

fabian - 2013-08-26, 12:34

Witam. Dziś ja jestem z tata który umiera przy mnie ,i naszej rodzinie. Tato jes w agoni od prawie tygodnia,na początku jeszcze reagował na nasz widok,a teraz już sam nie wiem,mówię do niego,ale nie widze żadnej reakcji. Nie wiem jak to długo to potrwa,mam wrażenie ze on cierpi,nie wiem już co mam myśleć,leży,oddycha głęboko,i czasem jak coś mu robię,np,nawilzam usta to marszcy czoło,jakby tego nie chciał. Morfine ma podawana co pare godzin,nie wiem jak go ułożyć żeby było mu dobrze,bo tato nie ma już żadnej tkanki tłuszczowej ,tylko skóra i kości, okropny widok,nie daje rady,ale tez mu tego nie pokazuje,i jeszcze te odlezyny... To jest straszne,ale nie do uniknięcia,nie chce aby cierpiał,ale tego nie wiem,czy tak jest,i czy będzie. Od trzech dni podawana ma kroplowke,leży tylko i patrzy w sufit,i od czasu do czasu porusza zrenicami. Nie wiem czy opisywana przez was agresja jeszcze sie pojawi,czy nie,bo tata leży bez ruchu cały czas,i nic nie mówi od sześciu dni. Czekamy na najgorsze,dziś pielęgniarka powiedziała ze może to potrwać do dwóch tygodni... Siedzimy cały czas przy nim w jego ulubionym pokoju,modlimy sie i czekamy...
Katarzynka36 - 2013-08-26, 18:19

Jeśli Tato jest nawadniany, to niestety, może to tylko przedłużyć Jego agonię:(
Bardzo mi przykro...

fabian - 2013-08-26, 20:47

Tato odszedł o 18.03 to straszne,trzymalem go za rękę,myśle ze nie cierpiał,ale mam wrażenie ze bal sie trochę,jestem dumny z niego,bo był naprawdę twardy. Chciał coś powiedzieć,nic go nie zrozumielismy,myśleliśmy ze coś go boli,więc dostał trochę morfiny,potem przyjechała pielęgniarka,wstrzyknela pyralgine do kroplowke,tak ona twierdzi,ja widziałem ze zamieniła te fiolki,może na ketonal,bo mama mówiła o nim,i minęło dosłownie pól godziny,i tato odszedł. Nie cierpiał,tak myśle.. Dziękuje wam wszystkim,czytałem wasze posty już od dłuższego czasu.
zeta - 2016-07-28, 22:03

Wklejam, bo wydaje mi się, że wielu osobom może się przydać wiedza o tym, jak wygląda odchodzenie...
Jeśli Decydentom na tym Forum się to nie spodoba, to założę krawat i będę klientem mniej awanturującym się...


Ks. Jan Kaczkowski


Autor jest doktorem teologii moralnej, bioetykiem, wykładowcą UMK w Toruniu , założycielem i prezesem puckiego Hospicjum pod wezwaniem św. Ojca Pio



"Na dwa, trzy dni przed śmiercią skóra zaczyna inaczej odbijać światło, szczególnie w ciągu dnia. Z miękkiej, sprężystej staje się woskowa i sztywna. Zdecydowanie wyostrzają się rysy. Szczególnie nos, na jego środku pojawia się podłużne zagłębienie.

Przytomne osoby cały czas są ruchliwe, zachowują się jakby za kilkadziesiąt godzin nie mieli umrzeć - porządkują rzeczy, rozmawiają, jak gdyby nic się nie działo, jakby nie zauważali, że ich ciało powoli się zmienia.

Z pacjentami spotykam się przez kilka, czasami kilkanaście dni, odwiedzam ich kilka razy dziennie. Jednym z najtrudniejszych momentów jest chwila, gdy zauważam bruzdę na nosie. Wtedy wiem - to już czas. I często zastanawiam się, czy oni też to już wiedzą. Wydaje mi się, że nie. Mimo tego, że zdają sobie sprawę ze swojego stanu i intelektualnie pogodzili się ze swoim losem. Czym innym jest spodziewać się śmierci, nawet bliskiej aniżeli uświadomić sobie w poniedziałek rano, że umrę w środę, koło południa.

Na kilka godzin przed śmiercią aktywność ogranicza się już tylko do obrębu łóżka, poprawiania kołdry, sięgania po komórkę, układania poduszki, szukania wygodnej pozycji. Spojrzenie człowieka staje się nieobecne, czasami wzrok zawiesza się w niewiadomym, odległym punkcie. Oczy stają się szkliste. Umierający są w stanie normalnie rozmawiać, ale ich głos jest spowolniony, znika melodyczność - ton robi się jednostajny. Wtedy muszę być bardzo uważny i skupić się na tym, co mówią umierający.

W strumieniu słów przeplatają się zwykłe informacje (jaki to dzień tygodnia, kto był mnie odwiedzić, co jadłem) z ważnymi wyznaniami - pojawia się świadomość nadchodzącej śmierci, chorzy mówią o Bogu, o swoim lęku. Czasem opowiadają o odwiedzających ich bliskich zmarłych, którzy stają się dla nich realni na równi z żywymi. Jakby w momencie śmierci dwa światy: żywych i umarłych naturalnie się przenikały. W ciągu ostatnich kilku godzin życia człowiek staje się spokojny, poddaje się naturalnemu biegowi rzeczy.

Pierwsze zmieniają kolor paznokcie, a gdy dłonie i stopy sinieją, i stają się chłodne, oznacza to, że do końca zostało nie więcej niż dwie, trzy godziny. Wtedy umierający przeważnie traci świadomość, jeśli nie - to jest tylko w stanie odpowiadać przecząco lub twierdząco, czasem tylko ruchem głowy. Powieki opadają lub bywają półprzymknięte. Tylko pojedyncze osoby umierają z pełną świadomością - mówią ważne dla siebie rzeczy aż życie z nich uleci.

A gdy już nadejdą ostatnie chwile, oddech staje się coraz płytszy, człowiek przypomina rybę wyjętą z wody - łapie powietrze ustami. Mogą się zdarzyć nawet kilkunastosekundowe bezdechy. Mówi się, że wydaliśmy ostatnie tchnienie, ale to jest raczej wdech bez wydechu. Serce staje i przez cztery minuty obumiera mózg. Wtedy całe nasze ciało jeszcze przez kilkadziesiąt sekund jak gdyby ostatkiem sił próbowało złapać oddech. Potem nie dzieje się już nic. To koniec. Cisza i kompletny bezruch.

Trudno jest wtedy zrozumieć, że człowiek nic nie czuje, właściwie każdy obchodzi się z ciałem delikatnie, jakby żyło. A ono zaczyna bardzo szybko się zmieniać. Wprawdzie było woskowe, ale w ciągu pięciu minut po prostu zastyga. Staje się sino-szare i ewidentnie chłodne - temperatura organizmu dopasowuje się do temperatury otoczenia. Zgodnie z prawem ciążenia, krew, która nie jest już pompowana - opada, na plecach lub boku pojawiają ciemne wybroczyny - plamy opadowe. Jeszcze wtedy ciało jest nadal miękkie, za kilka godzin zesztywnieje. Potem trudno już zgiąć rękę lub rozprostować palce.

Jeśli ktoś nie może skonać, zapalam gromnicę, którą wkładam w dłoń umierającego i modlimy się litanią do patrona dobrej śmierci - św. Józefa lub do Wszystkich Świętych. Odmawiamy także Koronkę do Miłosierdzia Bożego. Te modlitwy zazwyczaj pomagają odejść.
Nawet jeśli ktoś ma wątpliwości co do istnienia Pana Boga i rzeczywistości nadprzyrodzonej, to dla mnie proces umierania - a także to, że ktoś kilkanaście minut wcześniej był integralną osobą, która żałowała, kochała, modliła się, czyli ewidentnie była i żyła - nie kończy jej istnienia. Teraz, gdy przestało bić serce, miałoby go nie być? Tak po prostu? W odstępie kilkunastu minut? Dla mnie fakt ustania pracy organizmu nie jest dowodem na to, że człowiek przestał istnieć. Zawsze mówię pacjentom, że trzeba przeżyć własną śmierć - to jest zwycięstwo duszy nad ciałem. "

[ Dodano: 2016-07-28, 23:03 ]
Wklejam, bo wydaje mi się, że wielu osobom może się przydać wiedza o tym, jak wygląda odchodzenie...
Jeśli Decydentom na tym Forum się to nie spodoba, to założę krawat i będę klientem mniej awanturującym się...


Ks. Jan Kaczkowski


Autor jest doktorem teologii moralnej, bioetykiem, wykładowcą UMK w Toruniu , założycielem i prezesem puckiego Hospicjum pod wezwaniem św. Ojca Pio

[ Komentarz dodany przez Moderatora: marzena66: 2016-07-29, 06:09 ]
Usunięto podwójny post. Post został przesunięty do Działu Opieka Paliatywna, ponieważ nie dot. bezpośrednio choroby.

[ Komentarz dodany przez Moderatora: JustynaS1975: 2016-08-09, 10:08 ]
Wątki scalone.


Terlewa - 2016-08-04, 21:29

ZETA, Ksiądz Jan Kaczkowski zmarł w kwietniu br. miał 39 lat.
zeta - 2016-08-04, 21:50

Przepraszam, post przekleiłam ze strony na FB - i tam już był podwójny - nie zauważyłam. Jeszcze kilka zdań się powtarza :-( - może warto by je też usunąć. I może zmienić Autor jest na Autor był...
Albo usunąć... Sama już nie wiem, co lepsze


Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group